Prawda o rotacyjnej prezydencji w Radzie jest nieco inna, bardziej przyziemna niż górnolotna. A malowanie w mediach obrazu litewskiej potęgi w Unii może okazać się bardziej kiczem niż arcydziełem. Warto o tym pamiętać, bo rotacyjne prezydencje mają to do siebie, że szybko się zaczynają, ale jeszcze szybciej kończą. A za pół roku o litewskiej prezydencji nikt już nie będzie pamiętał. Za to w pamięci europejskich polityków pozostaną, jak zawsze, opinie o kraju i ludziach. Czy w przypadku Litwy będą one pozytywne? Nie jestem o tym do końca przekonany.
Przewodniczenie Radzie Unii Europejskiej było niegdyś ważnym elementem w kreowaniu polityki unijnej przez państwo sprawujące 6-miesięczne przywództwo. Wszystko to uległo jednak zmianie i znaczącemu przewartościowaniu w 2009 roku, po przyjęciu Traktatu Lizbońskiego. Na jego mocy Unia Europejska uzyskała osobowość prawną i rozpoczęła budowę europejskiego państwa federacyjnego z wszystkimi jego atrybutami. Od tego też czasu prezydencja w znacznej mierze ma znaczenie bardziej honorowe niż sprawcze. Nowe stanowisko stałego Przewodniczącego Rady Europejskiej, zwanego potocznie prezydentem Unii, oraz umocnienie roli wysokiego przedstawiciela UE ds. zagranicznych osłabiło znaczenie rotacyjnej prezydencji. Przejęło też prawo do reprezentowania Unii na arenie międzynarodowej, przysługujące przed przyjęciem Traktatu przywódcy kraju sprawującego przewodnictwo. Dzisiaj faktycznie jest tak, że państwo na pół roku oddaje do dyspozycji Rady UE swoich ministrów, którzy przewodniczą później tzw. Radom Branżowym.
Współczesne rozumienie prezydencji ma raczej znaczenie PR-owskie. Mówiąc wprost: służy promocji własnego kraju na europejskiej arenie politycznej i gospodarczej. Pomaga w kreowaniu lokalnych produktów, napędza ruch turystyczny i, co najważniejsze, wyrabia na lata opinię o kraju prezydencji. To takie medialne 5 minut kraju przed półmiliardową europejską widownią. A jak zostanie zapamiętana Litwa? Obawiam się, że niezbyt dobrze. Gesty w polityce to symbole dyplomacji. Władze Litwy już zdążyły popełnić faux pas.
Przed rozpoczęciem prezydencji, zwyczajowo, Przewodniczący Parlamentu Europejskiego wraz z szefami frakcji parlamentarnych spotykają się z władzami danego kraju. Omawia się wtedy sprawy ważne z punktu widzenia europarlamentu. Tak było i tym razem w Wilnie. W Pałacu Prezydenckim delegacja PE spotkała się z prezydent Litwy oraz Gabinetem Ministrów. Padały pytania, były odpowiedzi, ale nie na wszystkie z nich. Delegację PE, jak u Orwella, podzielono na równych i równiejszych. Takich, którym się odpowiada, i na takich, którym nie mówi się nic. Przewodniczący Frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów Martin Callanan zwrócił się do prezydent i ministrów z pytaniem, kiedy na Litwie zostaną rozwiązane problemy mniejszości narodowych. Ku wielkiemu zdziwieniu brytyjskiego polityka jego pytanie zostało zignorowane, a odpowiedzi nie doczekał się do końca spotkania. Ten nietakt i brak poszanowania dla dobrego obyczaju parlamentarnego odbiły się szerokim echem w kuluarach Parlamentu Europejskiego. Tym samym brak odpowiedzi na to pytanie był symbolicznym przyznaniem się do winy i zachętą do działania dla tych wszystkich, którzy od dawna wzywają Litwę do przestrzegania praw mniejszości narodowych, nagminnie łamanych w tym kraju. Milczenie władz to także „wymowne” potwierdzenie tego, że rację ma przewodniczący AWPL, europoseł Waldemar Tomaszewski, który od lat słusznie domaga się ochrony praw mniejszości narodowych opartych na standardach unijnych i prawie europejskim.
Europa patrzy i widzi coraz lepiej, że Litwa stosuje praktyki dyskryminujące mniejszości narodowe, zwłaszcza autochtoniczną mniejszość polską, oraz nie przestrzega zapisów Konwencji Ramowej Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych. Litwa nie ma też ustawy o mniejszościach narodowych, choć mniejszości stanowią aż 16 procent ogółu mieszkańców kraju. Zakaz zapisywania nazwisk w dokumentach w formie oryginalnej, antymniejszościowa reforma oświaty, kary za używanie dwujęzycznych tablic informacyjnych w rejonach zamieszkanych w większości przez Polaków – to wszystko stawia Litwę w niezręcznej sytuacji w przeddzień objęcia przez nią prezydencji. A wielu polityków w Brukseli zadaje sobie pytanie: czy kraj, który narusza prawa mniejszości narodowych, ma moralne prawo do przewodniczenia całej Unii, która przecież wspiera różnorodność etniczną, kulturową i językową?
Jest więcej niż pewne, że tematy te będą poruszane na forum Parlamentu Europejskiego po 1 lipca. Czy do tego czasu Litwa ucywilizuje swoje prawodawstwo dotyczące mniejszości narodowych i etnicznych? Czy zaprzestanie praktyk dyskryminujących je? Czy zacznie postępować zgodnie ze standardami europejskimi? Czy też, łamiąc dobry obyczaj parlamentarny, będzie ignorować pytania, nie będzie na nie odpowiadać i - jak w Wilnie - będzie popełniać kolejne faux pas? Czas prezydencji wyrabia na lata opinię o kraju, który ją sprawuje. Jaką opinię pozostawi o sobie Litwa - pokaże niedaleka przyszłość.
dr Bogusław Rogalski, politolog
doradca ds. międzynarodowych EKR w Parlamencie Europejskim
Komentarze
Tu nie ma na co czekać do 1 lipca,okazje już są i trzeba z nich korzystać, z każdej. To już trzeba robić, czasu jest jak na lekarstwo . Nie chodzi przecież o to by trochę pokrzyczeć i ponarzekać , tu trzeba osiągnąć skutek !
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.