Jedną z klasycznych scen w filmach kryminalnych jest scena przesłuchania metodą „dobrego i złego policjanta”. Polega ona na tym, że policjanci dogadują się, i jeden z nich jest „zły” i zastrasza przesłuchiwanego, a drugi jest „dobry” i zdobywa sympatie zastraszonego. Rozgrywka z ustawami w sprawie sądów przypomina mi ten schemat. Tym bardziej że panuje opinia, że Jarosław Kaczyński to mistrz strategi. Przez lata tę opinię ignorowałem, ale w ostaniach latach, kiedy wszystko układa się po myśli prezesa PiS, zaczynam się zastanawiać, czy to nie jest prawda.
Przypomnijmy. Prezydent zawetował ustawy PiS reformujące sądownictwo, bo dawały one władzę ministrowi sprawiedliwości. Ministrem sprawiedliwości jest Zbigniew Ziobro, niebędący formalnie członkiem PiS, syn marnotrawny, który swego czasu odszedł z PiS i starał się zbudować partię patriotyczną pod swoim szyldem. Jak przegrał konkurencję z PiS, to jako syn marnotrawny do PiS powrócił, ale czy ojciec Jarosław Kaczyński mu na pewno wybaczył i zapomniał jego zdradę, tego nie możemy być pewni.
Natomiast Andrzej Duda członkiem PiS przestał być formalnie z racji wykonywania urzędu prezydenta. Nie zdradził nigdy Jarosława Kaczyńskiego, nie porzucił PiS, i nic nie kręcił na boku.
Jednym z postulatów PiS jest wzmocnienie władzy prezydenta. Władze prezydenta wzmacnia się nie poprzez przekazywanie kompetencji w ręce ministra sprawiedliwości, tylko w ręce prezydenta. Moim zdaniem możemy się zatem spodziewać, że cała ta awantura z wetem prezydenta to ustawka. A w końcu, tak jak zamierzano na początku, kompetencje, które w zawetowanym projekcie miał dostać minister sprawiedliwości, dostanie prezydent. Byłoby to bardziej zgodne z dążeniem PiS do demokratyzacji ustroju w Polsce – ustrój sądów jest niedemokratyczny, bo sędziowie nie pochodzą z woli ludu. Demokratyczny mandat prezydenta jest o wiele większy niż mandat ministra. Ministra wybiera sejm wybrany przez lud, natomiast prezydent od razu pochodzi z woli ludu.
Dodatkowo ustrój prezydencki jest o wiele bardziej funkcjonalny niż obecny ustrój z dominującą rolą rządu. Prezydent ma stabilną władzę, a rząd musi zabiegać o poparcie sejmu. Stabilna większość PiS to ewenement, zazwyczaj rząd pochodzi z porozumienia kilku partii, co powoduje, że nie może być pewny stabilnej większości.
Pozostaje pytanie, czy PiS zyskuje na protestach opozycji, czy traci. Zacznijmy od pieniędzy. Protesty kosztują, więc ich przedłużanie osłabia opozycję. PiS gra tak, by opozycja się spłukała, zmęczyła i skompromitowała. Jest to gra bez ryzyka, wiadomo, że opozycja będzie non stop zwalczać PiS, ale dla PiS jest bardziej korzystne, by opozycje walka z PiS kosztowała więcej niż mniej. Po drugie dla PiS bardzo wygodne jest to, że opozycja wypala się w tematach nieinteresujących dla społeczeństwa takich jak ustrój sądownictwa – to, że nie są tematy popularne, widać po tym, że protesty groteskowej opozycji przyciągają egzaltowanych emerytów, a protesty nowego formatu dobrze sytuowanych młodych lewicowców, którzy dla rewolucji nie zrezygnują z kawioru.
Jan Bodakowski
prawy.pl
Komentarze
Dziś minister (władza wykonawcza) zasiada i tworzy w Sejmie (władza ustawodawcza)...
Artykuł n szczęście nie trąci skrajnymi poglądami. Jest to zarazem ciekawa teoria, ale patrząc jaką nagonkę mamy na PAD, chyba mało realna
Timmermans - socjalista z Partii Pracy wcześniej D66 (lewicowa, liberalna)
Federica Mogherini - należała do młodzieżówki partii komunistycznej, potem Demokraci Lewicy
Jyrki Katainen - współpraca i rząd z socjaldemokratami
Věra Jourová - partia socjaldemokratyczna
(zwraca uwagę fakt, że sprytnie ci komuniści zaczęli używać w swoich nowych partiach słowa "demokracja")
W 2008 roku Komisja Europejska została skrytykowana przez koalicję organizacji pozarządowych za dopuszczenie do zdominowania grup eksperckich przez lobbystów i przedstawicieli biznesowych grup nacisku[11].
W 2009 roku 66% skarg do europejskiego rzecznika praw obywatelskich (European Ombudsman) dotyczyło działań Komisji Europejskiej, z czego 36% – braku transparentności, na przykład utrudniania dostępu do informacji publicznej[12].
W kwietniu 2009 ujawniona została wewnętrzna notatka rozesłana do pracowników Komisji Europejskiej, w której zaleca się im, by w raportach i korespondencji nie wspominali o prywatnych spotkaniach z lobbystami oraz instruuje, w jaki sposób utrudniać dostęp do informacji publicznej przez wąskie interpretowanie zapytań we wnioskach[13].
W 2010 roku organizacja Transparency International wyraziła zaniepokojenie podejmowaniem pracy przez byłych komisarzy w sytuacjach mogących stwarzać podejrzenie konfliktu interesów[14][15]. Brytyjskie czasopismo „Public Servant Magazine” skrytykowało Komisję za rozrzutność i niekontrolowany rozrost biurokracji, której koszty utrzymania wynoszą ponad 8 miliardów euro, z czego koszty samej Komisji to ponad 3,5 miliarda[16]. Zbiorcze raporty na temat wydatków Komisji Europejskiej opublikowało w 2011 roku The Bureau for Investigative Journalism[17], krytykując równocześnie KE za utrudnianie dostępu do tych informacji[18]
W 2010 roku Reuters ujawnił korespondencję urzędników Komisji, którzy ukrywali lub przeinaczali wyniki badań naukowych dla wsparcia politycznego programu promocji biopaliw[19]. Wkrótce potem Komisja została pozwana do sądu przez grupę Climate Earth z zarzutem ograniczania prawa do informacji publicznej[20]. Kontrowersje wzbudza także – zgodna z przepisami KE – praktyka wypłacania byłym komisarzom „przejściowych wynagrodzeń” w wysokości 40-65% ich zarobków przez trzy lata od odejścia z pracy.
Może być, ale nie musi - zależy kto podpowiadał. Gdyby to był plan to raczej nie pozwolono by sobie na ośmieszenie Szczerskiego, który jako nieformalny wice prezydent stwierdził, że o niczym nie wie. To po co on tam jest? Chyba, że miał być wtyczką i Duda doskonale wiedział o tym i nic mu nie mówił.
Oczywiście nie zrealizowali tej obietnicy jak wielu innych a teraz jeszcze protestują przeciw temu co sami chcieli zrobić
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.