Karol Kaźmierczak: Mija już ponad rok, odkąd Akcja Wyborcza Polaków na Litwie-Związek Chrześcijańskich Rodzin funkcjonuje z mniejszą parlamentarną reprezentacją. Dlaczego w wyborach w 2020 r. partia nie przekroczyła progu wyborczego?
Waldemar Tomaszewski: Otrzymaliśmy aż 5 proc. głosów ważnych, jednak było to rzekomo 4,8 proc. ogółu głosujących. Formalnie więc nie przekroczyliśmy progu wyborczego, ale jesteśmy mocno przekonani, że te wybory sfałszowano. Próbowaliśmy zaskarżyć wyniki w sądzie. Sąd Konstytucyjny zatwierdza wyniki wyborów, lecz skargę do niego może skierować prezydent lub parlament. Prezydent, który dopiero wszedł wówczas w funkcję, niezbyt prawniczym językiem stwierdził, że nie widzi problemu. W parlamencie skarga była sabotowana. Skargę trzeba złożyć w ciągu 72 godzin od ogłoszenia wyniku wyborów.
I nie było większości dla poparcia waszej skargi?
Większość była, tylko przewodniczący parlamentu Viktoras Pranckietis schował ją na pierwsze 48 godzin. Zaczęliśmy alarmować. Później uchwała została przyjęta, większość w Sejmie poparła skargę i wpłynęła ona do Sądu Konstytucyjnego. Jednak sąd stwierdził, że formalnie nie dotrzymano terminu 72 godzin. W sobotę było posiedzenie komisji wyborczej, my już mieliśmy przyszykowane dwa warianty, z zaskarżeniem lub bez zaskarżenia. Choć prognozowaliśmy, że komisja wyborcza nie uzna fałszerstwa wyborów. W niedzielę projekt uchwały w sprawie zaskarżenia wyniku wyborów został zarejestrowany w parlamencie. Tego samego dnia przewodniczący Sejmu spotkał się z przewodniczącym Sądu Konstytucyjnego Dainiusem Žalimasem. Twierdzili, że formalnie omawiali sprawę pierwszego posiedzenia parlamentu, które miało się odbyć w połowie listopada, a to był koniec października. Nasz wniosek jest taki, że przewodniczący Sejmu został poproszony, by wstrzymać skargę. Co równie interesujące, przewodniczący Sądu Konstytucyjnego wówczas już przez pół roku pracował nielegalnie, bo zgodnie z prawem kadencja trwa dziewięć lat i kropka. Jednak wbrew prawu zrobili go pełniącym obowiązki i sprawował funkcję jeszcze przez pół roku.
A na czym konkretnie fałszerstwa wyborcze miały polegać?
Głosy na AWPL-ZChR były masowo zaliczane jako nieważne. Na przykład w jednej z komisji wyborczych w Wilnie, w obwodzie 120 głosów padło na nas, ale 17 naszych głosów było uznanych za nieważne, bowiem zostały oddane na kartach bez pieczątki komisji. Dawali takie karty ludziom o polskich nazwiskach. W kilkunastu obwodach odnotowaliśmy takie fakty. W niektórych obwodach co siódma, co szósta karta z głosem na nas była bez pieczątki. Zabrakło nam około 2,3 tys. głosów do przekroczenie progu wyborczego, a na Litwie jest 2 tys. obwodów. Wystarczy, że zabierzesz po jednym głosie w każdym. Nie mówiąc już, że poza Wileńszczyzną nie możemy sprawdzić jak głosowano w obwodach. Nie sprawdzimy ile mamy głosów w Kownie, bo tam nie mamy swoich ludzi w komisjach obwodowych. Fałszowania były odnotowywane i poprzednio, dlatego zawsze musieliśmy mieć zapas głosów. Jeśli zapas jest w granicach 10 tys. to wtedy ciężko sfałszować.
To jedyne problemy z procedurą wyborczą?
Tego rodzaju fałszerstwa nie były osamotnione. Było jeszcze rażące naruszenie prawa pod względem finansowania kampanii wyborczej. Jeden z publicystów Andrius Tapinas, który miał programy w Laisvės TV, wydał oczerniającą nas gazetkę w nakładzie 300 tys. egzemplarzy. A mamy 2,5 mln wyborców, zatem 300 tys. to około 12 proc. wyborców. To jak 4 mln w Polsce. Dostarczył to pocztą do obywateli, na to poszły grube pieniądze. Tapinas nigdy nie wskazał swoich źródeł finansowania. Poza gazetką, dwa dni przed ciszą wyborczą Tapinas opublikował w Internecie oczerniający nas spot, który miał 200 tys. wejść. Mimo tego, że ustawa bardzo wyraźnie zabrania prowadzenia negatywnej kampanii wyborczej na 10 dni przed wyborami w mediach niecodziennych i 5 dni przed wyborami w mediach codziennych. Z tego powodu, że nie ma czasu na reakcję, na odpowiedź. Tego nie może być w ogóle. A zostało zrobione w skali masowej. Sąd Konstytucyjny powinien orzec, że działanie Tapinasa jest sprzeczne z ustawą. To na pewno miało decydujący wpływ na wynik wyborczy, bo nawet jeśli to podziałało na jeden procent odbiorców to już kosztowało nas głosy potrzebne do przekroczenia progu wyborczego. Tapinas stał się nielegalnym uczestnikiem kampanii wyborczej, jako taki powinien zarejestrować się na 90 dni przed wyborami. Inny temat, że Laisvės TV ma taką samą nazwę jak Partia Wolności. Tapinas ich wspierał. To było nielegalne. Ta telewizja powinna była zarejestrować się, przedstawić cenniki audycji wyborczych. Jednak przy tak rażącym złamaniu ustawy wyborczej pozbawili nas możliwości bronienia swoich praw w sądzie, co jest kluczowym standardem Europy.
AWPL-ZChR została więc z trzema posłami w Seimasie wybranymi z okręgów jednomandatowych. Nie ma swojej frakcji, jej przedstawiciele są we frakcji mieszanej – frakcji regionów. Jej sytuacja na scenie nie jest łatwa. Rządzą siły polityczne, z którymi nigdy nie mogliście się porozumieć – Związek Ojczyzny, Ruch Liberałów i właśnie Partia Wolności. Główną siłą opozycji jest wasz były koalicjant – Litewski Związek Rolników i Zielonych, który jednak był głównym przeciwnikiem uchwalonej niedawno ustawy o pisowni nazwisk. Były premier z ramienia tej partii Saulius Skvernelis dokonał rozłamu i zbliżył się do obozu rządzącego. Jak partia może pozycjonować się w takich warunkach?
Straciliśmy czterech posłów. Pamiętam jednak sytuację, gdy w Sejmie byliśmy tylko we dwóch z Gabrielem Janem Mincewiczem, a zawiązaliśmy koalicję z partią Rolandasa Paksasa i mieliśmy wiceszefa okręgu wileńskiego, a Jan Dzilbo został wiceministrem oświaty. Właśnie te dwa głosy się liczyły, a dziś nawet potencjalnych osiem byłoby bez znaczenia. Dla nas o wiele większym minusem jest to, że osłabły nasze podstawy dla pracy organizacyjnej. Nie posiadamy swojej frakcji – to minus dwa etaty. Minus 4 posłów – to minus 12 etatów asystentów. Zmniejszyło to nasz potencjał organizacyjny, pracy w terenie, aktywności medialnej. W samorządzie ostatnio wypadliśmy z koalicji rządzącej w rejonie trockim, mimo bardzo udanych wyborów, co jest pewnym paradoksem. To kolejne stracone trzy etaty i problem z zatrudnieniem doświadczonych polityków. W Sejmie koalicja ma większość, nie jesteśmy języczkiem u wagi jak w roku 2000 czy 2006, gdy z Leokadią Poczykowską też wynegocjowaliśmy wiceministra spraw zagranicznych, wiceszefa administracji okręgu wileńskiego i doradcę rządu. W obecnym układzie nie ma na to szansy.
Scena parlamentarna jest dosyć pstra. Jest wiele partii, wiele frakcji, a niektóre się dzielą. Na Litwie zawsze jest sześć albo i siedem klubów parlamentarnych. I to mimo tego, że u nas trzeba proporcjonalnie więcej posłów, by założyć klub. W Polsce wystarczy 15 posłów, nieco ponad trzy procent składu izby, u nas trzeba siedmiu posłów i jest to około pięciu procent składu. Do roku 2004 wystarczyło trzech posłów, ale potem zwiększyli tę liczbę. Scena parlamentarna jest zróżnicowana także dlatego, że u nas część posłów jest wybierana w okręgach jednomandatowych, większościowych. Tam mogą być kandydaci niezależni i jest czwórka takich posłów w naszym parlamencie, w tym dwóch w naszej frakcji regionów. Nasza trójka ma w tej frakcji mocną pozycję. Obecnie przewodniczy jej wiceprezes AWPL-ZChR Rita Tamašunienė. Co daje więcej możliwości w kontaktach z kierownictwem Sejmu, z prezydentem, w kwestiach organizacyjnych. Mamy układ, że stanowisko przewodniczącego jest we frakcji rotacyjne. Nasz przedstawiciel jest przewodniczącym albo wiceprzewodniczącym. To pierwsze stanowisko mieliśmy od początku kadencji do marca 2021 r., a teraz mamy od września do marca.
Sama strona opozycyjna jest podzielona. Socjaldemokraci z 13 posłami nie mają wielkiego wpływu. Chłopi i Zieloni podzielili się na dwie frakcje, a jest jeszcze Partia Pracy. Nie da się stworzyć spójnego układu opozycyjnego, wybrać lidera opozycji. Wiadomo, wybory się skończyły – wybory się zaczęły, szykujemy się do następnych. Staramy się wzmocnić naszą pozycję w sytuacji ogromnej konkurencji wśród partii, z których 10 otrzymuje publiczne finansowanie. U nas wystarczy, aby partia zdobyła 2 proc. głosów by otrzymała finansowanie. Nie jest więc łatwo przy tak wielkiej konkurencji zdobywać głosy. W 1994 r., gdy dla mniejszości nie obowiązywał próg wyborczy Związek Polaków na Litwie miał cztery mandaty. Dwa z okręgów większościowych (teraz mamy z nich trzy), a dwa z listy krajowej, bo nie było progu, przy wyniku 2,1 proc. Co zresztą też pokazuje jaki jest wzrost poparcia od tego czasu dla AWPL, ostatnio 4,8 proc.
Jest Pan obecnie zarówno liderem partii politycznej Polaków, jak i głównej organizacji społecznej polskiej mniejszości.
Od roku 1988 Związek Polaków na Litwie pełnił obie role. W 1994 r. została zmieniona ustawa, zostało to zrobione głównie przeciwko nam i dzisiaj mamy dwie organizacje. Jednak ściśle ze sobą współpracują. Choć niektórzy może myśleli, że będzie inaczej. Dziś jestem liderem obu organizacji. Wracamy do korzeni jednej organizacji. Część działaczy ZPL zajmuje się tylko sprawami społecznymi, a część także politycznymi. Patrząc na liderów lokalnych – Zdzisław Palewicz jest prezesem oddziału Związku i Akcji w rejonie solecznickim, Jarosław Narkiewicz jest wiceszefem i Związku, i Akcji. Maria Rekść jest wiceszefem AWPL i wiceprezesem ZPL rejonu wileńskiego. Praktycznie wszyscy członkowie AWPL są też członkami ZPL. Ogólnie rzecz biorąc musimy utrzymać mocną pozycję,by skutecznie rozstrzygać problemy, niektóre z nich już dojrzały do rozwiązania. Sejm przegłosował ustawę w sprawie pisowni nazwisk.
W Polsce niektórzy ogłosili sukces w związku z jej przegłosowaniem. Inni jednak krytykowali tę ustawę wskazując, że jest to co najwyżej pół kroku do przodu i może być ona wykorzystywana jako pretekst do zamknięcia tematu. Jaka jest Pana ocena tej ustawy?
Oceniam jednoznacznie, że jest to pozytywna decyzja. Jednak jest „ale” i po przecinku różne rozważania. Ktoś może zapytać: dlaczego tak późno? Ktoś może powiedzieć, że nie dopuszczono wszystkich liter. Jednak pierwszy krok został zrobiony. Widoczny jest taki pozytywizm, odnoszenie niewielkich zwycięstw, ale jednak zwycięstw. Oczywiście sprawa nie jest do końca rozstrzygnięta, jesteśmy jednak na dobrej drodze i trzeba to wyraźnie podkreślić.
Wyjdziecie z inicjatywą dalszych zmian w tym względzie?
Zgłosiliśmy już projekt w czasie przyjmowania tej ustawy. Nie otrzymał poparcia większości lecz 16 głosów. Mniej więcej z każdego klubu ktoś poparł. Czyli dla niektórych osób jest ewidentne, że temat jest sztucznie przeciągany. A przecież to europejski standard. Dawno już wszyscy piszą „Churchill”, a my jeszcze piszemy „Čerčilis” i nikt tego nie może w Europie przeczytać. Całe środowisko akademickie świata pisze oryginalnie, a my inaczej. Dla ludzi rozgarniętych i niemających uprzedzeń jest oczywiste, że ten temat dawno powinien być rozstrzygnięty. Obecnie same Litwinki ten proces bardzo mocno przyspieszają, bo wiele z nich wyszło za mąż za obcokrajowców i nie mogą przyjąć nazwiska swojego męża, poprawnie zapisać go w paszporcie. To nonsens – dwa różne nazwiska w rodzinie. Sądy orzekają, że tak nie może być. Ten temat sam z siebie już dojrzał, nawet jak ktoś nie uznaje argumentów mniejszości narodowych.
Uważa Pan więc, że jest bliska perspektywa całkowitego rozwiązania tego problemu?
Myślę, że tak. Wystarczy dodać litery ze znakami diakrytycznymi. Takie litery są nie tylko w języku polskim. W językach Unii Europejskiej może być ich około stu. Są niemieckie, szwedzkie, duńskie – jaki to problem w dzisiejszym świecie? Wprowadzenie nieskomplikowanego oprogramowania komputerowego i wszystko. Kliknięcie klawiatury, system działa i drukuje. W Parlamencie Europejskim jest używana nawet cyrylica w przypadku bułgarskich deputowanych. I nie ma z tym problemu. Mamy Litwinów, którzy wyemigrowali, duża część już na stałe, do krajów UE. A jest ich około 500 tys. Oni też zechcą, by ich nazwiska były pisane z litewskimi znakami diakrytycznymi. Musimy być więc symetryczni w tej sprawie. Innej drogi nie ma, choć może to jeszcze trochę potrwać. Czekamy na 1 maja aż wejdzie w życie ta ustawa. Czekamy na przepisy wykonawcze, mamy nadzieję, że będą konkretne.
ZPL będzie propagował wśród polskich mieszkańców Litwy ideę zmian w dokumentach w kierunku oryginalnego zapisu nazwisk?
Zawsze to robiliśmy i robimy. Jednak w ogólnej sytuacji dominacji języka państwowego jest to niełatwe. Dzięki naszej inicjatywie mamy prawo zapisywać oryginalnie nazwiska w Kartach Polaka. To już jest coś. W wewnętrznej dokumentacji Związku i Akcji, w legitymacjach też zapisujemy poprawnie. Trzymamy się tej linii zachowania swojego języka. Zaangażowanie w to samorządów, przedstawicieli terenowych jest bardzo ważne. Jednak procesy asymilacyjne postępują. Więc przyszłość będzie zależała od postawy każdej rodziny. W Internecie, na Facebooku, nikt nie zabrania pisać poprawnie, a niektórzy w dwóch językach piszą, a niektórzy tylko w jednym, nieoryginalnym. Przez te 30 lat nastąpiło niemałe spustoszenie. W 1994 r. został podpisany Traktat polsko-litewski, w 1995 r. powinna być przyjęta ustawa, ale jej nie było. Ani w 2000 roku, ani 2010, tylko w 2022. To zwlekanie było łamaniem traktatu. I to spowodowało pewne poddanie się. I dziś nie każdy dba o nazwisko. Część ludzi osiągała zmianę pisowni imion w sądzie. Jednak system jest tak ustawiony, by większość ludzi z tego nie korzystała. Nie każdy ma charakter, czy możliwości. Wiele nerwów to kosztuje. Gdy w 1999 r. urodził się mój syn Paweł to żonie też podsunęli metrykę z wpisem Pavelas Tomaševskis. Moja żona na to: „Co to jest? Przecież ja Tomaszewska, mąż Tomaszewski”. I otrzymała odpowiedź, że takie są wytyczne, a jak ma być inaczej to oświadczenie potrzebne. A nie każdy tak będzie działał. Ktoś machnie ręką, ktoś może nie wie, że może oświadczenie napisać, ktoś uzna, że skoro są takie naciski na tle narodowościowym, to może poddajmy się.
Zgodnie z porozumieniami zawartymi na szczeblu międzyresortowym z 2019 i 2020 r. w bieżącym roku szkolnym w szkołach na Litwie miała wrócić możliwość wyboru języka polskiego na państwowym egzaminie maturalnym. Czytałem Pana oświadczenie z 20 stycznia, w którym oskarżył Pan litewskich urzędników o sabotowanie tych porozumień.
To było oświadczenie Zarządu Głównego Związku Polaków na Litwie, przyjęte jednogłośnie, ja miałem zaszczyt podpisać. W prawie rzymskim jest zasada, że umów należy dotrzymywać, pacta sunt servanda. Niestety nowy rząd Litwy zaczął sabotować wykonanie tych umów. A przecież jest ciągłość obowiązywania porozumień, nieważne czy jest nowa większość parlamentarna. Najwyżej można odwołać umowę. Nie można nie wykonywać tego, co jest podpisane, czego nie odwołano i udawać Greka. Ministerialni urzędnicy mówią już, że państwowa matura z języka polskiego będzie w 2024 r. A potem, że może jednak w 2025 r. W tej sytuacji nastąpiła dosyć ostra reakcja ZPL. Oczywiście, jest kwestia, że inne akty prawne nie pozwalają na realizację porozumień, że jest potrzebny okres przygotowawczy. Tylko czy urzędnicy o tym nie wiedzieli? Oczywiście wiedzieli. Po drugie, gdy 10 lat temu wprowadzili ujednolicony egzamin maturalny z języka litewskiego to nikt na formalności nie zwracał uwagi, na czas przejściowy, na to, że polskie szkoły musiały się przygotować. Zaczął od razu obowiązywać. To są podwójne standardy.
Czy wobec takiej sytuacji władze Polski nie powinny zareagować ostrzej?
Myślę, że nie zawsze trzeba wciągać władze Polski w szczegóły. Nasi urzędnicy chcą wciągać w szczegóły i w nich utopić problem. Ubolewamy, że tak działają urzędnicy litewskiego rządu i ministerstwa, którzy powinni wykonywać prawo. Na to wskazujemy. Natomiast, jeśli to nie nastąpi w roku 2022 r., to my ten rok czy dwa poczekamy, nie tyle czekaliśmy. Wizyta wiceministra Tomasza Rzymkowskiego była bardzo pozytywna. Trzeba utrzymać tę dobrą atmosferę. W 2024 r. to będzie jeszcze przy tym rządzie, zobaczymy czy dotrzymają słowa.
Istnieją inne problemy, które wymagają natychmiastowej reakcji. Mówię o ostatnich próbach zamykania polskich szkół i zwrocie ziemi. Zwrotu nie otrzymało jeszcze 4 tys. naszych rodzin. Ważny jest każdy dzień, każdy miesiąc. Ludziom na siłę wciska się rekompensatę śmiesznej wysokości – po 2-3 tys. euro za hektar terenu na terenie Wilna. To jest 500 razy mniej niż cena rynkowa. Do wciskania rekompensat za ziemię włączono nawet komorników. Bardzo mocno na to zareagowaliśmy w Sejmie, wobec ministra. Tę sprawę poruszyła marszałek Elżbieta Witek, gdy była na Litwie. Udało się to zatrzymać. Został wstrzymany proces przymuszania do brania rekompensat. Bo w przypadku jej wzięcia zamykają się drogi do zwrotu mienia w naturze i inne. Zgłosiliśmy projekt, by zwracać ziemię w innym miejscu, działkę budowlaną bądź leśną. Przeszedł już przez pierwsze czytanie. Reagujemy na wszystkich szczeblach. Udowodniliśmy, że jeszcze w 60 miejscach na terenie Wilna jest wolna ziemia. Niewielkie działki, po 20 arów, ale są. A władze mówiły, że nie ma. I je można przekazywać, bo nie podlegają zwrotowi tylko te działki, dla których jest przygotowany szczegółowy plan zagospodarowania. W przypadku tych działek jakie znaleźliśmy procedura taka nie została wykonana. Zresztą istnieją jeszcze inne rodzaje rekompensaty niż pieniężna, która, jak powiedziałem, jest najbardziej krzywdząca. Można zrekompensować działką pod budownictwo o powierzchni 4-12 arów. Takie działki mają wartość co najmniej 30 tys. euro, więc to już jest jakaś rekompensata. Zaproponowaliśmy, że może być i druga działka, w innym miejscu. To zostało niestety zablokowane. Ludzie są w dodatku zagubieni, niedoinformowani. To jest sprawa będąca w kompetencjach organizacji rządowej. W miastach działki do zwrotu formuje samorząd, ale decyzję o zwrocie podejmuje administracja rządowa. I AWPL-ZChR w samorządzie Wilna w latach 2018-2021 to robiła. Zaprojektowaliśmy 2 tys. działek na potrzeby zwrotów. Przed 2018 r., gdy byliśmy w opozycji, było w Wilnie przygotowanych tylko 150 tego rodzaju działek. Wszystko to trwa już 31 rok. Jeszcze dłużej niż sprawa nazwisk.
Chciałbym Pana zapytać, jako prezesa ZPL, jak wygląda wsparcie finansowe państwa litewskiego dla tej czołowej organizacji miejscowej społeczności polskiej. Od lat wybrzmiewa krytyka, że jest wsparcie nieproporcjonalnie małe.
Mniejszości narodowe na Litwie stanowią do 20 proc. mieszkańców. Choć podają mniej, kilka procent ludzi jest bez określonej narodowości, co jest nonsensem. Jak mogą być ludzie bez narodowości? To spora grupa osób. To tak jakby w Polsce do mniejszości należało około 10 milionów ludzi. A cały budżet departamentu zajmującego się mniejszościami, to około miliona euro. To są pieniądze nieproporcjonalnie małe. Są wprawdzie środki samorządów. A to zależy już od dobrej woli samorządów. Jeśli mamy wpływ na samorząd wtedy pieniądze są, na etaty, na zespoły ludowe. W Polsce dopłata do „koszyczka ucznia” w szkołach mniejszości narodowych wynosi 50 proc. U nas to jest tylko 15 proc. Gdy byliśmy w rządzie Gediminasa Kirkilasa udało się dorzucić 10 proc., ale potem przyszedł rząd Andriusa Kubiliusa i w 2009 r. obniżył o 5 proc. Te 15 proc. ponad zwykłą dotację nie wystarcza nawet na organizację nauczania języka polskiego. To dodatkowo pięć lekcji tygodniowo. Trzeba więcej nauczycieli, podręczników w języku ojczystym, które są droższe. Naszym czołowym postulatem jest ciągle zwiększenie „koszyczka ucznia” w szkołach mniejszości narodowych do poziomu w Polsce.
Przejął Pan stanowiska prezesa Związku Polaków na Litwie w zeszłym roku po Michale Mackiewiczu. Przeciw Pana poprzednikowi w Polsce wszczęto postępowanie. Instytucje publiczne zajmujące się w Warszawie wspieraniem Polaków poza granicami zaczęły ignorować centralne struktury ZPL. Współpracują z poszczególnymi oddziałami i finansują je z pominięciem Zarządu Głównego organizacji. Wspierają konkurencyjne środowiska. Jak Pan odniesie się do zarzutów wobec Pana poprzednika i polityki Warszawy wobec Pana organizacji?
Zarzuty przeciwko Mackiewiczowi nie zostały sformułowane. Sformułowano je wobec byłego sekretarza ZPL Pawła Stefanowicza. Czy one mają podstawy, czy nie mają, niech wypowie się na ten temat sąd. Po to jest proces sądowy. Nie chciałbym komentować tematu przed decyzją sądu. Według opinii członków Związku Polaków, są to działania przesadne. Było to omawiane wiele razy na gremiach Związku. Korzysta się z pretekstu. W mailach jakie rzekomo wyciekły z poczty szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka napisano, że tak jak sekretarz Stefanowicz robi 95 proc. organizacji Polaków na świecie, a ci, którzy tego nie rozumieją to albo cynicy, albo obłudnicy. To wszystko ilustruje jak jest. Jednak, jak powiedziałem, postępowania trwają, sąd odpowie na te pytania.
A co się tyczy nie wspierania centrali Związku w okresie trzech lat, to jest to fakt. Niektórzy nieuczciwi urzędnicy w Warszawie uzurpowali sobie prawo do podejmowania decyzji, do których nie byli upoważnieni. Jednak Związek przetrwał, choć sytuacja finansowa nie jest najlepsza. Gdy zostałem wybrany na prezesa budżet organizacji był na minusie. Obecnie jakoś sobie radzimy. To jest wielka organizacja, a tylko dwie osoby są na razie zatrudnione, by nią zarządzać. Kontakty z osobami w Warszawie odpowiedzialnymi za wsparcie Polaków za granicą zostały już odnowione. Z wiceprezesem Edwardem Trusewiczem byliśmy i w Sejmie, i w Stowarzyszeniu „Wspólnota Polska”, rozmawialiśmy z pełnomocnikiem rządu do spraw Polonii i Polaków za Granicą Janem Dziedziczakiem. Zmiana następuje, bo nie może nie następować. Nawet jeśli jeden czy drugi urzędnik niższego szczebla wciąż nie rozumie premiera Morawieckiego w sprawie Polaków za granicą, czy może uprawia politykę według własnego widzimisię, to doświadczone osoby, jak minister Dworczyk, rozumieją, że to sztuczne problemy. Nie będę gdybał, kto je stworzył i dlaczego. Jednak nasze środowisko się nawet wzmocniło, weszło na drogę samodzielności finansowej. Choćby dzięki odpisom podatkowym. Jestem wiceprzewodniczącym Rady Polonii Świata i w te sprawy też się angażujemy. We wrześniu bieżącego roku planujemy przeprowadzić Zjazd Polonii w Wilnie. Załatwiamy więc nie tylko swoje sprawy. Walczymy o polskie sprawy wszędzie. Nie raz zabieraliśmy głos w obronie polskiej suwerenności w Unii Europejskiej. Bo nasza organizacja jest organizacją o profilu narodowo-chrześcijańskim. Może jeden czy drugi Polak działa w innych organizacjach, ale absolutna większość mieszkańców Wileńszczyzny popiera nasz kierunek i my ten kierunek utrzymujemy. I jak już mówiłem wracamy do źródeł, łączymy działalność polityczną i społeczną, formalnie rozdzieloną. Gdy działamy razem jesteśmy silniejsi. Dla polskich społeczności w Europie polityka nie musi być ważna, ale u nas nawet praca na rzecz kultury często jest właśnie polityką. Otwarcie czy zamknięcie polskiej grupy przedszkolnej często jest też polityką. Finansowanie zespołu ludowego, etatów w zespole również. Od tego nie uciekniemy. Dlatego musimy łączyć siły.
W styczniu opublikowano wyniki ubiegłorocznego spisu ludności. Wykazał on na Litwie 184,3 tys. Polaków, czyli około 16 tys. mniej niż 10 lat wcześniej. To wynik dobry czy zły?
Myślę, że wynik nie jest dokładny. I jest to niedokładność na niekorzyść mniejszości narodowych. Duża liczba, 60 tysięcy – około 2 proc. obywateli jest opisana w tej statystyce jako niewskazująca narodowości. To już jest nieścisłość, być może przemyślana manipulacja. Jak może być człowiek bez narodowości? Przecież spis ludności jest po to, aby wskazać tę narodowość. Przecież określamy, że ktoś jest mężczyzną, ktoś kobietą, nie piszemy, że 2 proc. jest bez płci. Choć są tacy, co może by tak chcieli. Tak samo z narodowością. A gdyby ktoś nie wskazał wykształcenia? Czy może tak być w spisie zapisane? Nie może. Dlatego nawet jak ktoś sam nie wskazał swojej narodowości to należy sprawdzić w innych dokumentach. Spisy ludności na Litwie zawsze były trochę upolitycznione. Jedna sprawa zbieranie informacji, druga, kto je podsumowuje.
Rządowy spis był przeprowadzony tylko przez Internet. Tą drogą okazało się, że jest tylko 58 tys. przedstawicieli wszystkich mniejszości narodowych, choć faktycznie ich jest ponad 0,5 mln. Nie mamy do tego zaufania. Niemniej, po podliczeniu, udział Polaków w społeczeństwie spadł z 6,58 proc. do 6,52 proc. Rosyjska mniejszość spadła z 5,8 proc. do 5 proc. Do tej pory nie ma wyników spisu z podziałem na gminy. Napisaliśmy w tej sprawie specjalne pismo. Przecież dane zbierane są z poziomu gmin. Dlaczego nie są opublikowane? Pytanie retoryczne. Według nas, dlatego, że wtedy łatwiej je sprawdzić.
Przed rokiem ogłosiliśmy jako ZPL nasz społeczny spis ludności polskiej. Ostatnio go przedłużyliśmy, bo szczególnie w Wilnie trudno dotrzeć do ludzi. Okazało się, że w niektórych gminach doliczyliśmy się nawet więcej Polaków niż było w spisie z 2011 r. A dlatego, że przez interwencję posłów otrzymaliśmy dane z tego spisu według gmin. Długo nie było tej informacji, była zatajona. Otrzymaliśmy te dane z wielkim problemem, za rok 2021 jeszcze nie otrzymaliśmy. Wysłaliśmy już pismo w tej sprawie. Nasz spis prowadzimy tylko na Wileńszczyźnie, nie zdołamy go przeprowadzić w Kownie czy na Laudzie. Natomiast w rejonach Wileńszczyzny w wielu miejscowościach możemy dotrzeć do każdego mieszkańca i to zrobiliśmy. W pięciu gminach już okazało się, że Polaków jest więcej niż w 2011 r., chociaż w ogóle o 240 tysięcy (8 proc.) spadła liczba mieszkańców w kraju. Gmina Bujwidze – według poprzedniego spisu 711 Polaków. A w spisie ZPL, jako Polacy zadeklarowało się 920 osób. Podobnie było w Turgielach, Kowalczukach, Białej Wace, Czarnym Borze. W kilkunastu gminach już mamy wynik podobny do spisu z 2011 r. w sytuacji znacznego spadku ludności w kraju. Dysproporcje w danych ZPL i rządowych są, jak widzimy wielkie. Bezpodstawnie byliśmy atakowani przez wiceprzewodniczącego Sejmu Jurgisa Razmy, że organizując spis ZPL łamiemy prawo. A przecież takie społeczne spisy mniejszości to standard europejski, przeprowadzają je Chorwaci w Bośni, Węgrzy w Rumunii.
Rozmawiał Karol Kaźmierczak
www.Kresy.pl
17 lutego 2022
Komentarze
Ludzie i ci antykresowi urzędnicy nie rozumieją tego. Lub nie chcą rozumieć, że tutaj na Wileńszczyźnie dyskryminacja i prześladowania Polaków są na porządku dziennym. Ktoś ogarnięty od razu by zobaczył ile szykan doświadczyli najwięksi Polscy politycy w ostatnich latach kiedy odwiedzali Litwę. Akurat w tym czasie Seimas uchwalał antypolskie dokumenty lub uchwały!
Urzędnik silnego państwa nie pozwoliłby sobie na takie traktowanie. A część polskich polityków pomimo opluwania udaje, że deszcz pada.
Nawet nie odpowiadajcie... Gdyby było wszystko uczciwie to Pranckietis nie ukrywałby wniosku!
Ten wywiad to kolejne potwierdzenie niezwykłej politycznej dojrzałości Tomaszewskiego. Ale także niezwykłej mądrości, wyważenia i kultury osobistej. Jak widać można prowadzić politykę bez obrażania innych, bez skandali, bez agresji jak to ma miejsce w przypadku totalnej opozycji w Polsce czy rządzących na Litwie. Czy to przypadek, że zarówno tu i tam takie agresywne zachowania są dziełem liberałów oraz lewicowej części polityków?!
szczególnie cieszą wyniki społecznego spisu ludności polskiej bo pokazują że nas jest więcej niż wykazują oficjalne państwowe statystyki
Wielu z Polski wyemigrowało. Ale MY na Wileńszczyźnie mieszkamy u SIEBIE! My NIGDZIE nie emigrowaliśmy!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.