Po raz pierwszy serię win historycznych Vini Lunardelli zaprezentowała już w roku 1995. Wtedy do dystrybucji trafiły m. in. kolekcje prezentujące wizerunek Benito Mussoliniego, pojawiła się też kolekcja komunistyczna – Che Guevara, Stalina, Karola Marksa. Później było jeszcze odważniej. Linia der F ührer prezentowała Adolfa Hitlera, Ewę Braun, Rudolfa Hessa, Hermanna Göringa. A na etykietkach znalazły się takie hasła, jak „Sieg Heil", „Mein F ührer" itp. Oburzonym konsumentom właściciele firmy winiarskiej tłumaczyli, że intencją wprowadzenia na rynek win historycznych było przypomnienie o znanych osobistościach z historii Włoch i świata. Flaszeczkę wina z podobizną Hitlera proponowali potraktować jako oryginalny pomysł na żartobliwy prezent.
Cóż, żarciki mogą być różne. Wszystko zależy od wyobraźni i poczucia humoru żartownisia. Jeżeli kogoś bawią podobizny największych oprawców XX wieku, to przyznam, że osoby te poczucie humoru mają nieco swoiste, by nie powiedzieć makabryczne. Ale zostawmy żarty, bo nie o humor w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Właściciele Vini Lunardelli na kontrowersyjnych markach swych win zbijają po prostu kasę, żerując przy okazji na ludzkiej głupocie, niewiedzy, próżności. Sukces komercyjny win historycznych okazał się tak duży, że aktualnie stanowią one 50 proc. produkcji firmy.
Ktoś powie, że „pecunia non olet". W tym jednak przypadku osoby z wyobraźnią mogą czuć odór kamer gazowych czy zaduch stalinowskich katowni. Moim zdaniem, używanie wizerunków katów i zbrodniarzy do celów reklamowych jest czymś odrażającym. Zasługuje na potępienie - chociażby dlatego, że nam się tylko wydaje, że raz na zawsze wyrzekliśmy się demonów przeszłości. Hydra z przeszłości powróci. Wystarczy na początek być obojętnym. Co mnie obchodzą wybryki jakiejś tam Vini Lunardelli, ktoś powie. Albo jaka moja sprawa, że ktoś zakłada koszulkę z podobizną Stalina, Hitlera czy Che Guevara, pomyśli sobie. Brak reakcji na drobne, wydawałoby się, incydenty z czasem spowoduje, że powiemy – „moja chata z kraju", gdy ulicami naszych miast zaczną maszerować coraz liczniejsze manifestacje neofaszystów czy innych skrajnych ugrupowań.
Na Litwie jeszcze gdzieś przed dekadą przemarsze w święta narodowe młodzieży spod znaków Juliusa Panki, Ričardasa Čekutisa czy Mindaugasa Murzy były uważane za zjawiska egzotyczne, za pewną anomalię w życiu publicznym. Gromadziły wówczas nieliczne grupki młodzieży faszyzującej, skrajnych nacjonalistów, neopogan i członków subkultur (skinheadów, wielbicieli hard rocka i podobnych). Patrzono na nich pobłażliwie - jako na niegroźnych fanatyków. Dziś marginalne ongiś marsze przerosły w stały i akceptowalny przez wielu polityków element litewskiego krajobrazu społecznego. Marsze stały się wielotysięczne i uzurpowały sobie nawet niejako prawo do publicznego świętowania świąt narodowych. Przeciwnicy zaś szerzenia takiego rodzaju patriotyzmu zachowują się najczęściej, jak w tym kawale: „Myślicie, że my to cierpimy? Nie, my im trzymamy figę w kieszeni".
Winko z butelek Vini Lunardelli tylko pozornie ma ponętny, niewinny i kuszący wygląd. W rzeczywistości daje zatrute owoce.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
od żarcików się zaczyna... Na Litwie już jest przyzwolenie z góry na zło ("pozdrowienia" dla Grybauskaite). Widać to było m.in. po nienawistnych wpisach na forach litewskich. Tam obnażała się prawdziwa natura lietuvisów i ich nienawiść do wszystkiego co polskie. Skoro Landsbergis czy Grybauskaite może, to czemu nie zwykły obywatel?
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.