Dalej Melianas słusznie zauważa, że do rozwiązania kwestii publicznego używania języka mniejszości narodowych w miejscu ich zwartego zamieszkania obliguje Butkevičiusa nie tylko „solidny dokument", jakim jest program XVI rządu RL, ale też obietnice przedwyborcze samych socjaldemokratów, zawarte z kolei w ich partyjnym programie. W obydwu przypadkach czarno na białym jest napisane, że problem ma być załatwiony zgodnie z międzynarodowymi zobowiązaniami Litwy, jakie podjęła na siebie podpisując m. in. Konwencję Ramową RE o Ochronie Mniejszości Narodowych.
Melianas, były „saugumietis", w wywiadzie udzielonym dla jednego z portali po imieniu nazywa też tych, którzy na różne sposoby sprzeciwiali się i sprzeciwiają się przyjęciu nowej litewskiej Ustawy o mniejszościach narodowych zgodnie z duchem Konwencji. Są to tzw. „valstybininkai" (do nich należą m. in. różnego szczebla urzędnicy państwowi, doradcy ministrów, rządowi prawnicy, eksperci, którzy poprzez swą krecią robotę sabotują prace nad projektem) oraz działacze i politycy o skrajnie nacjonalistycznych poglądach z różnych opcji politycznych na Litwie.
Mówi się „uderz w stół, a nożyce się odezwą". Tak stało się i w przypadku wywiadu Melianasa, na który „žaibiškai", co się nazywa, zareagował jeden ze wspomnianych w rozmowie profesorów (od łotewskiej wymowy, jak go nieco ironicznie określił dawca wywiadu). Profesor „tautininkas" Alvydas Butkus, bo o nim mowa, z furią zaatakował socjaldemokratycznego eksperta. Sam siebie mianujący znawcą problematyki mniejszości narodowych Butkus po argumenty daleko sięgać nie musi. Od lat ma na podorędziu naszykowane swoje prawdy. Argumentem koronnym Butkusa jest głoszony przez niego paradygmat o tym, że Polacy nie są na Litwie mniejszością autochtoniczną, więc nie wolno im przyznawać praw, jakimi np. cieszą się Litwini w Polsce, którzy – według profesora– mniejszością autochtoniczną są. Skąd u profesora od łotewskiej lingwistyki taka wiedza? Ano jest to wiedza dedukcyjna, prawie jak u Sherlocka Holmesa. Nazwy miejscowości na Wileńszczyźnie mają etymologię litewską, triumfalnie obwieszcza Butkus. Dziewieniszki, Eiszyszki, Ponary, Pogiry – to tylko spolszczone podróbki litewskich oryginałów, przekonuje naukowiec i dedukcyjnie wyciąga wnioski. Jeżeli pierwotne nazwy były litewskie, to i ich mieszkańcy pierwotnie musieli być Litwinami. Spolonizowali się dopiero pod koniec XIX wieku. A więc Polakami są od niedawna, a zatem polskimi autochtonami też być nie mogą, jako że są byłymi Litwinami. Koniec dedukcji.
Przyznaję, że dedukcja Butkusa jest bardzo „uczona" wręcz prześcigająca najwyższe meandry naukowości. Jedna budzi się tylko przy tym wątpliwość. Co w takim razie myśleć o „Vilniusie", który „Vilniusem" stał się dopiero za czasów Basanavičiusa, wcześniej był słowiańsko brzmiącym Wilnem albo zwanym z germańska Wilna? Panie Butkusie, czy pana dedukcyjna teoria nie jest przypadkiem wywrotowa, by nie powiedzieć dywersancka? Słuszną przynależność „Vilniusa" kwestionujemy..., co?
Rozumiem, że udowadniać Butkusowi autochtoniczność wileńskich Polaków, to jak uczyć słonia jazdy na rowerze. Beznadziejne. Resztę jego „naukowych" ekwilibrystyk też warto zostawić w spokoju (bo dowiemy się z nich np., że w USA dwujęzyczność jest dopuszczalna, gdyż te państwo od początku istniało jako wielokulturowe, a WKL – zgodnie z bredniami profesora – to pewnie od początku było monokulturowe).
Wróćmy lepiej do premiera. Panie premierze, nie stój w rozkroku. Wybieraj: albo w tę, albo w drugą stronę. Albo Litwę Butkusa, albo Litwę europejską...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.