Nie tylko nas Państwowa Komisja Językowa ściga za zbrodnie przeciwko panującej w kraju jędnojęzyczności (vienkalbystė – tak się to chyba oficjalnie zwie). Jak był uprzejmy poinformować portal DELFI, chłop żywemu nie przepuści. Ściślej – prawdziwy Litwin nie popuści nawet tak cudnej urody sklepowi jak IKEA, gdy ten drukuje paragony częściowo w niepaństwowym języku.
I rzeczywiście. Na dowód wykroczenia portal zademonstrował urągający wszelkim zasadom ustawy O języku państwowym paragon. Fałszywi Szwedzi (czy też Holendrzy, bo tam się obecnie gnieździ firma matuchna-IKEI) zwodzą na nim klienta-Litwina dostępnym dlań językowo i kuszącym zapewnieniem: „IKEA Jūsų namams". Natomiast już lista zakupów zawiera jakieś nieprzyzwoite, prawdopodobnie angielskojęzyczne określenia, które nasz obywatel też jest w stanie pojąć... z tym, że po ewentualnym powrocie do kraju z emigracji z Wysp Brytyjskich. Co nie jest nagminne, bo tam pewnie (nie wiem, nie byłam) też IKEĘ mają. Na szczęście pani nadinspektor wspomnianej inspekcji – Rita Balsevičiūtė – już ponoć IKEA-owskie szefostwo ostrzegła, że za takie bezeceństwa grozi w naszym kraju kara administracyjna w wysokości od 400 do 600 litów. Ostrzeżeni – w odróżnieniu od mieszkańców Wileńszczyzny, którzy bronią uprawianej dwujęzyczności jak czegoś im należnego – przytomnie złożyli samokrytykę. Poinformowali PKJ, że „problem jest im znany i obecnie już w stadium rozstrzygnięcia". No i że jakby ktoś oprócz regalika czy tapczanika zamawiał w wileńskiej IKEI coś do schrupania (w lokalnej restauracji), to już dziś dostanie paragon w jedynie słusznym i obowiązującym w naszym kraju języku. Czyli możem spać spokojnie. Choć nie wiem czy pani prezydent Dalia Grybauskaitė też. To znaczy – czy może spać spokojnie po tym afroncie, jakiego gloryfikowana przez nią firma doznała ze strony Państwowej Komisji Językowej? Z jednej strony wypadałoby bezczelnych inspektorów za to straszenie IKEI mandatami obsobaczyć, z drugiej – żal płoszyć nadgorliwców. Bo co jak się obrażą i odpuściwszy Szwedom (Holendrom?) przestaną też tropić i ścigać dwujęzyczne tablice wśród lokalnych Polaków. A co to, to nie!
My tu sobie śmichu-chichu, a rzecz jest zupełnie poważna. Moim zdaniem – skandaliczna. I w najmniejszym stopniu nie dotyczy tych niefortunnych paragonów. Chodzi o kampanię reklamową, jaką prezydent Grybauskaitė zafundowała firmie z żółtym logo na niebieskim tle. Mam wrażenie, że gdyby szefowie firmy ładnie poprosili, to nasza bursztynowa lady podczas otwarcia wileńskiej IKEI zatańczyłaby jako cheerleaderka tej marki. Gdyby się kto niewtajemniczony pytał, cheerleaderki to są takie dziewczyny, które zachęcają swoją drużynę do boju, a jej kibiców do dopingu wymachując dużymi pomponami. Widowisko wymyślone w USA i takież inteligentne jak wszystkie show z Ameryki rodem. Stara Europa się tym w swoim czasie zaraziła, na szczęście niczym wietrzną ospą – chorobą wieku dziecięcego. Bardzo zakaźną, za to dającą odporność.
Chociaż... Wolałabym chyba moją Prezydent hasającą przed wileńskim centrum zakupowym IKEA w miniówce, tandetnych białych kozaczkach i z dwoma pomponami niż te, jej ekscelencji, ustawki dla firmy pana Ingvara Kamprada. To z szefem wileńskiej IKEI, to z piłą, to z piłowaną kłodą (ta zastępowała zwyczajową wstęgę do przecinania), to znów z koszyczkiem szwedzkich delicji przy kasie. No i z uśmiechem... równie, co te delicje naturalnym. Haniebnież to wszystko niestrawne było. Już wiem w każdym bądź razie, co by nasza prezydent robiła, gdyby sygnatariusz Zigmas Vaišvila osiągnął cel, do którego podąża. To znaczy, gdyby swoimi zadawanymi za pośrednictwem sądu pytaniami zniechęcił Grybauskaitė do ubiegania się o drugą kadencję (bo w obecnej to już może jej tylko na birbinė zagwizdać, tak mielą nasze sądy). Madame Grybauskaitė, która już na zawsze zachowa tytuł „Pani Prezydent", może też na zawsze zostać wizytówką IKEI... jak Uncle Ben's (po naszemu – Dėdė Benas) amerykańskich sosów.
Nachalne promowanie jakiejkolwiek marki przez głowę państwa jest równie obrzydliwe, co te sosy. I nieetyczne! I bardzo podejrzane! Prezydent Grybauskaitė tym się nie przejęła. Zachowywała się tak jakby to nie państwo litewskie płaciło jej uposażenie, a wspomniany pan Kamprad. Z poważną miną nawciskała rodakom ciemnoty o tym, że IKEA jest przykładem, „jak można robić przejrzysty, odpowiedzialny pod kątem kwestii socjalnych i szacunku dla człowieka biznes". No i że „ta sieć nigdy nie próbuje unikać podatków". W dodatku kazała rodzimym przedsiębiorcom „wzorować się na IKEI", a też konkurować z tą siecią pod względem jakości, cen i stosunku wobec zatrudnionych".
Co by tu powiedzieć, żeby głowy państwa nie obrazić... Z IKEĄ jest, jak mówią w takich sytuacjach Rosjanie, „wsio tak da naoborot". Już pomijając młodzieńczy romans założyciela firmy z nazistowskim ugrupowaniem Nysvenska Rörelse, który Ingvar Kamprad nazwał „największą pomyłką swojego życia". To dawne czasy. W bliższych odnotowano następujące fakty: w zakładach produkujących dla firmy IKEA wykorzystuje się pracę dzieci. W Polsce koncernowi zarzucano, że traktuje zatrudnionych jak niewolników, że brakuje w nim funduszu socjalnego, a pracownikom – metodą zastraszania – utrudnia się zrzeszanie w związek zawodowy. Dawny bliski współpracownik założyciela firmy Johan Stenebo napisał demaskującą jej nieetyczne i brudne praktyki książkę pt. „Sanningen om IKEA" („Prawda o IKEA"). Włos się jeży na głowie od ujawnionych w niej grzeszków takich jak wyzysk zatrudnionych, dyskryminacja kobiet, rasizm. A też mataczenie, nieprzejrzystość i unikanie podatków, co zresztą w Niemczech od kilku lat zarzucają firmie najpoważniejsze media. Ingvar Kamprad w odpowiedzi na te zarzuty wyniośle milczy. Tajemnicą poliszynela jest i to, że IKEA swoje meble częściowo produkuje z drewna pochodzącego z nielegalnego wyrębu... zasłaniając się niewiedzą, skąd pochodzi surowiec. O mocno reklamowanej działalności charytatywnej IKEI Johan Stenebo pisze, że jest pozorowana, bo szef firmy „przekazuje na nią grosze". Nie będę dalej wyliczała, bo każdy, kto chce poznać więcej prawdy o tej firmie bez trudu znajdzie liczne na ten temat publikacje, wywiady ze Stenebo lub całą jego książkę. Prezydent Grybauskaitė tę prawdę ma jak widać w pogardzie. Odstawiając dla IKEI swój reklamowy show zbłaźniła się, niestety, koncertowo. Też przez fakt, że kazała się na czymś takim wzorować rodzimemu biznesowi. No i ten precedens – odtąd wszyscy wiedzą, że głowa naszego państwa chętnie wystąpi w reklamie. Produkt nie musi być jakościowy. Warunki – do uzgodnienia z pałacem prezydenckim.
Lucyna Schiller
Komentarze
pewnie gigant finansowy Ikea już sika po nogach ze strachu przed ukaraniem :)
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.