Ale po kolei. Ministra Partsa poniosło tak bardzo we wspomnianym wywiadzie, bo dotyczył on unijnego projektu „Rail Baltica", jaki wspólnie realizują trzy bałtyckie republiki za unijne pieniądze, a który Wilno zamierza opóźnić. Tallinn tymczasem chciałby sprawnie sfinalizować „Rail Baltica", po którego zakończeniu Litwa, Łotwa i Estonia zostałyby połączone szybką koleją z resztą Starego Kontynentu.
Problem wystąpił jednak, gdy w trakcie realizacji projektu władze naszego kraju kapnęły się, że kolej połączy z Europą tylko dwie stolice – Tallinn i Rygę, Wilno zaś zostanie ominięte (nitka kolejowa przejdzie, według projektu, przez Kowno i dalej posunie w kierunku polskiej granicy). Gdy feler został dostrzeżony w Wilnie, uderzyliśmy w bębny wojenne, zadęliśmy w surmy. Jak to tak?! Tallinn i Ryga będą włączone, a „Vilnius" to co - nie stolica? Musi być dokooptowany do projektu.
Kłopot jest jednak taki, że majstrowanie przy unijnym projekcie w trakcie jego realizacji może go bardzo opóźnić, a, co gorsza, nawet pozbawić brukselskich dotacji. I dlatego Estończyk, mimo że ponoć wolny w myśleniu, odpalił tym razem jak z karabinu Kałasznikowa o durniach zasiadających w litewskim rządzie, którzy ulegają naciskom spółki kolejowej „Lietuvos geležinkeliai" realizującej własne interesy.
A że odpowiedź tych, do których niedyplomatyczne określenia były wycelowane, nastąpiła gwałtowna, Parts wykręcił numer do swego kolegi ministerialnego z Wilna i wyrażał mu swe ponoć szczere „ekskiuzy". „Jam išsprudo, taip išėjo", tłumaczył potem na konferencji prasowej minister łączności Rimantas Sinkevičius, który przeproszenia Estończyka przyjął. Incydent tym samym został załagodzony, ale sam temat gospodarczej współpracy między republikami bałtyckimi bynajmniej nie został wyczerpany.
Irytacja estońskiego ministra litewską opieszałością nie była bowiem przypadkowa. Tallinn już od lat narzeka na to, że żaden faktycznie regionalny projekt z udziałem trzech republik bałtyckich nie może dojść do skutku. Winę najczęściej za to, w opinii Estończyków, ponosi Wilno, które chciałoby wypaść na lidera w bałtyckim trio, ale nie bardzo jemu to wychodzi.
Łącza energetyczne z Zachodem, wspólna budowa nowej atomówki w Wisagini, takaż budowa gazoportu, który Litwa koniecznie chce mieć u siebie - są to przykłady średnio udanej, łagodnie mówiąc, współpracy gospodarczej trzech sióstr bałtyckich, od których, zresztą, Estonia próbuje coraz wyraźniej się dystansować. Kiedyś prezydent Toomas Ilves powiedział nawet, że sam fakt, iż kiedyś Litwa, Łotwa i Estonia były razem w składzie ZSRR, nie oznacza dzisiejszego identyfikowania się Tallinna z tym regionem. Przeciwnie, historycznie, kulturowo i ekonomicznie Estonia siebie utożsamia bardziej z Finlandią niż republikami bałtyckimi.
Realia dwóch dekad niepodległości są raczej takie, że braterstwo litewsko-łotewsko-estońskie jest manifestowane tylko w dniach świąt upamiętniających daty wyzwolenia się z sowieckiej okupacji. W twardym życiu codziennym republiki bardziej ze sobą konkurują, a czasami wręcz zawzięcie walczą o zagraniczne inwestycje czy unijną pomoc, niż świadczą sobie braterską pomoc. Estonia, mimo że najmniejsza ze wszystkich, jest najbardziej buńczuczna. Szybsza w reformach i lepsza, jeżeli chodzi o „wohlstand" obywateli, pozwala sobie od czasu do czasu na kpiny z mniej zaradnych braci Litwinów, kiedy ci ją szczególnie zirytują.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
widać, że nie sprzedawczyk tylko agent pisze bo z polskim ma problem.
dyskryminacyjnej polityki wobec mniejszości polskiej, która pozostała nieliczna u siebie na Wileńszczyźnie po masowych sowieckich wysiedleniach [ nazwanych perfidnie "repatriacją "].
Cytuję kośnik:
Tak to prawda, nic dodać, nic ująć.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.