Minister niejako uzasadniając tę „inicjatywę” odnotował, że utrzymanie rosyjskich szkół drogo kosztuje, a jest oczywiste, że uczniowie tych placówek są podatni na propagandę i informację płynącą z nieprzyjaznego dla Litwy kraju. Szef resortu oświaty podkreslił, że uczniowie tych szkół, którzy uczą się podstawowych przedmiotów nie w języku państwowym, mają gorsze wyniki na sprawdzianach (PISA), trudniej się integrują zarówno na uczelniach, jak i na rynku pracy. Zadał też pytanie, czy utrzymując takie placówki nie wyrządzamy szkody państwu oraz młodym ludziom. Powołał się również na przykład sąsiedniej Łotwy i Estonii, w których proces likwidacji szkół z rosyjskim językiem nauczania już się rozpoczął. Na Litwie, zdaniem ministra, miałyby działać jedynie szkoły mniejszości narodowych, w których nauczanie odbywa się w języku państw UE lub innych krajów przyjaznych Litwie. Ciekawie, jak przy takim podejściu zostałaby potraktowana szkoła białoruska, co w dzisiejszej sytuacji geopolitycznej jest nader aktualne.
Inicjatywa ministra (chociaż były rozważania na ten temat po inwazji Rosji na Ukrainę) najwidoczniej zrodziła się po incydencie, jaki miał miejsce w jednej ze szkół z rosyjskim językiem nauczania w Wilnie i wywołał bardzo burzliwą reakcję w społeczeństwie i mediach. W telegraficznym skrócie wyglądało to tak: para kolegów miała strzelać z broni pneumatycznej do szkolnego kolegi-emigranta z powodu tego, że ten się okazał antyputinowski.
Z nieukrywaną satysfakcją należy przyznać, że pomysł ministra na rosyjskie szkoły spotkał się z negatywną oceną nie tylko przedstawicieli mniejszości narodowych, ale też przewodniczącej Sejmu Litwy, wielu parlamentarzystów z różnych opcji politycznych, którzy generalnie stwierdzili, że zamykanie rosyjskich szkół byłoby niezgodne z historyczną tradycją państwa litewskiego, podpisanymi i ratyfikowanymi przez Litwę dokumentami międzynarodowymi o ochronie praw mniejszości oraz przejawem dyskryminacji na tle narodowościowym i w najmniejszym stopniu nie przyczyniłoby się do integracji litewskich Rosjan. Niektórzy, jak główna doradczyni prezydenta Litwy Asta Skaisgyrytė, która uznała szkoły mniejszości narodowych „ za sowiecki relikt” (aż trudno uwierzyć, że ta pani „doradza” w sprawach międzynarodowych), czy mer Wilna Vladas Benkunskas wyrazili zdanie, że przed podejmowaniem takich decyzji należy skierować całą uwagę na pracę tych szkół, jej usprawnienie, zbadanie treści i udzielenie pomocy w integracji ze społeczeństwem kraju.
Chociaż minister podkreślił, że jego inicjatywa dotyczyć miała jedynie szkół rosyjskich (jak odnotował, istnienie szkół z polskim językiem nauczania jest zobligowane umowami z Polską), jednak to nie powstrzymało różnego rodzaju „działaczy” i polityków, dla których oświata w języku nie państwowym jest z zasady nie do przyjęcia - „złapali wiatr w żagle” i ruszyli do ataku. Nie po raz pierwszy zresztą i można by było ich wypowiedzi potraktować lekceważąco. Na przykład Vytautasa Sinicy (politologa, wydawcy, radnego), który stwierdził, że szkoły mniejszości narodowych to getta i jak w całym cywilizowanym (!) świecie, dzieci na Litwie należy kształcić w szkołach z państwowym językiem nauczania. Ten „działacz” łaskawie się zgodził, że można zacząć od rosyjskich, ale to samo ma też być stosowane wobec polskich. I nie będzie to skierowane przeciwko Polakom i nie skłóci z Polską, bo i teraz, jak twierdzi, jest wiele polskich rodzin, które kierują swoje dzieci do litewskich szkół. Potrafił też być ten pan wspaniałomyślny i dopuścił istnienie szkół prywatnych mniejszości narodowych. A w ogóle, jego zdaniem, Polacy repatriowali do Polski, a ci co teraz tu są - w zdecydowanej większości przybyli w latach sowieckich. Na dodatek pan Sinica twierdzi, że nie może być w sprawie szkolnictwa parytetu Litwy z Polską, bo Litwini w krainie sejneńskiej są na swoich etnicznych ziemiach, mieszkali tam „od zawsze”, są autochtonami, w odróżnieniu od Polaków na Litwie. Cóż, znajomość historii dająca doskonałą ocenę oświaty w języku państwowym, bo pan Sinica na pewno pobierał nauki w litewskiej szkole i na litewskiej uczelni.
Jeżeli jednak wypowiedzi a la pan Sinica możemy potraktować z uśmiechem (prawda, gorzkim, bo jednak tacy panowie też mają swoich naśladowców, co widać w sieciach społecznościowych), to trudniej przychodzi to czynić, kiedy głos zabierają posłowie na Sejm z rządzącej koalicji, czy członkowie komitetu oświaty.
Poseł na Sejm RL, członek frakcji konserwatystów, psychiatra i psycholog dziecięcy Linas Slušnys reagując na incydent w wileńskiej rosyjskiej szkole i inicjatywę ministra, z całą stanowczością stwierdził, że podobnych incydentów nie było w szkołach litewskich i to świadczy o nastawieniu rodziców i nauczycieli. Z tego wynika, jak twierdzi, że litewski system oświaty nie może finansować wspólnoty, która jest niebezpieczna nie tylko dla ukraińskich dzieci, ale też może być niebezpieczna dla litewskich w razie zagrożenia wojennego. Zdaniem posła nauczanie w języku rosyjskim czy polskim w kraju, gdzie językiem państwowym jest inny język jest największą marginalizacją, negowaniem państwa i dziwną chęcią demonstrowania swojej wyjątkowości. Pan psycholog wyraził też zdanie na temat praw dziecka. Otóż, według niego, dzieci mają prawo w kraju, w którym się urodziły mówić bez akcentu, z łatwością dostawać się na uczelnie. Aż trudno uwierzyć, że dziecięcy psycholog i psychiatra nie wie, że dziecko najlepiej się rozwija i uczy w ojczystym języku?
Nieswojo się robi, kiedy się pomyśli, że będąc posłem może on mieć wpływ na przyjmowanie ustaw.
Podobne uczucie wywołują też wywody posła z ramienia Litewskiego Związku Chłopów i Zielonych Eugenijusa Jovaišy. Uważa on, że należy dyskutować o przyszłości szkół mniejszości narodowych - nie tylko o rosyjskich. Jego zdaniem, w języku państwowym należałoby nauczać we wszystkich szkołach mniejszości narodowych. Argument? Bo to jest państwo litewskie, to jest związane ze sprawami obywatelskości, tak najłatwiej jest dla mniejszości włączyć się do życia państwa. Członek Sejmowego Komitetu Oświaty uważa, że to jest sprawdzony i w wielu krajach stosowany model…
Po fali krytyki minister oświaty po tygodniu przyznał, że na razie konkretnych propozycji, co do szkół mniejszości narodowych nie ma. Resort planuje doskonalić ten system, by młodzież rosyjska łatwiej się integrowała i mogła realizować. Minister uważa, że pomimo krytyki, jego inicjatywa wywołała dyskusję, co może pomóc w znalezieniu rozwiązania problemów. Na pytanie, o tym, że być może społeczeństwo nie jest gotowe do jakichkolwiek zmian, minister odpowiedział, że obecnie jest prowadzona analiza pracy szkół i zanim nie dobiegnie końca żadnych propozycji nie będzie.
Powstaje chyba logiczne pytanie: czy nie należało najpierw dokonać tej analizy, a dopiero potem nagłaśniać „inicjatywę”, która dotknęła tak liczną część społeczeństwa (w rosyjskich szkołach uczy sie 14 tys. uczniów), wywołała niepotrzebne emocje i wcale nie przyczyniła się do stawianego celu – integracji społeczeństwa kraju. Najwyraźniej minister nie sprawdził się w sytuacji wymagającej rozwagi i spokoju. Musimy więc czuwać nad swoim stanem posiadania przy takich urzędnikach i politykach.
Janina Lisiewicz
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.