Prezydent Grybauskaitė, jak podają media, „straciła cierpliwość" i ... „upoważniła rząd do wszelkich możliwych działań". Twierdzi wręcz ustami swej rzeczniczki, że zaistniała „sytuacja jest pierwszą poważną próbą dla działającego od blisko roku rządu". Cóż, wygląda na to, że prezydent, która dotychczas chętnie odgrywała rolę szeryfa-rewolwerowca, który w rządzeniu krajem wtrąca się do wszystkiego, nagle – gdy sytuacja stała się poważna - abdykował ze swych obowiązków i całą odpowiedzialność zwala na rząd. Owszem, rząd jest od tego, by rozwiązywać problemy ekonomiczne, jednak w tym przypadku „wojny gospodarczej" mamy ewidentnie do czynienia nie z gospodarką, tylko z polityką. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że w tym wszystkim Kremlowi nie chodzi o jakość litewskich serów, tylko o wiadome polityczne wydarzenia, których Litwa jest uczestniczką (szczyt UE w Wilnie w sprawie umowy z Ukrainą, spór z Gazpromem). Skoro zatem mamy do czynienia z polityką, to prezydent ma wszelkie pole do popisu, by się na nim wykazać. Jest przecież współodpowiedzialna za litewską politykę zagraniczną. Więcej powiem – prezydent ma większe pole do popisu niż aktualny rząd, bowiem od blisko pięciu lat współtworzy i ukierunkowuje politykę zagraniczną Wilna, gdy rząd to robi od niespełna roku. A więc to prezydent może teraz poszczycić się niejako owocami swego pięcioletniego dorobku.
Chyba nie od dziś wiemy, że Kreml zwykł stosować naciski i szantaż ekonomiczny, by osiągnąć swe cele polityczne. Jasne jest też chyba dla każdego, że mała Litwa nie ma żadnych szans, by samodzielnie Kremlowi się oprzeć. W sporze z nim może liczyć tylko na UE i swych przyjaciół w niej. Bruksela, owszem, werbalnie wsparła Wilno oświadczając, że ufa jakości litewskich produktów. Tego jest jednak wyraźnie za mało. Potrzebne jest zdecydowane zaangażowanie regionalnych sojuszników Litwy, jej sąsiedzi i przyjaciół, by wywierać większą presję zarówno na władze Unii, jak i dyktatora z Kremla. A gdzie są nasi przyjaciele, chciałoby się zapytać panią prezydent. Może w Sztokholmie, Helsinkach albo w Oslo? Bo tam, zdaje się, ostatnio geopolitycznie zostaliśmy ulokowani przez Grybauskaitė. Czy naprawdę ktoś wierzy, że Skandynawów obchodzi jakość telszańskich serów czy samopoczucie żmudzkich kóz albo krów? Wolne żarty. Biedna, skonfliktowana z Rosją Litwa obchodzi ich nie więcej niż piąte koło u wozu. Tylko w sąsiedztwie Litwa może znaleźć sojuszników, z którymi łączyłaby ją wspólnota celów, interesów i potrzeba wspólnej obrony przed zagrożeniami. Tylko że to właśnie polityka obecnej prezydent doprowadziła do tego, że takich sojuszników zniechęciliśmy do siebie na dobre.
Kryzys więc niewątpliwie jest. I jest on też niewątpliwie pokłosiem kursu polityki zagranicznej naszego państwa w ostatnich latach. Prezydent więc, zamiast upoważniać rząd, lepiej by sama sobie dała wytyczne, jak wyjść z izolacji regionalnej i odzyskać sojuszników. Bo biedę mamy, tylko że prawdziwych przyjaciół brak. I w tym jest problem.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Ona często strzela takie fochy. Taka jej "uroda". Tylko dla kraju wstyd.
czemu sama nic nie robi? Może strach ją obleciał? Najlepiej to załatwiać sprawy czyimiś rękami, jak się uda to będzie i jej sukces, bo przecież "upoważniła rząd", a jak nie, to wina tylko rządu...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.