Wizyta była szeroko komentowana nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Była bowiem pierwszym zagranicznym wojażem prezydenta USA, jeżeli chodzi o wolny demokratyczny świat. Jej wymiar geopolityczny, gospodarczy i militarny dla Polski i regionu szczegółowo i w detalach analizowali politycy, eksperci, media, dlatego w niniejszym komentarzu ograniczę się w tej materii do krótkiej konstatacji: „Sukces”. Nawet ci, będący w totalnej opozycji wobec rządu w Polsce, musieli wycedzić z siebie te słowa. „Apacze znad Wisły osiągnęli sukces”, z pogardą, ale jednak przyznaje publicysta postkomunistycznej „Polityki” Jacek Żakowski, który mimo upływu czasu nie może wyjść z szoku po traumie przegranych wyborów przez obóz III RP, fraternizowany z aparatczykami PRL.
Inni z kolei z totalnej opozycji, chcąc pomniejszyć znaczenie wizyty Trumpa w Warszawie i jego mowy na Placu Krasińskich, na poczekaniu spreparowali fake newsa, że jakoby warszawskie przemówienie amerykańskiego przywódcy wcale nie było skierowane do światowej opinii publicznej. Nie było skierowane nawet do Europy, ba, do Polski nawet nie było skierowane. Było adresowane wyłącznie do wyborców PiS, orzekli polityczni hejterzy, którym sukces wizyty Trumpa w Polsce pokiereszował całą narrację o rzekomej izolacji Warszawy na arenie międzynarodowej.
Zastanawiam się do jak mikroskopijnej wielkości musiał się skurczyć ich sfatygowany intrygami móżdżek, skoro nie potrafili dostrzec i ocenić oczywistego faktu, że przemówienie Trumpa w Warszawie, pierwsze wygłoszone publicznie za granicą, było w istocie jego manifestem politycznym, jego mową inauguracyjną jako głowy światowego mocarstwa, w którym ocenił stan światowej polityki i dał receptę na jego naprawę. Angela Merkel, która dzień później w Hamburgu biesiadowała w kuluarach szczytu G20 z Trumpem, gratulowała mu świetnej mowy w Warszawie. Najważniejszy jej fragment redaktor tygodnika „Do Rzeczy” Paweł Lisicki ujął w sposób następujący: Donald Trump w Warszawie okazał się wizjonerem. To ktoś, kto chce bronić zachodniej cywilizacji, kto nie tylko zabiega o interesy i korzyści, lecz także, tak jak przed nim Ronald Reagan, ma słuszną podstawową intuicję moralną i rozumie, że w najgłębszym tego słowa znaczeniu sprawy publiczne podlegają ocenie metapolitycznej. To właśnie najbardziej różni Trumpa od wszystkich innych współczesnych europejskich przywódców. Który z nich, zastanawiam się, gotów byłby powiedzieć, że to wiara w Boga, tradycja, wierność minionym pokoleniom zapewniają sukces? Kto z nich wspomniałby o tym, że komunizm obaliła wiara wyrażona w słowach: „My chcemy Boga”? Który z nich odważyłby się stwierdzić, że „jesteśmy najmocniejszą i najwspanialszą wspólnotą narodów, jaką poznał świat”? Kto mógłby tak prosto powiedzieć, że podwaliną wolności jest naród? Że u podstaw siły narodu musi być duma z jego osiągnięć i nadzieja na jego rozwój w przyszłości? Który z nich śmiałby zapytać: „Czy mamy wystarczająco dużo szacunku dla naszych obywateli, żeby bronić naszych granic”?
Strzelił Lisicki trafnie jak Wilhelm Tell z łuku do jabłka na głowie. Tymczasem szef działu zagranicznego „Gazety Wyborczej” Bartosz Wieliński komentując tę samą mowę, którą słyszał redaktor Lisicki, dla amerykańskiej stacji CNN powiedział, że nie usłyszał w niej nic nowego. Nic, tylko pic na wodę, by doraźnie zaspokoić ambicje chamów, pardon ludu smoleńskiego (tak pogardliwie redaktor z Czerskiej określał słuchaczy Trumpa), którzy zebrali się na Placu Krasińskich, by fetować wizytę amerykańskiego prezydenta.
Nawet trudno mi sobie wyobrazić, jaki to paroksyzm wściekłości musiał skręcić narządy mowy liberalnych komentatorów, jaka niebywała wręcz ciemność musiała spowić ich umysł, skoro nie potrafili wyartykułować bądź nawet tylko dostrzec cokolwiek w mowie, która była przecież zasadniczym przesłaniem politycznym nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Wygląda na to, że Zachód, opętany liberalno-utopijnymi ideologiami typu multi-kulti czy gender, chce uparcie popełnić cywilizacyjne harakiri. Trump w ostatniej niemalże chwili próbuje chwycić samobójcę za rękę, by odwieść nieszczęśnika od rytualnej samozagłady. Ten jednak w odpowiedzi bluzga swemu wybawcy i w chorobliwej egzaltacji wrzeszczy, że i tak pchnie się mieczem samuraja.
Amerykański prezydent nie przez przypadek wybrał właśnie Polskę, by wygłosić swój manifest polityczny. Wiedział bowiem, że praktycznie w każdym innym dużym kraju zachodniej cywilizacji po takiej mowie zostałby po prostu wygwizdany. Jedynie Polska dzisiaj jest tym znaczącym państwem łacińskiej cywilizacji, w którym naród przechował w depozycie wartości, jakie Zachód dawno już przefrymarczył.
Donald Trump z Placu Krasińskich, spod Pomnika Powstańców Warszawskich wołał do wolnego świata: „Równaj na Polskę, inaczej zginiesz!”.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
No to musiało wyjątkowo zaboleć, ale taka jest rzeczywistość, gdyż europejskie "elity" stały się przedsiębiorstwami maksymalizującym zyski, podporządkowującymi sobie i uzależniającymi od siebie wszystkich dookoła.
To także parasol ochronny wielu potężnych koncernów i biznesów, którego lobby wydaje się dziś rządzić UE
Zdarza się to niektórym osobnikom
Jeżeli obrażano to nie jest ciekawe a smutne.Chociaż ja obrażania nie zauważyłam...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.