„Aš rašau lietuviškai" („Piszę po litewsku") – chwali się prezydent Dalia Grybauskaitė na swoim Facebook'u. Wspiera w ten sposób ze wszech miar słuszną kampanię Związku Uczniów Litwy nawołującą do używania poprawnego litewskiego w tzw. cyfrowych mediach.
Chodzi o różne maile, sms-y i wpisy na komputerowych forach, w których młodzież – niezależnie zresztą od narodowości – posługuje się najczęściej koślawym pseudojęzykiem. Urągającym ortografii, pełnym dziwacznych skrótów, neologizmów i obcojęzycznych zapożyczeń. Głównym celem kampanii pt. „Język tworzę Ja" jest więc zachęcenie młodych ludzi do wzięcia odpowiedzialności za zachowanie litewskiego języka. Poprawnego – ze wszystkimi znakami diakrytycznymi. Prezydent Grybauskaitė nie tylko objęła tę światłą inicjatywę swoim patronatem, ale też wymyśliła dla niej poruszający slogan: „Litwa będzie żyć tak długo, jak długo będzie żyć język litewski!"
Szczera prawda. Prawdą jest i to, że na tej uczniowskiej kampanii zyska (mam nadzieję) nie tylko litewski język, ale też... inna kampania. Kampania prezydencka Dalii Grybauskaitė. Zresztą, pal ją licho! Kampanię, nie panią prezydent. Jeżeli firmując tę akcję madame Grybauskaitė przysłuży się propagowaniu poprawnej litewszczyzny, to niechże i ona ma z tego pożytek (zresztą już ma)... w postaci darmowej reklamy w walce o reelekcję.
Inna rzecz mnie tu razi. Mianowicie relatywizm moralny głowy naszego państwa. Broniąc ojczystych diakrytycznych nie ma za grosz szacunku dla takich znaków używanych w innych językach. Podczas gdy jedną ręką rzuca „lietuviškumui" koło ratunkowe, w drugiej mocno dzierży... młyńskie. Z entuzjazmem wali tym kołem w każdą inicjatywę zamieszkujących Litwę mniejszości narodowych skierowaną na używanie ojczystego języka. Gorliwie blokuje wszelkie postulaty litewskich Polaków w sprawie wolnego posługiwania się ojczystym językiem, w tym też oryginalnej pisowni nazwisk. Bez ceregieli zapowiada, że sprzeciwi się każdej inicjatywie dopuszczającej taką pisownię. I straszy nią obywateli, jak to uczyniła w swoim ostatnim dorocznym orędziu. Ofuknęła w nim naród, że nie rozumie "jakie procesy zachodzą w kraju" i "nie zauważa skrytych zagrożeń". Tych zagrożeń Dalia Grybauskaitė dopatruje się w "politycznych ustaleniach rządzącej koalicji". Chodzi o zobowiązanie obecnie rządzących (niekoniecznie zresztą przestrzegane) do godnego, a przede wszystkim, zgodnego z europejskim prawem (!) traktowania mniejszości narodowych. Zresztą jakie tam europejskie prawo? "Język litewski stał się zakładnikiem" tych ustaleń – wykoncypowała prezydent kraju... przewodniczącego akurat wspólnocie, która to prawo ustanowiła. Nie pofatygowała się przy tym wytłumaczyć, jakie zagrożenia dla języka litewskiego mogłyby wyniknąć z odrobiny szacunku okazanego językowi używanemu przez – w tym wypadku – polską mniejszość.
Na szczęście nie brak ludzi i instytucji, którzy panią prezydent chętnie w tym wyręczają. Ostatnio w sukurs Grybauskaitė pośpieszyła Państwowa Komisja Języka Litewskiego. Jej urzędnicy po raz kolejny opowiedzieli się przeciwko dwujęzycznym tablicom na Wileńszczyźnie, bo te... „mogą przeszkadzać w pracy policji, pogotowiu i służbom ratunkowym". Ciekawam jak długo kombinowali, by wymyślić wersję, która tak ciężko obraża inteligencję wymienionych służb.
Lucyna Schiller
Komentarze
Przypomniało mi się słuszne hasło. Dbajmy o swoją polszczyznę.
Powinno być "mademoiselle". Ja na miejscu Panny Prezydent bym się obraziła.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.