Postać Świętego Mikołaja jest jak najbardziej autentyczna, oczywiście daleka od wizerunku Mikołaja wykreowanego przez Amerykanów. Prawdziwy święty żył na przełomie III / IV wieku w Mirze (teren dzisiejszej Turcji). Otrzymał od rodziców duży majątek, którym chętnie dzielił się z innymi, najbardziej potrzebującymi. Czynił to w tajemnicy, nawet pod osłoną nocy. Najbardziej znana legenda, dotycząca poczynań Mikołaja związana jest z trzema pannami, które ojciec – popadłszy w nędzę – postanowił sprzedać do domu publicznego. Gdy biskup dowiedział się o tym, nocą wrzucił przez komin trzy sakiewki z pieniędzmi. Wpadły one do pończoch i trzewiczków, które stały przy kominku. Stąd w krajach, gdzie w powszechnym użyciu były kominki, powstał zwyczaj wystawiania przy nich bucików lub skarpet na prezenty. Tam, gdzie kominków nie używano, Mikołaj po cichutku wsuwa prezenty pod poduszkę. W wielu krajach kładzie upominki pod choinką w Wigilię Bożego Narodzenia, bądź w pierwszy dzień świąt.
Kłopotliwy święty?
Zasługi świętego są niekwestionowane, stał się wzorem prawdziwego altruisty i przyczynił się do pięknej tradycji powielanej przez kolejne pokolenia. O ile postać Mikołaja – biskupa, jest inspiracją, o tyle ogólny wizerunek daleki jest od oryginału. Dziś króluje Mikołaj w czerwonym kubraczku, z długą białą brodą, i z dobrotliwym uśmiechem intonujący „Ho, ho, ho".
To taka skomercjalizowana wersja świętego, ale najważniejsze, że cel pozostał taki sam – sprawić radość bliskim, wywołać uśmiech na twarzy dzieci.
Jak pogodzić tę naiwną dziecięcą wiarę w Świętego Mikołaja z rzeczywistością, to pytanie nurtuje wielu rodziców, których pociechy dorastają i zaczynają zadawać pytania, np.: „Jak to jest z tym Mikołajem?"
„Gdzie można dzisiaj świętych zobaczyć?"
Psychologowie są zgodni co do tego, że brutalne uświadomienie dziecku, że pisanie listów, wieszanie skarpety przy łóżku, zostawianie słodkości i szklanki mleka przy kominku, czy łóżeczku jest w sumie bezcelowe i może poważnie naruszyć jego postrzeganie świata. Nie ma też jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kiedy burzyć dziecku jego dotychczasowe przekonania. Są zwolennicy szybkiego wprowadzania dzieci w realną rzeczywistość. Ale większość uważa, że nie powinno się niszczyć malcowi dzieciństwa pozbawiając go jednego z magicznych przekonań o świecie. Trzeba samemu wyczuć odpowiedni moment. Nie można też po prostu powiedzieć, że Mikołaj nie istnieje. Wszak jego jakakolwiek obecność to najbardziej oczekiwany moment świąt.
W opinii znawców dziecięcej wrażliwości panuje pogląd, że warto po prostu przeczekać.
– O tym, że to rodzice są pomocnikami Mikołaja, przekonałam się, jak miałam jakieś siedem lat – wspomina dwunastoletnia Natalia – przebudziłam się, gdy tato podkładał prezent pod poduszkę, bo do nas Mikołaj przychodzi też 6 grudnia, i jakoś tak podejrzane było, że gdy wychodziliśmy do pokoju, żeby poszukać przed wigilią pierwszej gwiazdki, to po powrocie spod choinki wystawały prezenty. Długo nie mówiłam nic rodzicom, bo sama też nie chciałam sobie psuć tej magii świąt, ale jednak byłam trochę rozczarowana – dodaje podkreślając, że mimo wszystko warto gdzieś w zakamarku duszy zostawić sobie cząstkę tej trochę naiwnej wiary, że raz w roku spełniają się marzenia. Dziś nastolatka sama przygotowuje mikołajkowe prezenty dla bliskich i stwierdza, że fajne jest to, że rodzice nie mówią do końca, jaka jest prawda, a raczej umownie stwierdzają, że jedynie pomagają Mikołajowi. Z czasem każde dziecko samo zacznie odróżniać rzeczywistość od bajkowego świata i zrozumie, że sympatyczna postać jest tylko kultywowaniem tradycji.
„Taki ja, taki ty może świętym być!"
Pozbawianie iluzji na siłę, twierdząc, że kłamstwa, którymi karmimy dzieci doprowadzą później do rozczarowania i utraty wiary, psychologowie dziecięcy uważają za nieco przesadzone. Oczywiście nie warto wmawiać złudzeń dziecku, które zaczyna coś rozumieć, ale delikatne wyjaśnienie, naprowadzające na logiczne wytłumaczenie wydaje się być najlepszym rozwiązaniem. W naszej kulturze lansowane jest przekonanie o tym, że ta naiwna wiara ma w sobie coś pięknego, romantycznego i warto ją pielęgnować nawet w dorosłym życiu. Te przekonania mają w pewnym sensie korzenie religijne („wiara czyni cuda").
I nie ma w tym nic złego, że czasem realny świat dotknie nieco tego baśniowego, że prezenty w tajemniczy sposób znajdą się pod choinką. Cel pozostaje taki sam. Dreszczyk emocji, radość i szczęście w oczach, to bezcenna nagroda za niewielkie naginanie prawdy. A statystyki podają, że w domach, gdzie z wielkim pietyzmem odnoszono się do tradycji, szanując ją i wypełniając, stosunek do świąt jest bardziej odpowiedzialny i duchowy, oparty na wzajemnej życzliwości i serdeczności.
Pielęgnujmy więc te zwyczaje, bo to część nas, naszej tożsamości, i to, co pozostawimy po sobie następnym pokoleniom.
Monika Urbanowicz