Przez ostatni rok artysta pracował nad witrażem „Stracenie franciszkańskich zakonników w Wilnie w XIV wieku” w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przy ul. Trockiej.
Powiedział Pan, że witraż w kościele franciszkańskim przy ulicy Trockiej to praca historyczna. Dlaczego?
Z dwóch powodów: po pierwsze, przedstawia wydarzenie dotyczące historii miasta, po drugie, wpisuje się w obecne dzieje odnawiania zniszczonej świątyni. Tematyka tego witrażu jest nieco przytłaczająca ze względu na drastyczną scenę męczeństwa. Pragnąc uchwycić światło, starając się sprawić, by mój witraż nawet w pochmurny dzień świecił, szukałem rozwiązania w kolorystyce.
Podobno zawodu artysty nie da się wybrać, bo powołanie do sztuki, do tworzenia piękna rodzi się razem z człowiekiem. A dzieciństwo, młodość, otoczenie małej ojczyzny wywiera głęboki wpływ na to, czym się twórca kieruje w swoim życiu. Czy rodzimy Krakinów i okolice miały wpływ na kształtowanie Pana twórczego szlaku?
Nie przeczę: na pewno otoczenie wywarło pewne piętno. Pamiętam, jak w dzieciństwie bawiliśmy się z kolegami rozbitymi szkiełkami kolorowych butelek. Szczególnie podobały mi się niebieskie. To mój ulubiony kolor. A zamiłowanie do sztuki i rysowania ujawniło się wcześnie: piękno przyrody okolic Krakinowa, skąd pochodziła moja rodzina, wartości wpojone przez mamę – to wszystko miało swój wpływ. Pamiętam, że mama prowadziła mnie i brata każdej niedzieli do kościoła. Msze wtedy były bardzo długie, a ja jako dziecko nudziłem się i oglądałem wszystko, co jest w kościele. Moją uwagę przykuły wówczas gwiazdki – elementy dekoracyjne wierzchołków okien, gdyż witraży wtedy w kościele nie było.
Przyszłość wyczytana w gwiazdach?
Z tymi gwiazdkami wiąże się jeszcze jedna historia. W latach 90. zostałem poproszony przez ówczesnego proboszcza Krakinowa ks. Petrasa Budriunasa o wykonanie witraży do kościoła. Wcześniej był tam witraż profesora Stasysa Ušinskasa, przedstawiający Chrystusa. W latach sowieckich witraż został zdemontowany i przez wiele lat okna tej neogotyckiej świątyni nie były zdobione. Ludzie natomiast skarżyli się proboszczowi: „Jak to jest, że Chrystus wyszedł z kościoła?”. Dlatego kapłan zamówił u mnie witraże. Nie mogłem kopiować pracy profesora, dlatego wykonałem witraż przedstawiający Zmartwychwstanie Chrystusa. Zamieściłem na nim pewne symbole, związane z miastem, umieściłem słowa Maironisa, który w tym mieście też był proboszczem, lata 1863 i 1941, słupy Giedymina… Poświęciłem go ofiarom, które straciły życie w imię Ojczyny – podczas Powstania Styczniowego oraz zsyłek. Przez ten witraż chciałem nie tylko przedstawić scenę z Ewangelii, ale podkreślić, że zmartwychwstanie Chrystusa dokonało się także dla tych wszystkich, którzy cierpieli dla kraju. Wracając do gwiazdek, wkomponowałem je w moje prace.
Od 45 lat barwne szkiełka komponuje Pan w obrazy pełne symboli. Pana wczesną twórczość (lata 1972-1990) charakteryzowała impulsywna gra wyobraźni, zaś w późniejszym okresie – tuż po odzyskaniu niepodległości (od roku 1991) – Pana sztukę wyróżnia głęboka duchowość. Czy w tym pierwszym okresie, przypadającym na czasy sowieckie, artysta mógł wyrazić siebie i nie czuć skrępowania i kontroli władzy?
Człowiek siebie nie zmieni, ale zmienia się jego doświadczenie, rozumowanie, nieco też – poglądy. Zawsze tak jest, że młodzi chcą zanegować dorobek poprzednich pokoleń. Byłem uczniem profesora Algimantasa Stoškusa, który pracował z grubym szkłem. Mnie imponowały linie pionowe, szukałem własnej drogi w twórczości. Może dlatego wybrałem pracę ze szkłem cienkim. Owszem, mam kilka prac wystawowych z grubego szkła, a nawet witraż w kościele w Solecznikach nad głównym ołtarzem. Jest to jedyna praca z grubego szkła w kościele na Litwie.
Zamiłowanie do pionowych linii jest widoczne w pierwszych moich pracach – w Szkole Muzycznej im. B. Dvarionasa „Symfonia” i jeszcze praca studencka w Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru „Muzy”. W czasach sowieckich artyści mieli zakaz wykonywania pracy do celów sakralnych. Grożono wyrzuceniem ze Związku Plastyków. Ja osobiście nigdy nie otrzymałem żadnych uwag, lecz wiedziałem, że trzeba być ostrożnym i nie afiszować się z pracą dla Domu Bożego. W końcu lat 70. wykonałem witraże do kościoła św. Józefa w Łukszach.
Czy była jakaś kontrola?
Owszem, pilnowano artystów, była nawet stworzona specjalna rada ds. sztuki. Najłatwiej mieli malarze, gorzej było nam – pracującym z architekturą budynku, czy rzeźbiarzom, którzy swoje prace szykowali dla przestrzeni publicznej. Wykonałem witraż dla sanatorium w Birsztanach „Litwa”, wtedy należało nazwać go „Litwa Radziecka”. Ogromny witraż, przedstawiający różne dziedziny życia naszego kraju: postęp, nauka, medycyna, muzyka. Nie umieszczałem symboliki radzieckiej, jak sierp i młot. Niemniej jednak udało się w tej pracy „przemycić” elementy nawiązujące do historii WKL. Skupiłem się bardziej na duchowości, przedstawiając drogę „ku świetlanej przyszłości”. Ta praca została zatwierdzona, ale zdarzały się momenty, gdy czegoś nie przyjęto i trzeba było przerabiać fragmenty, nieco je skorygować. Z jednej strony mieliśmy pretensje, że rada ta ograniczała naszą działalność, z innej zaś – było w tym też pewne dobro. Dzisiaj młodzi artyści, nie czując żadnych ograniczeń, a często, nie mając odpowiednich podstaw wiedzy, potrafią zrobić wiele kiczu. Zadowalają się np. tym, że trafili w gust zleceniodawcy, który nie zawsze jest kompetentny. Po roku 1990 wszyscy artyści poczuli się wolni, gdyż mogli wyrazić siebie.
Witraż to nie tylko ozdoba kościoła?
Moje witraże zdobiły także restauracje, pomieszczenia banków, wykonałem nawet jeden fresk. Zauważyłem, że młode pokolenie bardziej się skupia na pracach, które są wyłącznie wystawowe, zaś za witraże mało się kto bierze. Wydaje się, że jest to wynik niedostatecznie dobrej wiedzy na temat architektury.
My, witrażyści, jesteśmy zależni od stylu budynku, nigdy nie możemy pozwolić na własne widzimisię: jednak zawsze staramy się uchwycić światło.
Wykonanie dzieła dla kościoła daje większą satysfakcję. Witraż w kościele nie tylko przedstawia scenę z Ewangelii lub wydarzenie z życia świętego, ale jest też nośnikiem pewnej duchowości, jest omodlony przez ludzi, poświęcony, służy wzniosłemu celowi i jest dostępny większej publiczności niż, na przykład, witraż umieszczony w świeckim budynku.
To witrażysta sprawia, że kolorowe okno wyraża duchowość i staje się odbiciem piękna wewnętrznego. Jak powstaje witraż?
Nie jest to łatwa praca. Przede wszystkim witrażysta powinien dobrze orientować się w architekturze wnętrza. To ona dyktuje, jaki witraż może być w danym kościele. Trzeba go dopasować do kolorystyki i stylu budynku. Oczywiście, przyszłe dzieło ma być uzgodnione z architektem. Potem następuje długi proces twórczy, wymagający ciągłego myślenia i udoskonalania. Idea obrazu witrażowego nie rodzi się przy biurku: wieczorem przemyślisz sprawę, a rano już masz rozwiązanie… Zdarza się i tak, że jednego dnia wykonasz część pracy, a nazajutrz okazuje się, iż trzeba wszystko przerobić. Udoskonalając witraż nie wolno się śpieszyć, gdyż można popełnić błędy. Nie da się też przewidzieć, jaki będzie efekt końcowy.
Kiedy jest pomysł, narzuca się szkic, potem należy wykonać szablony naturalnej wielkości, którego poszczególne części się numeruje. Inaczej można po prostu się pogubić w całej tej mozaice z tysięcy kawałków. Szkło opalone w piecu nabiera matowości, dzięki temu udaje się „uchwycić” światło, a witraż nawet w pochmurny dzień wygląda tak, jakby się świecił.
Praca trudna i… szkodliwa dla zdrowia?
Owszem. W pracy wykorzystuje się też ołów. Pracuję w masce ochronnej. Dla podtrzymania dobrej kondycji musiałem w mój tryb życia włączyć też sport.
Czy są prace, szczególnie bliskie sercu, które darzy Pan pewnym sentymentem?
Specyfika każdego witraża jest inna. Z jednymi wiążą mnie emocjonalne uczucia, jak ten w rodzimym Krakinowie, inne były wyzwaniem architektonicznym, gdy na przykład należało dostosować witraż do barokowego stylu kościoła, a wiemy, że dla baroku witraże nie są charakterystyczne. Inaczej się pracowało nad witrażem w kościele franciszkanów, gdy trzeba było sięgnąć do źródeł historycznych. Zawsze na początku gromadzi się materiał, który później tworzy charakter poszczególnego dzieła. Każda praca wzbogaca mnie o nowe doświadczenia. Nie jesteśmy rzemieślnikami i chociaż witraż można odtworzyć na podstawie zachowanych zdjęć, rysunków, czy przygotowanych form i szablonów, jednak nigdy nie będzie to taka sama praca. Niedawno spłonął kościół w Cejkiniach. Zniszczone zostały też witraże, które robiłem. Proboszcz sugerował, żebym odtworzył na podstawie zdjęć, stwierdziłem jednak, że będę chciał dodać nowe elementy, na przykład płomienie w celu upamiętnienia pożaru. Artysta nie powtarza swego dzieła…
Cieszę się, że kapłani darzą mnie zaufaniem, a ja przez moje prace mam okazję dotykać tej najgłębszej płaszczyzny, sacrum, miejsca spotkania człowieka z Bogiem.
Rozmawiała
Teresa Worobiej
"Tygodnik Wileńszczyzny"
***
Vytautas Švarlys urodził się w 1943 roku we wsi Naujarudžai, nieopodal Krakinowa, w mieście tym ukończył siedem klas szkoły średniej. Potem kontynuował naukę w Szkole Sztuk Pięknych w Kownie. W roku 1963 rozpoczął studia w Instytucie Sztuk Pięknych w Tallinnie. Po odbyciu służby wojskowej kontynuował edukację w instytucie w Wilnie. Pierwsze jego prace były wykonane jeszcze za czasów studenckich, naukę pobierał u profesorów witrażystów śp. Kazysa Morkūnasa i Algimantasa Stoškusa.