Jedni potępiają emigrantów – rzekomo ci zdradzają ojczyznę. Inni natomiast usprawiedliwiają ich mówiąc, że na Litwie życie jest niemożliwe, więc pozostaje tylko wyjechać.
Ale dlaczego tak mało mówi się o tych, którzy pozostają na Litwie, a emigracja uderza w nich boleśniej niż w tych, którzy wyjeżdżają? Tym razem mam na myśli ludzi, którzy przeżyli emigrację jak bolesną utratę, którzy do obcych krajów odprowadzili swoich ukochanych, przyjaciół, dzieci lub rodziców. Już wszyscy przecież słyszeliśmy tysiące opowieści o tym, jak emigrantom się żyje, co jedzą, ile zarabiają. Ale co z tymi, którzy pozostali na Litwie? Dlaczego nie chcemy pokazać bólu tych, którzy pożegnali i odprowadzili w nieznane najdroższe osoby?
Autorka tego tekstu nie żyła na emigracji, ale zjawisko to dotknęło ją boleśnie już kilka razy. Najpierw, po ukończeniu szkoły, wyjechały za granicę moje serdeczne przyjaciółki. Dziewczyny, z którymi wcześniej dzieliłam radość i smutek, spakowały walizki i z własnymi wielkimi marzeniami udały się w świat. Chociaż kiedyś chciały studiować na Litwie, zabrakło im na to pieniędzy, więc pozostało szukać szans za granicą.
Bolało mnie, bo straciłam przyjaciółki, ale dla innych osób były one jeszcze bliższe – córki, siostry, wnuczki. Co czuje i jak ma dalej żyć matka osiemnastoletniej córki–niedawnej maturzystki, pożegnawszy ją w daleki świat? Niektórzy twierdzą, że obecnie, w dobie Internetu, dobrze jest pod względem utrzymywania kontaktów, ale, szczerze mówiąc, obcując poprzez programy „Skype" wylewa się tyle łez, że lepiej tego nie widzieć...
Naprawdę ogarnia złość, kiedy się słyszy, że emigranci nie kochają swojej ojczyzny. Ale Bóg wie, jak potrafią kochać! Kochają swoje rodziny, dzieci, rodziców – i dlatego większość wyjeżdża. Kochający ojciec chce, żeby jego dzieci miały dom, ubrania, żywność, więc... emigruje. Rodzinę trzeba przecież utrzymywać. Miłość jest poświęceniem, determinacją, oddaniem. To miłość wymaga takiego działania: odejścia, pożegnania mimo woli, zniesienia bólu, bo to są prawdziwe składniki tego uczucia.
Niestety, podwójny ciężar jak również swego rodzaju – zdrada spada na tego, którego bliska osoba wyjeżdża. Po pierwsze, trudno jest mu żyć bez ukochanej osoby, po drugie, zaczyna nienawidzić swego kraju, który go jej pozbawia. Nie Anglia i Hiszpania kradnie naszych bliskich, a Litwa, ponieważ często niemożliwe jest w niej przeżyć. Czujesz się więc zdradzony i przez ukochaną osobę, i przez ojczyznę.
Od tego czasu, gdy po ukończeniu szkoły wyemigrowały moje przyjaciółki, minęły już ponad cztery lata. W tym czasie wyjechała jeszcze moja kuzynka, ciotka i wreszcie – mój chłopiec. Nawet nie wiem, jak planować swoją przyszłość na Litwie. Jak, powiedzmy, założyć tu rodzinę? Już naprzykrzyło się słuchać czczych rozmów, że młodzi ludzie są amoralni, że mają wiatr w głowie... Bynajmniej. Chcemy żyć w małżeństwie, mieć dzieci , ale gdzie jest podstawa, na której możemy zbudować fundament rodziny? Jak możemy kupić lokum, gdzie zatrudnić się, co ostatecznie możemy dać jeden drugiemu, oprócz rozbitych marzeń?
Tak naprawdę strasznie jest już i kochać, i zobowiązać się, i cokolwiek planować. Cała przyszłość – to jedno wielkie nieznane. Nigdy nie wiesz, dokąd skieruje cię los albo zarzuci bliskiego tobie człowieka. Ale nie możesz przecież nikogo do siebie przywiązać, bo najczęściej emigruje się z konieczności – w poszukiwaniu pracy, zarobkowania.
A jak się dowiedzieć, czy osoba, którą odprowadziłeś za granicę, by tam zarobiła na wesele i wspólny początek życia, nie wróci wyobcowana? Być może wizja wspólnej przyszłości, której spełnieniu miały pomóc kilka miesięcy na emigracji i tam zarobione pieniądze, ostatecznie się rozpłynie? Przecież czas i odległość potrafią bardzo zmieniać ludzi.
Jestem pewna, że większość czytelników dobrze wie, o czym tu mówię. Teraz jest wielu takich – pozostawionych, samotnych, oczekujących, porzuconych, bo wielu z tych, którzy wyjechali, nie wraca... Co możemy zmienić? Co powinniśmy zrobić? Jestem pewna, że zarówno członkowie rodzin, ukochani, przyjaciele powinni być razem. Emigracja nie będzie nam rozdzierała serc, rozrywała więzi międzyludzkich, jeżeli będziemy mieli miejsce pod słońcem, gdzie będzie nam dobrze. Oczywiście, nie zmienimy całego świata, więc zacznijmy od Litwy. Zbliżają się wybory, dlatego sami decydujmy i oddajmy swój głos z rozmysłem, zademonstrujmy determinację! Obojętność w tym przypadku drogo nas kosztuje, więc działajmy, bądźmy odpowiedzialni.
Jeśli będziemy głosować na uczciwych, nieskorumpowanych polityków, troszczących się o obywateli swego kraju, będziemy żyli w nim spokojnie, bez obawy, iż drogie nam osoby będą zmuszone emigrować. Jest już wystarczająco dużo ofiar, złamanych serc, rozbitych rodzin. Nie rozglądajmy się za nieznanym światem – wokół nas są przecież ludzie, z którymi możemy budować swoją przyszłość na Litwie.
Gintarė Pugačiauskaitė
Komentarze
Powstawanie miast, [przykł. listy Giedymina], zakładanie paneuropejskich bratsw religijnych przez wędrujących mieszczan ... Wszystko to było i, zapewne, bez środków e-komunikacji, było bardziej bolesne dla pozostających blizkich. Część kupców, rzemieślników, studentów wracała po latach i dziesiąćleciach ...
Migracja z północnego wschodu Europy na cały lepszy zachód {razem z jego północą} i ciepłe południe w takiej skali odbywa się, chyba pierwszy raz w historii ludzkości.
LR jest zbyt mała i słaba by adekwatnie poradzic sobie z wyludnieniem. Podobnie ztąd, też desperackie nasilne "lituanizowanie" rdzennych wielowiekowych etnosów mniejszościowych.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.