W Polsce najbardziej wyraziste stanowisko zajęła do tej pory grupa pięćdziesięciu osób, które napisały list do papieża Franciszka, domagając się potępienia rosyjskiego dyktatora i ni mniej ni więcej zrównały postępowanie rosyjskiego dyktatora z czynami Antychrysta. Dokładnie przeciwne stanowisko zaprezentował arcybiskup Carlo Maria Vigano, który w Putinie dostrzegł prawdziwego wybawiciela przed globalizmem. Postaram się pokazać, dlaczego obie te postawy, z różnych powodów, nie wydają mi się słuszne. Jeśli szukałbym właściwej miary, to najbliżej mi do tego co niedawno napisał Edward Feser – najwybitniejszy zapewne współczesny katolicki tomista (niestety, w Polsce kompletnie nieznany), który trzeźwo zauważył trzy rzeczy. Po pierwsze, wojna Putina na pewno nie mieści się w kategorii wojny sprawiedliwej, po drugie, Ukraina ma moralne prawo się bronić, a inne państwa mogą ją wspierać i po trzecie, pomoc ta nie powinna pociągać za sobą ryzyka użycia broni nuklearnej.
Nie na próżno wspomniałem o trzeźwej ocenie. Otóż mimo całej sympatii, jaką mogę żywić wobec wielu sygnatariuszy dokumentu określanego przez media mianem „listu pięćdziesięciu intelektualistów”, nie potrafię dostrzec w nim właśnie trzeźwości i realizmu. Jest to tym bardziej zaskakujące, że niektórzy z podpisanych powołują się na zdrowy rozsądek, zwykle ważą racje i mienią się obrońcami rozumu. W długim wywodzie stwierdzają oni, że „Putin wpisuje się w scenariusz siejącego śmierć i przynoszącego nieszczęście Antychrysta. Poparcie moskiewskiego patriarchy Cyryla wobec wojny jest „apostazją krwi”, nie można – o czym napisał Pius XI w stosunku do Niemców – „być chrześcijaninem i jednocześnie wspierać niegodziwy akt zbrodni”. Następnie powołują się na świętego Tomasza i dodają, że „satrapa niosący innym śmierć powinien ponieść najwyższą karę”. Określenie Putina mianem Antychrysta nie jest przy tym oryginalne, podobnych słów użył wobec niego niedawno rzecznik prasowy Rumuńskiej Cerkwi Prawosławnej Vasil Banescu.
To nie konflikt religijny
Jednak to mocne określenie wyraża, sądzę, przede wszystkim emocje. Z co najmniej czterech powodów miano Antychrysta nie pasuje do Putina. Po pierwsze, inwazja na Ukrainę nie jest wojną z Kościołem ani z katolikami, ani z prawosławnymi, których na Ukrainie jest większość, ani w ogóle z religią. W taki zaś sposób cała tradycja tak katolicka, jak prawosławna określała owego tajemniczego syna zatracenia, zwanego potocznie Antychrystem. Oto co pisał na ten temat święty Paweł: „Niech was w żaden sposób nikt nie zwodzi, bo [dzień ten nie nadejdzie], dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazywa się Bogiem lub tym, co odbiera cześć, tak że zasiądzie w świątyni Boga, dowodząc, że sam jest Bogiem” (2 Tes, 2, 3-4). Łatwo zauważyć, że cechą owej tajemniczej postaci jest dążenie do samoubóstwienia i zajęcia miejsca Boga. Niezależnie od tego jak mocno byśmy nie potępiali Putina za wojnę na Ukrainie trudno mu przypisać taką uzurpację. Nawet swoisty wyraz potęgi, jakim ma być zasiadanie za coraz dłuższym stołem podczas spotkań z innymi przywódcami politycznymi trudno uznać za przejaw apoteozy samego siebie. W porównaniu do innych znanych z przeszłości tyranów i zbawicieli świata Putin wciąż pozostaje, co się tyczy samochwalstwa, daleko z tyłu.
Po drugie, o ile w ogóle błędem jest opisywanie działań Putina w kategoriach religijnych, to tym większym błędem jest dostrzeganie w tej wojnie czegoś eschatologicznego, z czym wiąże się postać Antychrysta. Nic nie wskazuje na to, byśmy znajdowali się u kresu czasów i podobnie, mimo całej zbrodniczości tej wojny, wciąż pozostaje ona daleko z tyłu w stosunku do innych, nieporównywalnie bardziej ludobójczych konfliktów. Wprawdzie nigdy nie wiadomo jak będzie wyglądać przyszłość, ale trzeba wiele wysiłku wyobraźni, by w Putinie dostrzec apokaliptyczną Bestię.
Po trzecie, tym, co wyróżniało Antychrysta była zdolność zwodzenia całego świata. Opisuje to dokładnie Apokalipsa, pisze o tym także święty Paweł. Tymczasem działania Putina zostały powszechnie potępione praktycznie przez cały świat. Jeśli kogoś zwiódł to być może samych Rosjan i patriarchę Cyryla, a to jeszcze za mało, by uznać go za wcielenie zła. Putin posługuje się kłamstwem, ale nie bardziej niż wielu innych dyktatorów. Nic nie wskazuje na to, by jego sposób działania mógł się spotkać z uznaniem powszechnym.
Po czwarte wreszcie, jeśli Putin miałby być Antychrystem, czyli wcieleniem, uosobieniem metafizycznego zła u kresu czasów, to w naturalny sposób pojawia się pytanie, kto miałby być owym również wspomnianym przez świętego Pawła „powstrzymującym”? „Niech tylko ten, co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca, wówczas ukaże się Niegodziwiec”. Ze słów autorów listów, bo taka jest logika ich argumentacji, okazałoby się, że w roli Wybawiciela występuje Joe Biden, Kamala Harris i inni zachodni przywódcy. Osobliwa to konkluzja, jeśli pamiętamy, że przywódca USA jest głównym promotorem aborcji i genderyzmu na świecie.
Krótko: Putina należy potępić, ale nie dlatego, że wpisuje się w scenariusz Antychrysta, ale dlatego, że wywołał niesprawiedliwą, zaborczą, imperialną wojnę. Nie należy używać niewłaściwych analogii, bo tracimy zdolność rozumienia rzeczywistości.
Arcybiskup i moskiewski katechon
Swego rodzaju przeciwne stanowisko, jak wspomniałem, zajmuje arcybiskup Vigano. O ile jego poglądy podzielają także niektórzy amerykańscy konserwatyści, polscy zwolennicy tradycji byli jego wypowiedzią tak bardzo zszokowani, że nawet, to nie żart, nie zamieścili nigdzie treści listu. Rzeczywiście, sądy arcybiskupa mogą robić wrażenie odrealnionych, jednak nim się coś potępi i skrytykuje warto się z daną opinią zapoznać. Nie wspomnę już o tym, że jak zwykle zamiast rzeczowej krytyki, na którą tezy arcybiskupa zasługują, natychmiast został uznany za putinistę i zdrajcę (to łagodniejsze określenia).
Pisze arcybiskup: „Jeśli przyjrzymy się temu, co dzieje się na Ukrainie, nie dając się zwieść rażącym fałszom mediów głównego nurtu, zauważymy, że poszanowanie praw drugiej strony zostało całkowicie zignorowane; w istocie mamy wrażenie, że administracja Bidena, NATO i Unia Europejska celowo chcą utrzymać sytuację oczywistej nierównowagi, właśnie po to, by uniemożliwić jakiekolwiek próby pokojowego rozwiązania kryzysu ukraińskiego, prowokując Federację Rosyjską do wywołania konfliktu. W tym właśnie tkwi powaga problemu. Jest to pułapka zastawiona zarówno na Rosję, jak i na Ukrainę, wykorzystująca oba te kraje do umożliwienia globalistycznej elicie realizacji jej zbrodniczego planu”. Następnie były nuncjusz w Waszyngtonie przedstawia zachowanie mediów podczas pandemii coronawirusa, z czego wyprowadza wniosek o ogólnej fałszywości doniesień dziennikarskich również w stosunku do obecnej wojny. Za prawdziwe uznaje twierdzenie, zgodnie z którym „NATO nie dotrzymało swoich zobowiązań wobec Rosji, a przynajmniej wymusiło taką sytuację w bardzo delikatnym momencie dla równowagi geopolitycznej”.
Po bardzo długim wywodzie, który ma uzasadnić tezę, zgodnie z którą Rosja czuła się zagrożona ekspansją Zachodu i dlatego nie miała wyjścia (faktycznie jest to powtarzanie słowo w słowo tez propagandy moskiewskiej) arcybiskup dociera do osobliwego clou: „Światowy kryzys, który przygotowuje rozpad tradycyjnego społeczeństwa, objął również Kościół katolicki, którego Hierarchia jest zakładnikiem apostatów będących dworzanami władzy. Był czas, kiedy papieże i prałaci stawali wobec królów bez troski o ludzki szacunek, ponieważ wiedzieli, że przemawiają głosem Jezusa Chrystusa, Króla królów. Rzym cezarów i papieży jest teraz opuszczony i milczący, podobnie jak przez wieki milczał drugi Rzym Konstantynopola. Być może Opatrzność zrządziła, że Moskwa, Trzeci Rzym, przyjmie dziś na oczach świata rolę κατέχον (2 Tes 2, 6-7), eschatologicznej przeszkody dla Antychrysta. O ile błędy komunizmu były szerzone przez Związek Radziecki, aż do narzucenia się Kościołowi, o tyle Rosja i Ukraina mogą odegrać dziś epokową rolę w odbudowie cywilizacji chrześcijańskiej, przyczyniając się do tego, że świat przeżyje okres pokoju, z którego Kościół również wyjdzie oczyszczony i odnowiony w swoich ministrach”. Jak łatwo zauważyć jest to dokładna odwrotność listu pięćdziesięciu intelektualistów: tam Antychrystem był Putin, tu, u arcybiskupa, jest on „powstrzymującym” nadejście eschatologicznego zła. Co ciekawe, z tekstu można wnosić, że arcybiskup przyjął tezę o Moskwie jako Trzecim Rzymie za rzecz oczywistą i właściwie nie budzącą kontrowersji. Czy oznacza to gotowość do przyjęcia prawosławia?
Jak łatwo zauważyć, w liście znajdują się opinie różnej wagi. Z tezą o tym, że media skompromitowały się podczas pandemii i że trzeba zachować do ich doniesień ostrożność również podczas obecnej wojny trudno się nie zgodzić. Podobnie można uznać, że kwestia odpowiedzialności politycznej za wybuch wojny nie jest tak oczywista, jak wielu utrzymuje. Podobnie uważa choćby wybitny specjalista i analityk stosunków międzynarodowych, John Mearsheimer, który dowodzi, że Zachód prowadził nieprzemyślaną i ryzykowną politykę wobec Rosji na Ukrainie. Jednak nie zmienia to faktu, że tym, który użył broni i dokonał aktu agresji jest Putin. Podobnie wiara w Putina jako eschatologicznego obrońcę przed złem i nowego Konstantyna jest cokolwiek groteskowa.
Nie wystarczy zabić
W przypadku obu stanowisk zabrakło, obawiam się, zdrowego rozsądku i zmysłu rzeczywistości. Przy czym nie tylko chodzi o fałszywe zrównanie Putina raz z Antychrystem, a raz z jego eschatologicznym przeciwnikiem, ale o fałszywe recepty na zakończenie wojny. Polscy autorzy proponują, jak rozumiem, zabicie Putina. Byłoby to rozwiązanie szybkie, ale czy realne? Nie bardzo wiem jak sobie wyobrażają natychmiastowe usunięcie tyrana? Zamach bombowy? Zasztyletowanie? Trucizna? I kto miałby tego dokonać? Amerykańskie służby? Sami Rosjanie? Mniejsza o środki, ważniejsze jest co innego: zniknięcie Putina wcale nie musi oznaczać końca wojny. To że do niej doszło wynika w dużej mierze z poparcia inwazji przez zwykłych Rosjan. Tak długo jak Rosjanie chcą tej wojny i uważają, że przystąpienie Ukrainy do Zachodu jest dla nich śmiertelnie niebezpieczne zabijanie Putina niczego nie rozwiąże. Podobnie nierealne są pomysły arcybiskupa Vigano: „Stany Zjednoczone Ameryki i narody europejskie nie powinny marginalizować Rosji, lecz raczej zawrzeć z nią sojusz, nie tylko w celu przywrócenia handlu dla dobrobytu wszystkich, ale w perspektywie odbudowy Cywilizacji Chrześcijańskiej, która jako jedyna może uratować świat przed globalistycznym potworem techno-zdrowotnym transhumanizmem”. Rosja troszczy się przede wszystkim o własną potęgę i bezpieczeństwo, a nie o walkę z transhumanizmem. Propozycje hierarchy przypominają nieco dziecięce majaczenia. Są nielogiczne. Zakładając, że słusznie wskazał na niebezpieczeństwo globalizmu, który opanował Amerykę, w jaki to niby sposób mogłoby dojść do sojuszu Stanów Zjednoczonych z Rosją?
Właściwa miara
Na szczęście nie trzeba wybierać między wizją Putina Antychrysta i Putina rycerza Chrystusa, między Moskwą Babilonem i Moskwą Trzecim Rzymem. Najwłaściwszy sposób oceny zaproponował, sądzę, amerykański filozof, tomista, Edward Feser. Przypomina on klasyczne zasady rozumienia słusznej, sprawiedliwej wojny, o których naucza Katechizm Kościoła Katolickiego (artykuł 2309):
„Należy ściśle wziąć pod uwagę dokładne warunki usprawiedliwiające uprawnioną obronę z użyciem siły militarnej. Powaga takiej decyzji jest podporządkowana ścisłym warunkom uprawnienia moralnego. Potrzeba jednocześnie w tym przypadku:
- aby szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i niezaprzeczalna;
- aby wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się nierealne lub nieskuteczne;
- aby były uzasadnione warunki powodzenia;
- aby użycie broni nie pociągnęło za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć. W ocenie tego warunku należy uwzględnić potęgę współczesnych środków niszczenia”.
Łatwo zauważyć, pisze Feser, że wojna Putina nie spełnia pierwszego, drugiego i czwartego warunku koniecznego do prowadzenia wojny sprawiedliwej. Cokolwiek by nie powiedzieć na temat dozbrojenia Ukrainy przez USA i ile by moskiewska propaganda nie zrobiła, by udowodnić zagrożenie ze strony Kijowa nie da się uzasadnić twierdzenia, zgodnie z którym Ukraina wyrządziła Rosji „długotrwałą, poważną i niezaprzeczalną szkodę”. Nie tylko że jej nie wyrządziła, ale trudno sobie wyobrazić w jaki to sposób miałaby ją wyrządzić w dającej się przewidzieć przyszłości. To, że Rosja mogła żywić takie obawy nie wystarczy, by uznać je za uzasadnione.
Tak samo wątpliwe jest, by Moskwa zrobiła wszystko, by do zbrojnego konfliktu nie dopuścić – drugi warunek prowadzenia sprawiedliwej wojny. Z pewnością, nawet jeśli uznać, że miała prawo się bać, nie zostały wyczerpane środki dyplomatyczne mogące uniemożliwić wojnę. Wreszcie jak na razie rosyjska inwazja nie tylko nie zmniejszyła zła, ale jeszcze je powiększyła, podobnie jak zamęt. Tylko jeden warunek został spełniony przez Moskwę – faktycznie, można powiedzieć, że podejmując decyzję o napaści Putin mógł liczyć na sukces. Wynika z tego, że operacje wojenne prowadzone przez Rosjan nie są moralnie uzasadnione. Nawet jeśli uznać, że Moskwa obawiała się włączenia Ukrainy do NATO to prawdopodobieństwo takiego aktu było znikome i nie uzasadniało użycia brutalnych środków wojennych.
Jednak Feser nie zatrzymuje się na ocenie działań Rosjan i zwraca, moim zdaniem słusznie, uwagę na zasady jakimi powinny się kierować państwa wspierające Kijów. Mogą one dążyć do wymierzenia Rosji słusznej odpłaty za krzywdy i straty, jakie poniosła Ukraina – tego domaga się przywrócenie sprawiedliwego porządku. Stąd uzasadnione jest dostarczanie pomocy, również militarnej Kijowowi i inne formy wsparcia dla słabszego, który zmaga się z niesprawiedliwą napaścią. „Sprawiedliwość wymaga”, zauważa Feser, by „opowiadać się po stronie Ukrainy”. Nie wynika z tego wszakże, że Zachód, w tym przypadku państwa NATO, mogą zaangażować się bezpośrednio w wojnę. Powodem jest to, że Rosja dysponuje bronią nuklearną. „Użycie broni nuklearnej przeciw Ukrainie, do czego Rosja mogłaby się uciec, gdyby nastąpiła interwencja NATO, z pewnością wytworzyłoby »jeszcze poważniejsze zło i zamęt niż zło, które należy usunąć«”. Nie jest to zapewne konkluzja optymistyczna, ale, właśnie realistyczna.
Nie jesteśmy bezradni
Zachód, innymi słowy, może i powinien nakładać na Moskwę sankcje. Może dążyć do osłabienia Rosji, może też wspierać obrońców Ukrainy, nie może jednak podejmować kroków, które pociągałyby za sobą wzrost ryzyka wojny atomowej. Przypomnę, że są to rozważania moralne, a nie polityczne. Pytanie nie brzmi na ile zastosowanie przez Moskwę broni nuklearnej jest prawdopodobne, ale czy moralnie dopuszczalne jest w ogóle podejmowanie decyzji, które takie ryzyko zwiększają.
Można wprawdzie utrzymywać, że Rosja może i tak użyć tej broni nawet bez szczególnego pretekstu. Jednak nie jest właściwy argument. Nie pytamy się o to, co teoretycznie jest w ogóle możliwe, ale o to, co realnie i prawdopodobnie może się zdarzyć w tym świecie, w jakim żyjemy, w oparciu o takie doświadczenia, jakie mamy. Nie ma wątpliwości, że ewentualne wkroczenie wojsk NATO do wojny po stronie Ukrainy uczyniłoby wojnę nuklearną bardziej prawdopodobną niż ich niewkroczenie i to wystarczy, by zdobyć się na negatywną ocenę moralną takiego posunięcia.
Nie oznacza to wcale bezradności. Trzeba liczyć na to, że sankcje, presja i negocjacje doprowadzą do zakończenia konfliktu. Nie jest to odpowiedź doskonała, ale nie może być inna, skoro wciąż żyjemy na niedoskonałym świecie, w którym tak wielkie znaczenie ma siła i potęga. Można się na to zżymać i przeciw temu protestować, nie zmienia to jednak faktu, że możliwości przeciwdziałania złu są ograniczone.
Komentarze
jest to zwykła barbarzyńska agresja której towarzyszą akty ludobójstwa
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.