Ostatnio w jednej z gazet ukazał się sążnisty artykuł autorstwa Juozaitisa „Bałtosławia czy Bałtoskandia", w którym filozof bezlitośnie obnaża wszystkie podstępy imperialistycznej i obłudnej polityki Warszawy wobec wschodnich sąsiadów. Z całości wyłania się ponury obraz Polski, która tylko czeka, by ponownie wrócić na swe dawne Kresy.
I jak tylko tak oczywistej gry Polski nie dostrzega Łotwa, burzy się Juozaitis na północną sąsiadkę i nawet ją od zdrajców wyzywa. No bo tylko zdrajca mógł nagrodzić polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego wysokim państwowym odznaczeniem „Trzy gwiazdy". Skandal doprawdy. Sikorski przecież Litwę oczernia i demonstracyjnie do niej nie przyjeżdża, pęka ze złości filozof i robi pierwszą denuncjację. Polska, przedwojenną tradycją, chce wbić klin pomiędzy Litwę a Łotwę. I zrobi to z łatwością, bo Łotysze mają przecież tak mało przyjaciół na świecie, więc muszą umizgać się do Warszawy, ubolewa autor i zarazem czadzi na sąsiadkę, że „w sprawie nas od 20 lat nie może się zdecydować, czy zaliczyć Litwinów do przyjaciół, czy nie."
„I na kaliningradzkim stole karty rozłożyli już Polacy", kontynuuje Juozaitis listę kolejnych polskich podstępów i sypie przykładami. Polacy granicę na obwód kaliningradzki na oścież otworzyli, biznes prowadzą, wpływy wzmacniają, Bałtosławię tworzą, Litwę z tego regionu rugują. Czyż nie agresja to? Czyż nie kpiny z Małej Litwy?...
Ale i to nie koniec polskiej imperialnej polityki. Białoruś jest kolejnym celem zachłannej Warszawy, wieszczy filozof. Już szykują dla Łukaszenki „ładunek wybuchowy z przemytu", jakim jest „polskie słowo" dla biednych Białorusinów, biadoli Juozaitis i pyta, czy to nie jest otwarta agresja? I dalej użala się nad losem nieszczęsnych Białorusów, którym niedługo będzie jeszcze trudniej. Bo gdy Łukaszenka odejdzie, Polacy na drugi dzień odtrąbią swą zasługę w usunięciu ostatniego dyktatora Europy i zażądają wprowadzenia języka polskiego w połowie szkół na Białorusi. Uff... Dalej nie cytuję.
Dla Litwy, słowem, jedyny ratunek – to Bałtoskandia, dokąd trzeba jak najszybciej „kierować cugle", jeżeli chcemy umknąć Polsce, ponagla litewski Mojżesz. Jego bałamuckie wywody można by uznać za ekstrawagancję miotającego się ze skrajności w skrajność filozofa-samotnika, który „śmieszy, tumani, przestrasza". Ale przecież wielu na Litwie myśli podobnie. Konserwatyści w większości z zachwytu kwiczą, gdy czytają takie artykuły...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.