Mimo pewnych błędów wynikających z tego, że autorka swą wiedzę czerpie jedynie z oficjalnych raportów tych krajów do Rady Europy na temat przestrzegania praw mniejszości narodowych, Popovaitė obiektywnie stwierdza, iż z 28 państw należących do UE tylko Litwa, Bułgaria i Grecja nie zezwalają na podwójne nadpisy ulic i nazw topograficznych. We wszystkich innych krajach jest to normą, niekwestionowanym standardem. Co prawda – jak zauważa autorka - Łotwa i Estonia na podwójne napisy godzą się jedynie w drodze wyjątku i jedynie czcionką łacińską, natomiast Dania, w opinii Popovaitė, tylko po części respektuje prawo mniejszości do podwójnej transkrypcji.
Reasumując zatem swą analizę Popovaitė stwierdza, że chociaż Litwa nie jest całkowicie „białą wroną" w Europie stosując restrykcje językowe wobec mniejszości narodowych, to jednak czyniąc tak zachowuje się jak „hipokryta". Władze w Wilnie oburzają się bowiem, gdy w Polsce ktoś zamaluje litewskie nazwy miejscowości, gdy tymczasem same od lat nie robią nic, by rozwiązać problem podwójnego nazewnictwa u siebie, zauważa dziennikarka.
Popovaitė należy się uznanie za trud podjęcia drażliwego w naszym kraju tematu i próbę możliwie obiektywnego jego naświetlenia. Być może resume Popovaitė wobec Litwy byłoby jeszcze bardziej stanowcze, gdyby miała bardziej pełny obraz sytuacji językowej mniejszości narodowych w krajach Unii Europejskiej, dysponowałaby wiedzą na temat pewnych niuansów w tym zagadnieniu. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że wspomniani przez litewską dziennikarkę Bułgarzy i Grecy nie są użytkownikami alfabetu łacińskiego, jak zresztą też mniejszość turecka zamieszkująca Bułgarię. W odróżnieniu zatem od innych krajów unijnych są to państwa niejako „niestandardowe", gdyż w innych krajach używa się języków bazujących na alfabecie łacińskim. Warto przy tym zaakcentować, że Konwencja Ramowa o Ochronie Mniejszości Narodowych przewiduje podwójne nazewnictwo właśnie z zastosowaniem jedynie transkrypcji łacińskiej. Nie ma więc praktyki ani formalnego prawa w Europie, by żądać publicznych napisów dla mniejszości wykonanych hieroglifami lub cyrylicą.
W przypadku Danii dziennikarka błędnie podaje, że jedynie Fryzowie i Grenlandczycy mają prawo do publicznego używania swych języków ojczystych w nazewnictwie ulic czy miejscowości w tym kraju, mniejszość niemiecka natomiast nie. Otóż istnieje dwustronne porozumienie niemiecko-duńskie z roku 1955 znane jako „Oświadczenie Bońsko-Kopenhaskie", które daje prawo mniejszości niemieckiej do nieskrępowanego używania jej języka „ustnie i pisemnie", z czego duńscy Niemcy korzystają według własnego uznania. Nie ma więc podstaw twierdzić, że w Danii „tylko po części" jest respektowane prawo mniejszości do podwójnej transkrypcji.
Z uznaniem traktując analizę reszty unijnych krajów, dokonanej solidnie przez Popovaitė, chciałbym dorzucić tylko kilka drobnych poprawek i uzupełnień. Autorka słusznie zauważa, że część krajów UE (Irlandia, Belgia, Wielka Brytania, Cypr, Luksemburg, Malta i Finlandia) oficjalnie dopuszczają dwujęzyczność na terenie całego kraju (nawiasem mówiąc będąca poza Unią Szwajcaria stosuje u siebie aż trzy oficjalne języki państwowe), reszta zaś państw stwarza swym autochtonicznym mniejszościom narodowym prawo do publicznego używania języków ojczystych, nadając im status regionalnego względnie dopuszczając go do użytku jako języka pomocniczego wobec języka państwowego na terenie zwartego zamieszkania tej mniejszości. Uszło jednak uwagi Popovaitė, że z takiego prawa we Włoszech w prowincji Trydent Górna Adyga (po niemiecku Tyrol Południowy) korzysta mniejszość niemieckojęzyczna, której język w tej prowincji ma status równy językowi włoskiemu. Ponadto we Włoszech jest pięć innych prowincji, gdzie się publicznie używa języka tam mieszkających mniejszości narodowych. We Francji de facto z dwujęzyczności korzystają też mieszkańcy Korsyki, o czym nie wspomina autorka. Zaś w Niemczech, jak słusznie podaje Popovaitė, to Landy decydują o prawie do dwujęzyczności na ich terenach dla autochtonicznych mniejszości. Z takiego prawa korzystają Serbowie Łużyccy, Fryzowie oraz Duńczycy.
Na zakończenie wracając do wysuniętej przez Popovaitė tezy, czy Litwa jest „białą wroną" w Europie w temacie zezwolenia mniejszościom narodowym na publiczne używanie ich języka ojczystego, należy odpowiedzieć zdecydowanie „tak". Litwa jest nie tylko „białą wroną", jest tą „wroną" – można by rzec – z premedytacją. Nie przez niewiedzę, nie przez zaniedbanie czy z opieszałości, tylko ze złej woli. Litwa jako jedyny kraj unijny poczyniła wyraźny i zamierzony regres, jeżeli chodzi o prawa językowe autochtonicznych mniejszości. Jeszcze przed akcesją do UE Wilno z dumą w swych agendach do Brukseli o dostosowaniu prawa krajowego do unijnego raportowało, że ma najlepszą i najstarszą w tej części Europy Ustawę o Mniejszościach Narodowych, której 4 i 5 artykuły zezwalają w jednostkach administracyjno-terytorialnych zwarcie zamieszkałych przez jakąkolwiek mniejszość narodową do publicznego używania ich języków ojczystych obok języka państwowego jako języka lokalnego w nazewnictwie jak również w urzędach.
Po przystąpieniu do Unii europejskie lakierki szybko jednak zostały zamienione na litewskie narodowe kłumpie, z których wystaje słoma. Ustawa, z jakiej byliśmy tak dumni, została anulowana przez litewski Sejmas w rytm znanej na Litwie piosenki: „Kas man iš tos laimės ir iš tos garbės"...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
A niech zeżre! Wilczki też muszą żyć a pożyteczne są.
Wrona Orła nie pokona!
Nigdy, przenigdy!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.