Już kilka dni wcześniej podjęto taką próbę, ale zabrakło wówczas głosów. Zabrakło też rządzącym empatii w stosunku do mniejszości narodowych, w których imieniu posłowie AWPL-ZChR składali poprawki do projektu ustawy. Dotyczyły one m. in. gwarancji do publicznego używania języka mniejszości w zwartych skupiskach ich zamieszkania. Wszystkie poprawki jednak rządząca większość wrzuciła do kosza zgodnie zresztą z jej standardami uprawiania polityki. Sejmas więc ostatecznie uchwalił ustawę bez treści. Pustą wydmuszkę. Można zatem powiedzieć, że po ponad dekadzie oczekiwań na ustawę, która w założeniu miała objąć całokształt praw i gwarancji dla mniejszości narodowych, góra urodziła mysz.
Owszem w dokumencie zdefiniowano pojęcie mniejszości narodowej, wpisano nieco ogólników dotyczących praw oświatowych mniejszości, trochę detali dotyczących np. drukowania podręczników w języku mniejszości, czy innych powszechnie przysługujących mniejszościom praw w tym do publicznego, ustnie i na piśmie używania swego języka, jednak zgodnie z literą Ustawy o języku państwowym. Czyli w urzędach po polsku można będzie mówić co najwyżej szeptem, pisać podań i próśb w języku ojczystym będzie draudżiama, bo Ustawa o języku państwowym nakazuje to czynić tylko po litewsku. Rzecz oczywista żadnych dwujęzycznych nazw ulic, nazw topograficznych, podwójnych nazw informacyjnych dotyczących urzędów zgodnie z nową regulacją być nie może. Zobaczymy, jak na nowe prawo zareaguje litewska jurysprudencja, która czasowo przestała karać za podwójne nazewnictwo ulic na domach prywatnych. Teraz po regresji prawnej kary mogą powrócić...
Oczywiście, jak już pisaliśmy o tym wielokrotnie, uchwalając ustawę dla mniejszości w takim kształcie Litwa naruszyła swe międzynarodowe zobowiązania, jakie chociażby zaciągnęła w Konwencji Ramowej RE o Ochronie Mniejszości Narodowych. 22 art. Konwencji zabrania państwom, które dokument podpisały, odbierania mniejszościom już wcześniej gwarantowanych praw. A przypomnijmy, że w poprzedniej litewskiej ustawie o mniejszościach narodowych nasz kraj w sposób imperatywny gwarantował swym mniejszościom prawo do publicznego używania ich języka w zwartych skupiskach zamieszkania również w urzędach publicznych - ustnie i na piśmie - obok języka państwowego. To same rozwiązanie dotyczyło nazewnictwa ulic, obiektów topograficznych, miast i osiedli. W ustawie, która została anulowana w roku 2010, pisało się w odniesieniu do języka mniejszości, że on się „używa” równolegle do języka państwowego. Teraz już się nie używa, bo takiego zapisu brak. Ale gdy w tamte czasy pytano ówczesną przewodniczącą Sejmu Irenę Degutienė o odbieranie praw mniejszościom narodowym, ta odparła, że nie ma mowy o odbieraniu praw, gdyż są one gwarantowane w Konwencji Ramowej, którą Litwa podpisała i honoruje. Gdyby Degutienė do dzisiaj była w polityce, musiałaby zjeść własny język. Tak samo zresztą jak cały pułk innych litewskich polityków najwyższej rangi często, którzy obiecywali partnerom z Polski, że wyżej opisywane sprawy litewskich Polaków będą załatwione. Gdyby w księdze rekordów Guinnessa istniała rubryka „Załatwiaczy” w stylu litewskich polityków, to wielu z nich w tej szacownej księdze by się znalazło, choć nie koniecznie w poważnym kontekście. Komisja Wenecka, analizując poczynania kolejnych litewskich władz w dziedzinie tworzenia prawa dla mniejszości narodowych, stale alarmowała je o tendencjach zawężających w tej materii. Litwa więc przestała pytać o to ekspertów z Komisji Weneckiej. Przyjęła prawo zawężające arbitralnie i tym samym nasz kraj stał się pierwszym i jak na razie jedynym w całej Uniii Europejskiej, który wstępował do tej dostojnej organizacji z lepszym prawem dla mniejszości niż ma je teraz, po ponad dziesięciu latach funkcjonowania w Unii.
Nową regresyjną ustawę osobiście firmowała ministra sprawiedliwości Ewelina Dobrowolska, w której resorcie dokument się narodził. Symbolicznie tym samym – można by rzec – padł mit o Polakach, którzy działając w litewskich partiach lepiej obsługują prawa polskiej społeczności. Okazało się w rzeczywistości, że jest to trzecia prawda w sugestywnym opisie księdza Tischnera (g... prawda). To raczej litewskie partie posłużyły się Polką, aby stworzyć wrażenie legalizmu, że nowa ustawa o mniejszościach – to dzieło samych Polaków. Warto więc dla historii odnotować, że potencjalny brak partii polskiej w litewskim parlamencie, która tam występuje pod własnym szyldem i z własnym programem, byłby dla społeczności polskiej katastrofą. Po prostu dla strony litewskiej znikłby partner do dyskusji, a więc zwolniona byłaby ona z potrzeby dyskusji. Dziś taka potrzeba jest. Wyniki wyborów do nowego parlamentu pokazały, że AWPL-ZChR ma poparcie elektoratu, który popiera jej program i poglądy. 3 mandaty jednomandatowców oraz blisko 4 proc. poparcia na listę ogólnokrajową w sytuacji ostrej konkurencji, jest temu najlepszym dowodem. „Życzliwym” zatem w tym miejscu zacytuję słowa, jakie napisał swego czasu Mark Twain, gdy rozeszły się plotki, że nie żyje: „wiadomość o mojej śmierci jest mocno przesadzona”.
Gdyby istniała poprzednia Ustawa o mniejszościach narodowych, mielibyśmy na Litwie przynajmniej dualizm prawny. Ustawa o mniejszościach zezwalała bowiem w sposób imperatywny na używanie języka mniejszości w życiu publicznym, zaś Ustawa o języku państwowym (późniejsza wobec tej pierwszej) zabraniała tego. Teraz po przyjęciu nowej Ustawy o mniejszościach narodowych ten dualizm znika. Zostają tylko regulacje zawarte w Ustawie o języku państwowym, które mają się nijak do standardów obowiązujących w Europie. Przypomnijmy to po raz setny, że na Starym Kontynencie autochtoniczne mniejszości wszędzie praktycznie bez wyjątku cieszą się albo prawem do oficjalnej dwujęzyczności (Włochy, Finlandia, Szwajcaria), albo mają pełne prawo w swej małej ojczyźnie do urzędowego, publicznego użytku swej mowy ojczystej. Na Litwie właśnie takie prawo zostało cofnięte, a tym samym władze naszego kraju wprowadziły oczywistą asymetrię w traktowaniu polskiej mniejszości narodowej w porównaniu do traktowania przez władze RP litewskiej mniejszości w ich kraju. Polska odpowiednia ustawa gwarantuje bowiem litewskiej mniejszości wszelkie prawa językowe zgodne z europejskimi normami.
Żaden obywatel nie chce mieć problemów z prawem, nie chce konfliktów z władzą. Jeżeli widzi zatem, że władza krzywym okiem patrzy na używanie w życiu publicznym jego języka ojczystego, to ten obywatel zaczyna swego języka wobec innych obywateli używać coraz ciszej. Aż mowa jego ojczysta całkowicie zacichnie, zniknie z obiegu publicznego i w konsekwencji zaniknie wcale na danym terenie. Do tego właśnie dążą litewskie władze. Prezydent Gitanas Nausėda, gdy będzie zastanawiał się, co zrobić z tym kukułczym jajkiem, jakie mu na odchodnym podrzuciła konserwatywno-liberalna większość, niech pomyśli, czy te jajko nie jest przypadkiem stęchłe. Czy nie oddaje stęchlizną z międzywojnia, gdy na Litwie Kowieńskiej polskość była bezwzględnie zwalczana. Teraz zaś ponoć jesteśmy strategicznymi przyjaciółmi. Jeżeli tak jest w rzeczy samej, doradzam prezydentowi ustawę konserwatystów zawetować. Czekaliśmy długo na ustawę, poczekamy jeszcze. Byle była porządna, a przynajmniej nie regresywna. A na razie pora nam szukać dużych przydrożnych kamieni, by jak kiedyś Serbowie łużyccy (gdy im niemieccy naziści zabraniali publicznie używać ich mowy) wyryć na nich słowa: „Byliśmy, jesteśmy, będziemy”!
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.