Gazmanow musi być uznany za persona non grata na Litwie, strzeliła z grubej rury w piśmie do naszego MSZ-u posłanka, była minister ochrony kraju, bo śpiewa piosenki wychwalające ZSRR. Jako przykład podała podstarzały już „szlagier" (śpiewany od dekady bodajże) wykonawcy pod gromkim tytułem „Sdiełan w SSSR", gdzie piosenkarz samookreśla się jako produkt byłego Kraju Rad. Mówi, jak sobie pamiętam, że urodził się w ZSSR (Eto moja strana) i dalej w wyliczance terenów „etoj strany" wymienia również Litwę. Piosenkę, istotnie, można by uznać za relikt bezpowrotnie minionych czasów, do których Gazmanow czuje szczególną nostalgię. Ale czy tylko on? Bynajmniej. Każdy, kto nie ślepy, doskonale widzi, że również na Litwie nostalgia po byłych - mimo że komunistycznych i „diebilnych", to jednak dających poczucie bezpieczności i stabilności czasach - jest duża. Świadczą o tym nie tylko tłumy na koncertach Gazmanowa w naszym kraju, ale też szereg innych drobnych czasami niuansów: jak chociażby popytne „Tarybinės dešrelės" na półkach sklepowych litewskich marketów czy noworoczne show popularnej komercyjnej litewskiej TV pod tytułem... „Žydrasis žiburėlis". Możemy się z tego śmiać albo płakać, ale fakty są takie, że gros naszego rodzimego przemysłu rozrywkowego bazuje na muzycznej „industrii" wschodniego sąsiada, którego kopiujemy, małpujemy, plagiatujemy na potęgę.
Wyskok Juknevičienė z niewpuszczeniem Gazmanowa na Litwę w takiej sytuacji można zatem jedynie potraktować jako samoreklamę nieustraszonej landsbergisowskiej bojowniczki walczącej z sowieckimi furażerkami na straganach handlowców, próbujących zarobić na zamiłowaniu niektórych cudzoziemskich turystów do antyków. Gdyby URM-as, załóżmy, zgłupiał i posłuchał podszeptu Juknevičienė ogłaszając Gazmanowa personą non grata, mielibyśmy ubaw na całą Europę, gdzie media w różnych językach zrobiłyby nam darmową reklamę jako kraju nieuleczalnie rusofobicznego, walczącego, jako się rzekło, z handlowcami posowieckimi pamiątkami oraz tandetną i lichą skądinąd piosenką piewcy byłego radzieckiego systemu. Oczywiście tym samym skutecznie byśmy stłamsili resztki sympatii do naszego kraju wśród zwykłych Rosjan, a bogata ich część szerokim łukiem zaczęłaby omijać „Vilnius" i jego akropolisy, które, nawiasem mówiąc, zipią nieco lepiej właśnie dzięki głębokim portfelom turystów ze Wschodu.
Valio, valio - jedynie by wykrzyknęli konserwatyści, którzy wyszliby z całego zamieszania jako „didvyrisy", którzy nie boją się dać prztyczki niedźwiedziowi. I Himalaje hipokryzji w tym wszystkim są takie, że konserwatyści, niby walcząc o dekomunizację kraju, jednocześnie niestrudzenie wspierają prezydent, która w swoim czasie do końca stała murem po stronie moskiewskich komunistów na Litwie.
Niech Gazmanow zagra, a konserwatyści zatańczą. Są siebie warci...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Ale konserwatyści to istni cyrkowcy, same wygłupy nam serwują, choć my tego wcale nie chcemy. A przoduje w tych cudactwach posłanka Juknevičienė. Ciekawe jaki następny numer wywinie.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.