„Życie przestało być sztuką, a stało się sztuczką cyrkową..." – śpiewał przed laty, w „Balladzie o arenie cyrkowej", Krzysztof Myszkowski – lider zespołu. Czy teksty starych utworów straciły na aktualności? Zważywszy na to, jak entuzjastycznie publiczność reagowała na te dawne piosenki – jedno jest pewne, że poezja wyśpiewywana przez SDM jest ponadczasowa, a jej treść niesie przesłanie już kolejnym pokoleniom.
Ponadczasowa prostota przekazu i treści
Debiut płytowy „Starego Dobrego Małżeństwa" przypada na rok 1990. Ujrzała wówczas światło dzienne płyta zatytułowana „Dla wszystkich starczy miejsca". Od tego czasu powstało 28 płyt niosących nadzieję, radość, ważne puenty i refleksję o codzienności. Wraz z pojawianiem się kolejnych krążków zmieniał się obraz rzeczywistości – dojrzewali artyści, dorastali spragnieni innych wrażeń nowi ludzie. A dziś, gdy upływ czasu przyprószył siwizną włosy muzyków, teksty poetyckie stały się nieco inne, choć ciągle bardzo głębokie, ale podpatrywanie świata dojrzalsze. Bo kiedyś wystarczały Bieszczady, ognisko, gitara, by pójść na wrzosowisko, zapomnieć wszystko... i w dali znikać cicho. Była fascynacja Edwardem Stachurą i jego „Mszą wędrującego", były tajemnicze nieznajome, orzechy, które starzeją się po włosku, po niebie płynęły latawce pogodnych dni, i dla wszystkich było miejsce pod wielkim dachem nieba.
Pozostał taki sam
I tak jak w kalejdoskopie, zmieniali się poeci piszący teksty piosenek, zmieniał się świat, a zespół „Stare Dobre Małżeństwo" pozostał taki sam. Tylko patrzący już na otaczającą rzeczywistość z perspektywy pięćdziesięciolatka. Ich brzmienie, jedyne w swoim rodzaju, charyzmatyczny głos Krzysztofa Myszkowskiego – to wszystko jest jednak niezmienną wizytówką, porządkującą siłą, dającą poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Bo czy na koncercie było się przed dwudziestu laty, czy przed trzema dniami – wrażenie jest identyczne.
Mądrość się czai pomiędzy wierszami
– Ilekroć obcuję z jakimś dziełem literackim, wierszem bądź prozą, zastanawiam się, na ile dany utwór stanowi zdrowy owoc artystycznej wrażliwości, wyobraźni, a na ile cyniczny wytwór pseudointelektualnego kamuflażu – mówił podczas koncertu wokalista, a jego słowa potwierdzają kunszt oratorski i wierność poetyckiemu słowu.
Podczas piątkowego, ponad dwugodzinnego, koncertu nie brakowało emocji. Po każdej piosence długo nie milkły brawa, a na bis artyści wychodzili pięciokrotnie. Jest jakaś dziwna, wzajemna siła przyciągania w tym balladowo-liryczno-bluesowym klimacie. Wokalista nazwał to „symbiozą szczerozłotą" i pozostaje wierzyć mu na słowo. Potrzebujemy chyba dzisiaj tych metaforycznych strof, które nieco inaczej opowiadają o tym, co dookoła nas się dzieje. Bo one dotykają każdej warstwy naszego życia. Słuchając tej muzyki, można dosłownie „odpłynąć" nie tylko na falach wyobraźni, ale pożeglować po nieznanych zakamarkach duszy, i odnaleźć w sobie coś z bieszczadzkiego anioła, w którym tyle jest radości i dobrej pogody, ma również tę zaletę, że wystarczy, że muśnie skrzydłem, a już jest się jego bratem.
Strzał w dziesiątkę
Dobrze, że są takie koncertowe spotkania, pozwalające zatrzymać się na chwilę i rozkoszować słowem, muzyką, dźwiękiem gitary.
– Zaproszenie do Wilna zespołu o takim formacie – to ukłon w stronę osób poszukujących intelektualnej rozrywki. Jesteśmy otwarci na różnorodność stylu zarówno w muzyce, jak i w sztuce. Wychodzimy naprzeciw potrzebom wilnian i każdy może u nas znaleźć coś dla siebie – mówiła koordynator projektów w DKP, Bożena Mieżonis, podkreślając, że niezwykle budująca jest tak duża liczba młodzieży na koncercie „Starego Dobrego Małżeństwa". Decyzja o zaproszeniu zespołu okazała się więc strzałem w dziesiątkę, bo nie tylko sala wypełniona była po brzegi, ale i atmosfera spotkania dosłownie „weszła w krwiobieg, zapadła w pamięć i tam pozostała", oby jak najdłużej...
Monika Urbanowicz
"Rota"