„Jest, na przykład, Litewski Sąjūdis, są i inne" – raczył był sobie przypomnieć dawny flagowy okręt tej organizacji. Po czym dodał smętnie: „Niestety, Sąjūdis dzisiaj nie ma pieniędzy". No chyba że „na taki cel ludzie by coś ofiarowali". A z drugiej strony, od czego mamy rząd, prawda? Okazuje się, że w takich sytuacjach właśnie od formowania i finansowania oddziałów wsparcia dla ukraińskiej opozycji, która aktualnie dąży do obalenia własnego rządu. No chyba że ten wcześniej ustąpi po dobremu. Ale nie ma na co czekać?
„Trzeba słać (do Kijowa – L.S.) aktywistów, młodzież z trójbarwnymi flagami i nawet weteranów" – nawołuje patriarcha. I dodaje: „Gdyby rząd wsparł (taki oflagowany litewską atrybutyką narodową desant), to byłaby wielka rzecz".
No rzecz by rzeczywiście była wielka. Ingerencja jednego państwa w procesy zachodzące w innym suwerennym państwie. Tak się bowiem składa, że Ukraińcy mają prawo organizować pomarańczowe rewolucje czy obalać własne rządy i każdy obywatel Litwy, a nawet zorganizowane grupy obywateli, mogą ich w tej walce wspierać. Politycy ościennych krajów, nie wykluczając europarlamentarzystów, prywatnie też mają prawo podbudowywać ukraińską opozycję swoją na Majdanie obecnością. Ale, na Boga, rządy poszczególnych krajów nie mogą tego ani organizować, ani też finansować. Wyobraźmy sobie, że wysyłamy na Ukrainę zorganizowany, sfinansowany i pobłogosławiony przez rząd Algirdasa Butkevičiusa oddział weteranów Sąjūdisu (młodzieży nie da się wysłać, to już wiem z reakcji internautów). Jest to oddział wyekwipowany tylko w ciepłą odzież, termosy i, jak chce, Vytautas Landsbergis, w szturmówki. To takie niewielkie chorągwie noszone w pochodach, nie mylić z bronią szturmową. Jak znam wspomnianych weteranów, to nawet bez broni szturmowej na pewno się włączą w ewentualne walki protestujących o Majdan Niepodległości czy ten albo ów budynek państwowej administracji. Z drugiej strony, wiemy, że ukraińska milicja takie protesty pacyfikuje brutalnie. Że ostatnio przegięła, przyznał nawet prezydent Wiktor Janukowycz. Co by było, gdyby przy kolejnym takim przegięciu w Kijowie zostali spałowani wydelegowani tam przez Butkevičiusa wiarusy z Sąjūdisu. Władzom naszego kraju nie pozostałoby chyba nic innego jak wysłać im na odsiecz to, co mamy najlepszego – żołnierzy piechoty Geležinis Vilkas. No i mielibyśmy wojenkę z Ukrainą... albo i gorzej. „Byłoby bardzo źle, gdyby i Moskwa wysłała (do Kijowa – L.S.) swoje przebrane w ukraińskie mundury struktury siłowe, jak to proponowano na początku Pomarańczowej Rewolucji (...)" – dywaguje Vytautas Landsbergis. Czyli „Ponas Kas Gali Paneigti" nie wyklucza takiego scenariusza, tym niemniej upiera się, że trzeba kogoś na Ukrainę słać. No to może wysłałby sam siebie. Wszak mógłby wesprzeć popychanych do Kijowa weteranów Sąjūdisu i finansowo, i własną obecnością, a ściślej – przywództwem.
Pamiętając Pomarańczową Rewolucję i to, jak kształtowała się historia Ukrainy po jej zakończeniu, byłabym ostrożna w ingerowaniu w następną. Najlepszym dowodem jest powściągliwość, z jaką obecne wydarzenia w tym kraju ocenia prezydent Aleksander Kwaśniewski, w swoim czasie gorący stronnik pomarańczowych. W wywiadzie dla Rozgłośni RMF 24 pozytywnie ocenił polskich parlamentarzystów, którzy z własnej inicjatywy (Kaczyński, Siwiec) udali się do Kijowa i są wśród opozycji na Majdanie, ale rolę państwa widzi inaczej niż patriarcha Landsbergis.
„Natomiast, gdy chodzi o instytucje państwa, to tutaj należy zachować spokój i wstrzemięźliwość – uważa Kwaśniewski. – I przede wszystkim starać się być jednak pośrednikiem – dlatego, że wcześniej czy później do jakiejś formy dialogu pomiędzy władzą – nawet tą słabą dzisiaj władzą – a opozycją musi dojść". No chyba że każdy ościenny i mniej ościenny kraj wyśle na Ukrainę po oddziale krewkich weteranów.
Lucyna Schiller
Komentarze
Sorki, poniosło mnie...
http://www.rbc.ua/rus/news/politics/v-kieve-prohodit-piket-ofisa-udara-s-trebovaniem-vyplatit-25112013142900
Pozwólmy suwerennemu państwu samemu uporać się ze swoimi problemami.
A poparcie "pomarańczowej" rewolucji było niczym innym jak poparciem dla neobanderowców, a to z pewnością nie jest wdrażaniem wartości moralnych
Rewolucja i tak niczego nie zmieni, a ludzie będą bardziej cierpieć.
Rok temu gościłam na Ukrainie przez ponad miesiąc nie w kurortach, ale w różnych miastach i niedużych miasteczkach. Problem tkwi w powszechnym przyzwoleniu na machlojstwa i to niezależnie od wieku czy poglądów politycznych.
Jedyne wyjście dla nich - to stopniowe wdrażanie wartości moralnych, poszanowania innego człowieka (na Zachodzie Ukrainy zwłaszcza - do człowieka o innej narodowości, gdzie mało nie ucierpiałam fizycznie jedynie za użycie jęz. rosyjskiego).
Europa groziła - jak Ukraina nie podpisze umowy, to będzie przewrót. Słowa dotrzymano. Szkoda, że kolejny przewrót niczego dobrego nie przyniesie, jedynie wyciśnie z mieszkańców ostatnie soki.
Nie tędy droga.
Wiadomo, że destabilizacja jest bardzo dobrym momentem do wbicia się do władzy wszelkiego kalibru oszustów. Ale czy Ukraina ma jakieś opcje na zmianę istniejącej dotychczas sytuacji niż kolejna rewolucja?
A teraz banda prowokatorów wychodzi na ulice i chce wywrócić Ukraińcom życie do góry nogami. Dziwię się, że Europa daje na to przyzwolenie, a wręcz popiera.
Pomarańczową rewolucję też popierano - a z tego wynikło pogorszenie jakości życia mieszkańców, zwiększenie korupcji i długu publicznego, a na domiar wszystkiego - prezent od "pomarańczowych " dla tych, co popierają taki styl demokracji: pomniki dla banderowców.
P.S. Kiedyś słyszałam takie określenie, że demokracja - to dyktatura większości. W przypadku Ukrainy - nie większości, a tych co głośniej krzyczą i mocniej tupią nogami (albo rzucają kamieniami lub kostką brukową w dziennikarzy, którzy mieliby czelność przekazać niekoniecznie pozytywną informację o protestujących).
Serdeczne współczucia dla braci Słowian - Ukraińców, życzę wyjść z kryzysu obronną ręką
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.