I tak Vytautas Landbergis twierdzi, że ta – o nazwiskach – mogłaby polsko-litewskie stosunki tylko pogorszyć. A też martwi się: a co ludzie na uchwalenie takiej ustawy powiedzą? Niczym żona popa, która boi się założyć zbyt krótką kieckę, a nie mąż stanu, za którego pragnie uchodzić. Ech, Ojczulku, gdybyż to konserwatyści za swoich rządów tak się zadręczali tym, co ludzie powiedzą o ich radosnej twórczości, nie tylko zresztą legislacyjnej... Założę się, że rządziliby do dziś.
Ustawy o mniejszościach narodowych honorowy prezes Związku Ojczyzny też się boi. Spekuluje lękliwie: co by to było, gdyby – dajmy na to na Wileńszczyźnie – pozwolić na dwujęzyczne nazewnictwo? „Nie mam odwagi prognozować, jakie byłyby psychologiczne następstwa takiego wydzielenia części Litwy, że niby tu inna Litwa" – szepcze z przejęciem.
Nazwy miejscowości „nie tylko po litewsku" mogą, jego zdaniem, wywołać i „niezadowolenie i rozdrażnienie". Znać nie bez powodu zyskał w narodzie i mediach pieszczotliwe miano „Tetušis". Co prawda w innych kwestiach „Tetušis" giedyminowego plemienia nigdy nie rozpieszczał, ale tak traumatycznego przeżycia jak zderzenie z dwujęzycznymi napisami chce mu za wszelką cenę zaoszczędzić. A przecież mocno przecenia ludzką wrażliwość. Widywałam już w wielu krajach dwu-, trój-, a nawet (w Singapurze) pięciojęzyczne napisy, ale nigdzie nie potknęłam się o kogoś, kto by padł na ten widok trupem.
Andrius Kubilius, formalny przewodniczący Związku Ojczyzny, też jakiś strachliwy. Lamentuje, że projekt ustawy o pisowni nazwisk został przygotowany w pośpiechu. A „pośpiech tylko wywołuje intrygi" – ostrzega były premier. W związku z powyższym pytam uprzejmie: ile lat musiałoby minąć od podpisania polsko-litewskiego traktatu, żeby realizacja zawartych w nim zapisów nie była uznawana za zbyt pośpieszną? No i żeby się obyło „bez intryg"? Dwadzieścia – znaczy się – za mało? Mam wrażenie, że nasi przywódcy wzorują się na Mojżeszu, który prowadził Izraelitów do Ziemi Obiecanej przez 40 lat.
Poza tym Kubilius w kwestii oryginalnej pisowni nazwisk koniecznie domaga się orzeczenia Państowej Komisji Języka Litewskiego. Przy całym moim szacunku do PKJL nie wiem, dlaczego jakakolwiek komisja ma orzekać, czy mam prawo do nazwiska, które nosili moi pra-pra-pra-...? I jakim sposobem moje imię czy nazwisko może zaważyć na losach całego języka litewskiego lub nawet jego ułamka?
Podobnie w kwestii dwujęzycznego nazewnictwa: jakiego uszczerbku dozna nasz język państwowy w razie, jeżeli nazwa „Šalčininkai" znajdzie się w sąsiedztwie powszechnie używanego tam miana „Soleczniki"? Tego nikt u nas wytłumaczyć nie potrafi, ale boi się wielu. Ustawy o pisowni nazwisk boi się aż 45 litewskich pisarzy. Ślą petycje do najwyższych władz Litwy, że taka ustawa oznacza wymóg wprowadzenia do litewskiego alfabetu „150 nowych liter i znaków diakrytycznych".
I wszyscy się będą musieli tych nowych liter nauczyć. Skąd takie rachunki i takie dziwaczne obawy – dalibóg nie wiem. Ale że akurat pisarze tak się boją nowych liter - to dziw. Zdaje się, że znajomość dodatkowych literek jeszcze żadnemu klasykowi nie zaszkodziła, wręcz odwrotnie. Aż strach mieć tak strachliwe polityczne i intelektualne elity, zwłaszcza że litewskiemu społeczeństwu akurat ani odwagi, ani otwartości na zmiany, ani tolerancji nie brakuje.
Lucyna Schiller
Komentarze
o, bardzo trafnie powiedziane :)
Jakież to elity?!
Toż to cienkie bolki tylko niestety...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.