Zauważyłem jednak, że wspomniana przeze mnie dychotomia w publicznym przekazie ostatnio została przezwyciężona w formie subtelnej syntezy. Otóż ze sprzecznej retoryki „to nasza wojna, ale nie jesteśmy stroną tego konfliktu” wybrnięto przekazem, że Ukraina walczy obecnie o naszą wolność i o wolność całej Europy, zapewne zapożyczonym od hasła rządu ukraińskiego, które brzmi: Ukraina walczy o wolność Europy i świata. Podobna retoryka jest, owszem, na dziś bezpieczniejsza, niemniej zawiera ona dla nas potencjalne pułapki błędnej polityki historycznej, które prędzej czy późnej dadzą o sobie znać.
ISTOTNE OKOLICZNOŚCI
Po pierwsze, samo w sobie podobne hasło – Ukraina walczy za wolność całej Europy – pomija, a wręcz odrzuca istotne okoliczności wojny za naszą granicą, w której Rosja w walce z Ukrainą toczy poniekąd bój ze Stanami Zjednoczonymi. I vice versa. Zacytuję najpierw Williama Burnsa, obecnego szefa CIA, który w latach 2005-2008 był ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Moskwie. W swej wydanej w 2019 r. książce „The Back Channel. A Memoir of American Diplomacy and the Case for Its Renewal” Burns cytuje depeszę, którą na początku lutego 2008 r. wysłał e-mailem do ówczesnej sekretarz stanu USA Condoleezzy Rice w kontekście możliwości zaproszenia Ukrainy do programu partnerskiego NATO:
„Ukraińskie przystąpienie do NATO jest najoczywistszą ze wszystkich czerwonych linii w oczach rosyjskich elit (nie tylko dla Putina). Po ponad dwu i pół roku rozmów z kluczowymi rosyjskimi graczami, od twardogłowych prymitywów z najgłębszych zakamarków Kremla do najzacieklejszych liberalnych krytyków Putina, wciąż nie znalazłem kogokolwiek, kto nie postrzegałby obecności Ukrainy w NATO inaczej niż jako podważanie wprost rosyjskich interesów. Na tym etapie oferta przystąpienia do programu członkowskiego (MAP) nie byłaby postrzegana jako techniczny krok do przodu na długiej drodze do członkostwa, ale jako rzucenie im w twarz strategicznej rękawicy. Dzisiejsza Rosja na to odpowie. Rosyjsko-ukraińskie relacje ulegną głębokiemu zmrożeniu… Stworzy to odpowiednie warunki do rosyjskiego mieszania się do Krymu i wschodniej Ukrainy. W przypadku Gruzji niepodległość Kosowa wespół z ofertą przystąpienia [Gruzji] do programu członkowskiego NATO prawdopodobnie doprowadziłyby do uznania Abchazji, niezależnie jak kontrproduktywne byłoby to dla długofalowych interesów Rosji na Kaukazie. Wówczas perspektywa rosyjsko-gruzińskiego konfliktu zbrojnego byłaby wielce prawdopodobna” (s. 233).
Przyszłość potoczyła się mniej więcej tak, jak prognozował przyszły szef CIA, przy czym, jak wiadomo, w 2014 r. na Ukrainie miała dodatkowo miejsce majdanowa rewolucja. Świeżo po niej, tuż po zajęciu Krymu, na łamach „The Washington Post” kwestię ukraińską komentował Henry Kissinger, jeden z głównych architektów polityki odprężenia i ograniczenia zbrojeń za prezydentury Nixona, która docelowo umożliwiła zakończenie zimnej wojny. W marcu 2014 r. Kissinger pisał:
„Dyskusja publiczna nt. Ukrainy skupia się całkowicie na konfrontacji. Ale czy wiemy, dokąd zmierzamy? W moim życiu widziałem cztery wojny rozpoczynające się z wielkim entuzjazmem i poparciem społecznym, przy czym w przypadku wszystkich z nich nie wiedzieliśmy, jak je zakończyć, a z trzech wycofaliśmy się jednostronnie. Sprawdzianem danej linii politycznej jest jej koniec, a nie początek. Zbyt często sprawa ukraińska jest przedstawiana w formie stawiania na jedną kartę: albo Ukraina przyłączy się do Wschodu, albo do Zachodu. Jeśli jednak Ukraina ma przetrwać i prosperować, nie powinna być przyczółkiem żadnej ze stron przeciw drugiej – powinna funkcjonować jako pomost między nimi. […] Putin powinien zdać sobie sprawę, że jakiekolwiek by były jego roszczenia, rozwiązania natury militarnej spowodują kolejną zimną wojnę. Ze swej strony Stany Zjednoczone muszą unikać traktowania Rosji jako kogoś nienormalnego, którego należy cierpliwie uczyć reguł postępowania ustalonych przez Waszyngton. Putin jest poważnym strategiem na gruncie przesłanek rosyjskiej historii, ale rozumienie amerykańskich wartości i sposobu myślenia nie jest jego mocnym atutem. Podobnie rozumienie rosyjskiej historii i sposobu myślenia nie było silną stroną amerykańskiej polityki”.
Kissinger następnie kreślił cztery punkty kompromisu obejmujące: 1) swobodę zawierania sojuszy politycznych i ekonomicznych przez Ukrainę, z przynależnością do UE włącznie; 2) odrzucenie możliwości przystąpienia Ukrainy do NATO; 3) samorządność Ukrainy na wzór Finlandii [możliwość współpracy z Zachodem bez instytucjonalnej wrogości wobec Rosji]; 4) specjalny autonomiczny status Krymu wewnątrz Ukrainy. Całość Kissinger podsumowywał tak: „To są zasady, a nie zalecenia. Ludzie znający ten region wiedzą, że nie wszystkie z nich będą strawne dla wszystkich stron. Kryterium nie polega na absolutnym zadowoleniu, a na zrównoważonym niezadowoleniu. Jeśli jakieś rozwiązanie oparte na tych bądź zbliżonych elementach nie zostanie osiągnięte, to dryf w kierunku konfrontacji przyspieszy. A czas na nią przyjdzie stosunkowo szybko”.
Właśnie na naszych oczach spełnia się przewidziany przez Kissingera czarny scenariusz „konfrontacji” zbrojnej rujnującej Ukrainę i nowej zimnej wojny.
Trudno z tych analiz, wskazujących na szerszy kontekst tej wojny (który nie zmienia faktu, że Ukraina jest ofiarą rosyjskiej napaści), dojść do konkluzji, że Ukraina walczy dziś za wolność Europy. Ukraina walczy dziś przede wszystkim – i robi to najwyraźniej heroicznie – o maksymalne przetrwanie swej suwerenności względem Rosji, o wynegocjowanie jak najbardziej korzystnych, a raczej – najmniej niestrawnych warunków pokoju, by użyć określenia Kissingera. Ma się rozumieć, Europa i Polska mogą być pod pewnymi względami beneficjentami tego konfliktu, a przynajmniej rozsądek polityczny nakazywałby, aby przy gigantycznych niekorzyściach spowodowanych dla nas przez tę wojnę próbować wydobyć, skoro wojna już się toczy, maksymalne korzyści z tej nowej sytuacji. Odblokować np. fundusze unijne pod presją Waszyngtonu na Brukselę; osłabić maksymalnie potencjał militarny Rosji etc. Wspomniane hasło jest wówczas dla Polaków czytelnym skrótem myślowym: wyznawane przez rosyjskie elity czerwone linie ingerencji w interesy Rosji to tak naprawdę przejaw rosyjskiego imperializmu; imperializm rosyjski zaś explicite zagraża Polsce i krajom bałtyckim, ergo… Rozumowanie to ma swe plusy i minusy, osobiście nie jest dla mnie oczywiste, że wojna na Ukrainie „wykrwawi” rosyjską armię w stopniu uniemożliwiającym jej hipotetyczne działania zbrojne w naszej części Europy, a przynajmniej nie upatrywałbym w tym żelaznych gwarancji dla naszego bezpieczeństwa; z kolei konsekwencje z wojny wyniszczającej na Ukrainie są i będą bardzo poważne (od kryzysu humanitarnego, który nas dotyka bezpośrednio, do widma np. klęski głodu w różnych rejonach świata, zważywszy na fakt, że Rosja z Ukrainą eksportują łącznie jedną trzecią światowego eksportu pszenicy).
Mniejsza z tym, czy wyrażony przeze mnie pewien sceptycyzm co do tych założeń jest słuszny; to hasło jako skrót myślowy, czytelny i do uzasadnienia w naszej części Europy, w Europie Zachodniej już takie nie jest, bo nikt w Berlinie czy nad Sekwaną nie uważa, że Rosja zagraża tym krajom terytorialnie bądź ich strategicznym interesom, niezależnie od tego, jak bardzo realistyczne filmiki myśliwców bombardujących Paryż produkuje ukraińska propaganda wojenna. Ba, jeśli tamtejsze urzędy mają obecnie jakiś główny priorytet, to właśnie ten, aby po pierwsze, wojna rosyjsko-ukraińska nie wciągnęła ich krajów do wojny z Rosją; a po drugie, aby polityka sankcji wobec Rosji jak najmniej uderzyła właśnie w ich interesy strategiczne. Mówiąc cynicznie: Ukraina nie walczy za zachodnią Europę, walcząca Ukraina jest wręcz ryzykiem dla zachodniej Europy.
Nie wnikam, jak daleko krytycznie zatem nasi zachodni partnerzy mogą postrzegać podobną retorykę z naszej strony, w zasadzie w stu procentach zapożyczoną z narracji ukraińskiej, chcę jednak zasygnalizować, że podobna retoryka jako wytrych na Zachodzie nie podziała.
WOJNA SIĘ PRZECIEŻ SKOŃCZY
W końcu, i jest to w moich oczach wątek najważniejszy, pewnego dnia wojna, prędzej czy później, się skończy, na nieznanych nam jeszcze warunkach pokoju, ale deklaracje pozostaną. Ukraińcy, którzy rzekomo walczyli za wolność Europy (ba, za wolność świata!), będą mogli ją oskarżać o brak wystarczającej pomocy (przecież już podobne zarzuty regularnie padają ze strony prezydenta Zełenskiego, pod kątem Unii Europejskiej i NATO, dziwnym trafem nie padają, zdaje się, pod kątem Stanów Zjednoczonych), podczas gdy niemałą odpowiedzialność za zaistnienie tego konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą, po Rosji ma się rozumieć, ponoszą – w myśl przytoczonych analiz – najwyraźniej same USA.
Otóż chwytliwą retoryką łatwo wykreować pewien mit; mit z kolei łatwo może służyć do wielu nadużyć. Czy kiedykolwiek po wojnie będzie można załatwić kwestię godnego pochówku ofiar rzezi wołyńskiej? Nie sądzę, bo w myśl wykuwanego właśnie mitu Ukraińcy w 2022 r. obronili Warszawę przed Rosją i nie będzie można podważać ich zasług drażliwymi kwestiami (poirytowanym tym przykładem przypomnę tylko, że zbrodnie przeciw ludzkości, do których należy ludobójstwo, nie ulegają przedawnieniu, a pokrzywdzeni i dzieci ofiar wciąż żyją; niegodziwością byłoby twierdzenie, że ich krzywda jest mniejsza niż obecne krzywdy narodu ukraińskiego i stąd winna być definitywnie przemilczana). Czy będzie można w przyszłości ograniczać roszczenia pokaźnej mniejszości ukraińskiej w Polsce, np. ich kult Bandery, który przecież mobilizował ich do boju „w obronie całej Europy”?
Przykłady zagrożeń można by mnożyć, można nawet wyobrazić sobie nakręcane dla lewackich celów politycznych zjawisko ukraińskiego BLM w Polsce opartego właśnie na wykreowanym micie. Chciałbym zresztą, aby moje obawy były zupełnie płonne, obawiam się jednak, że używając chwytliwej, zapożyczonej z ukraińskiej racji stanu retoryki, oprócz chwilowej mobilizacji społecznej „za słuszną sprawę” i wzrostów w sondażach poparcia dla partii rządzącej fundujemy sobie na własne życzenie pułapkę w zakresie polityki historycznej, która ma przecież przełożenie na samą politykę i życie społeczne. Czyniąc analogię do analizy Kissingera, nie stosujmy w ciemno narracji, która stawia wszystko na jedną kartę. Myślę, że można okazywać Ukrainie nie mniejszą niż obecnie miłość bliźniego, używając o wiele bardziej bezpiecznej retoryki, tym bardziej że uporządkowana, czyli doskonała miłość wymaga najpierw miłowania siebie samego.
Wojciech Golonka
www.DoRzeczy.pl
Komentarze
1. ekshumacja szczątków wymordowanej ludności polskiej.
2. pełen dostęp do dokumentów i archiwów ukraińskich.
3. współpraca ukraińskich organizacji rządowych przy śledztwie dotyczącym zbrodni dokonanych na ludności Polskiej w okresie 2 wojny światowej.
. W tej sytuacji tylko chłodny umysł pomoże podejmować słuszne decyzje. Emocjonalne rozhuśtywanie opinii społecznej nie doprowadzi do dobrego.
Poseł Paweł Kukiz w jednej z telewizji powiedział: "Od wielu lat staram się wspierać Ukrainę, jednocześnie pamiętając o Wołyniu, bo to jest nie do wybaczenia i nie do zapomnienia".
Czy zatem w imię poprawności politycznej tragedia polskich ofiar rzezi będzie tak jak dotychczas przemilczana i pomijana?
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.