– Uważam, że Donald Tusk wykorzystał Lewicę i wypuścił europosłów tej formacji jako balon próbny. Głosowanie, o którym rozmawiamy, miało nie tylko pokazać, jaki będzie wynik w Parlamencie Europejskim, ale też jaki będzie jego oddźwięk w poszczególnych krajach członkowskich. Za rezolucją głosowali wszyscy europosłowie Lewicy, a także Róża Thun z frakcji Renew Europe, czyli Odnówmy Europę, oraz Sylwia Spurek z zielonych. Warto przypomnieć, iż posłowie z Lewicy weszli do europarlamentu z list Koalicji Europejskiej, a więc są to ludzie Tuska.
Część europosłów, jak Leszek Miller, Marek Belka czy Włodzimierz Cimoszewicz, kariery polityczne rozpoczynała w PRL jako członkowie KC PZPR. Są to więc politycy zaprawieni w boju, w słusznym wieku, którzy ambicji politycznych już raczej nie mają. I ci panowie wsparci przez młodszych kolegów zrobili swoje, wzięli na siebie całe odium i na chwilę obecną Tusk i Platforma są czyści. A więc to był balon próbny, testowy, a jednocześnie ten balon testowy odpalił całą procedurę ratyfikacji zmian w traktatach, która dopiero nas czeka na gruncie unijnym oraz na poziomie państw narodowych.
W jakim kierunku zmierza Europa i czy tak powinna wyglądać reforma Unii, jak jest w tych wytycznych zaproponowanych przez Komisję Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego?
– Europa zmierza w kierunku państwa federalnego, co więcej – w kierunku centralizacji. Unia Europejska wymaga reform i to jest ponad wszelką wątpliwość, ale nie na zasadzie narzucenia mniejszym państwom woli większych, silniejszych stolic. Każda reforma musi być poprzedzona debatą, w której każdy będzie mógł się wypowiedzieć, tymczasem w tym przypadku mamy dyktat Brukseli, a właściwie Berlina i Paryża. Na dzisiaj nie ma debaty, dyskusji o tym, jaka powinna być Unia Europejska i w jakim kierunku ma podążać. Pojawił się wariant rezolucji opracowany przez polityków ideologów: czterech Niemców i jednego Belga, a każda próba rzetelnej oceny jest od razu kwalifikowana jako postawa wrogości wobec Unii Europejskiej.
W Polsce takie postawy domagające się rzetelnej debaty uznawane są za dążenie do polexitu itd. Taka retoryka jest obowiązująca w lewicowych mediach i każdy, kto ma inne zdanie, jest wrogiem. Tylko że to, czego jesteśmy świadkami na forum unijnym, nie ma nic wspólnego z rzetelną debatą. Ponadto ktoś ciągle myli, że różnica zdań wcale nie musi oznaczać wrogości. O Europie trzeba rozmawiać, ale jeśli ma to być dyskusja o reformie i przyszłości Unii, to pokazujmy obywatelom różne warianty z konsekwencjami takich czy innych działań. Niestety, na tym etapie tego nie ma. Natomiast na stole położono jeden wariant, który de facto zmierza do demontażu tej Unii Europejskiej, jaką znamy, na rzecz parapaństwa, gdzie decyzyjność w najważniejszych obszarach zostanie przesunięta z państw narodowych do Brukseli.
Obszarów decyzyjnych, które mają trafić pod zarząd Brukseli i Berlina, jest ponad 60. I o ile rząd mówi o niebezpieczeństwie dla suwerenności, o tyle Tusk i jego kompani nie widzą żadnego zagrożenia, co więcej – uważają, że forsowane zmiany w unijnych traktatach mają służyć usprawnieniu Unii.
– Ta ekipa euroentuzjastów ma takie podejście. Nic więc dziwnego, że mówią, iż nie jest to żaden zamach na Polskę, ale że taka jest potrzeba czasu. Tymczasem zwolennicy centralizacji stoją na stanowisku, że dzisiaj mali nie mają szans na zaistnienie i tylko jedno superpaństwo o jednej strukturze ma rację bytu w starciu z tak wielkimi graczami jak Chiny, Indie czy Stany Zjednoczone. I taki mocno naciągany przekaz jest wtłaczany ludziom przez środki masowego przekazu.
Jaką skuteczność może mieć takie superpaństwo, skoro Unia – Komisja Europejska nie potrafiła sobie poradzić z kryzysem covidowym?
– To jest jeden aspekt, ale takich kwiatków jest więcej. Mam na myśli skuteczność wysokiego przedstawiciela Unii Europejskiej ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa na gruncie dyplomatycznym, która na dzisiaj jest zerowa. Unia chce zawłaszczyć sobie obszar obronności, ma być wspólna armia itd. A co z NATO, do którego należy większość członków Unii Europejskiej, czy będziemy więc mieli NATO bis, strukturę konkurencyjną do Sojuszu Północnoatlantyckiego?
Ale tu chodzi, zdaje się, o wypchnięcie z orbity europejskiej Stanów Zjednoczonych, które są największym państwem NATO?
– I tu dochodzimy do sedna problemu – tu nie chodzi o obronność i kwestie bezpieczeństwa, ale o pozbycie się Stanów Zjednoczonych, które przeszkadzają Berlinowi i Paryżowi w realizacji ich polityki także względem Rosji. Te dwie stolice chcą zdominować pozostałe, żeby w kwestiach inwestycji, wydatków na obronność doprowadzić do monopolu, gdzie będą mogli robić interesy. To jest niebezpieczeństwo, bo – jak pamiętamy – ci, którzy chcą dzisiaj zdominować Europę, pokazali bezradność wobec wszystkich największych konfliktów na Starym Kontynencie – począwszy od wojny jugosłowiańskiej i wielkiego kotła bałkańskiego przez napaść rosyjską na Gruzję aż po wojnę na Ukrainie.
To pokazuje, że polityka zagraniczna Unii Europejskiej kuleje, bo nie zapobiegła żadnemu problemowi w Europie i go nie rozwiązała, a ma ambicje czy aspiracje prowadzić politykę na innych kontynentach. Przez ostatnie 30 lat wszystkie konflikty na gruncie europejskim UE położyła, nie potrafiła w sposób dyplomatyczny zapobiec żadnemu z konfliktów, łącznie z wojną energetyczną, w którą sama dała się wkręcić przez Niemcy. Swoją bezrefleksyjną polityką pogrążyła w problemach energetycznych całą Europę. I widać, że wciąż nie wyciągnęła wniosków, bo cały czas w to brnie. To, że ambicje brukselskich eurokratów są niemal nieograniczone, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale za tymi aspiracjami nie idą żadne umiejętności. Ci ludzie nie potrafią załatwić najprostszych spraw, nie potrafią też zadbać o bezpieczeństwo granic Unii Europejskiej, co najlepiej pokazuje kryzys migracyjny, którego jesteśmy świadkami. Za to Polskę się odsądza od czci i wiary. Kiedy konflikt uchodźczy, który zgotowała Angela Merkel, rozlewa się po Europie, kiedy mamy hybrydowe ataki na Polskę, Litwę Łotwę, Estonię czy ostatnio Finlandię, unijni urzędnicy odwracają głowę i udają, że nie widzą problemu. Tak naprawdę są bezradni, a Europa jest w coraz większym kryzysie.
Wracając do kwestii uruchomienia procesu integracji europejskiej – wygląda na to, że poszczególne państwa mogą być temu przeciwne, bo wynik głosowania w Parlamencie Europejskim był prawie na styk…
– Na nasze szczęście realizacja tego projektu niszczenia narodów europejskich jest wieloetapowa i to daje szansę obrony przed centralizacją i niemiecką dominacją w Europie. To fakt, że niewiele brakło, aby ten projekt przepadł już na starcie, ale ta niewielka przewaga, jaką przeszedł w europarlamencie, może być zwiastunem oporu poszczególnych państw. Jeżeli już dzisiaj widzimy zmiany w Holandii, to biorąc pod uwagę wybory do Parlamentu Europejskiego w przyszłym roku, może to być zwiastun czegoś nowego. To ważne, zwłaszcza że na gruncie Rady Europejskiej decyzja o zmianie traktatów ma być podjęta jednomyślnie, co więcej – wymagana będzie ratyfikacja przez parlamenty wszystkich państw członkowskich. Dlatego sądzę, że radość unijnych elit jest przedwczesna, a więc sprawa jest wciąż otwarta. Tymczasem trwa presja i testowanie państw. Myślę, że zwolennicy centralizacji Europy zdają sobie sprawę, że ten wariant chyli się ku upadkowi, bo jest to próba – zresztą nie pierwsza – demontażu tej Unii Europejskiej, jaką znamy, kolejna próba ingerencji i ograniczanie suwerenności państw członkowskich. Ale nie do takiej Unii wstępowaliśmy.
Czy taka Unia Europejska, sprzeczna z ideą ojców założycieli, ma jakąkolwiek przyszłość, szczególnie że Niemcy, które chętnie powróciłyby do współpracy z Rosją, chcą coraz bardziej dominować?
– Moim zdaniem nie ma. Kryzys energetyczny powstał na życzenie Berlina, który liczył na interesy gazowe z Moskwą. Mimo sprzeciwu innych państw, w tym Polski, uparli się na budowanie Nord Streamu i stąd całe to uzależnienie od surowców z Rosji. I to jest jeden z dowodów na beznadziejność niemieckiej polityki, która wciąż chce być dominująca na unijnym gruncie.
Niemcy nie chcą odejść od interesów gazowych z Moskwą, dlatego zależy im na jak najszybszym zakończeniu wojny na Ukrainie. To, że jest to cały czas aktualna sprawa, świadczy wypowiedź Władimira Putina, który zaznaczył, że jedna nitka Nord Streamu jest czynna i tylko od decyzji Berlina zależy, kiedy znów popłynie nią gaz.
– Putin wyraźnie puszcza oko do Berlina, także do Paryża. W momencie kiedy środki na wsparcie Ukrainy walczącej z rosyjskim najeźdźcą się kończą, kiedy do tego dochodzą wewnętrzne problemy ukraińskie, to wszystko pokazuje, że do rozstrzygnięcia tego konfliktu wciąż chyba daleko. Są też tacy eksperci, którzy uważają, że na chwilę obecną ten konflikt jest wręcz nierozstrzygalny.
Swoją drogą w historii nie udało się zbudować organizacji, która niszczy narodowe tożsamości. Teraz to możliwe, żeby zbudować jedno państwo zarządzane z Berlina rękoma Brukseli?
– To próba likwidacji państwa polskiego – i nie tylko polskiego. Unia Europejska ma być podzielona na równych i równiejszych – wypisz wymaluj jak z wizji George′a Orwella. Marks, Engels i Lenin, widząc to, zacieraliby ręce i byliby dumni, że ich projekty ktoś chce wciąż wcielać w życie. Ale jeśli zgodnie z tą rezolucją przyszła Komisja Europejska ma zmienić nazwę na egzekutywę, to jest to nic innego jak powrót do słusznie minionej przeszłości. Skoro mamy komisarzy, to egzekutywa, która będzie o wszystkim decydować, jest naturalną konsekwencją forsowanych zmian. Dzisiaj doszliśmy do momentu, kiedy na salonach europejskich jest nietaktem, czy wręcz wstydem mówienie o ojcach założycielach Unii Europejskiej: Robercie Schumanie, Konradzie Adenauerze czy Alcidem De Gasperim, i nawiązywanie do idei, które towarzyszyły budowie Unii Europejskiej. Za to coraz głośniej wybrzmiewa neomarksistowski Manifest z Ventotene autorstwa Altiera Spinellego, który był prekursorem idei likwidacji państw narodowych i utworzenia jednego państwa europejskiego. Paradoksalnie ten włoski komunista największe triumfy święci po śmierci, podobnie jak wspomniani Marks, Engels czy Lenin.
Komentarze
Unia stacza się po równi
dobrze że są w PE jeszcze ludzie rozumni i rozsądni, niemal połowa składu zachowała zdrowy ogląd sytuacji w tym nasz poseł z Wilna oraz wielu posłów z Polski (choć niestety nie wszyscy...)
Natomiast w ogóle niepojęte jest, że połowa Litwinów głosowała przeciwko suwerenności Litwy w tym konserwatyści Juknevičienė, Maldeikienė, socjaldemokrata Olekas...??
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.