A jednak właśnie tak było w niedzielne popołudnie w Domu Kultury Polskiej podczas koncertu „Warszawsko-Wileńskie Kulturalne Granie". W ramach swego ćwierćwiecza Kapela postanowiła wystąpić inaczej – razem z rdzennymi Afrykańczykami oraz solistą i bandżolistą Kapeli Czerniakowskiej Sylwestrem Kozerą. Była to wspaniała zabawa, podczas której doskonale bawili się zarówno widzowie, jak i sami artyści.
Największą atrakcję stanowili przybyli gościnnie muzycy o ciemniejszej karnacji niż nasza – Mamadou Diouf rodem z Senegalu, od lat trzydziestu mieszkający w Warszawie oraz od niedawna zadomowiony w polskiej stolicy Senegalczyk Pako Sarr. Obaj są znanymi wykonawcami.
Początek zaszokował wszystkich – brzmią pierwsze akordy pieśni „To Wilno", ale tuż zaraz – znana melodia z dawnych kreskówek „Czunga Czanga", przy tym ze słowami o kochanym Wilnie. Mamy pierwszą dawkę wesołości i dowcipu! Ogromnymi brawami obdarzyła widownia popisy solowe obu Afrykańczyków – piękne głosy, rytmika, tam tamy wybijane z ogromną szybkością. Nasi akompaniują im wspaniale.
A za chwilę mamy kolejną nowość – kontrabasista Kapeli Gerard Łatkowski zamiast na kontrabasie gra na... gitarze basowej. I śpiewa. Wydaje się, że przybyło „talerzy" u perkusisty Waldemara Łatkowskiego, zmienili swój image także pozostali członkowie rodzimego zespołu – Romuald Piotrowski, Zbigniew Lewicki, Zbigniew Sinkiewicz oraz przybyły z Poznania Jerzy Garniewicz.
Mamadou Diouf jest zachwycony wileńską publicznością i Wilnem.
„Gdy zobaczyliśmy panoramę Wilna z Góry Zamkowej, to pomyślałem sobie, że Warszawa może tylko pozazdrościć wileńskiej Starówki". Nie ukrywał też, że niektóre momenty podróżowania po krajach europejskich bolą. Wtedy, gdy są nazywani Murzynami, co dla Afrykańczyków jest obraźliwe, bo ma znaczenie pejoratywne.
„Mimo, że o Murzynach pisywał znakomity JulianTuwim i klasyk literatury polskiej Henryk Sienkiewicz, to jednak nie chciałoby się słyszeć takiego określenia nas" – dodał Senegalczyk Mamadou.
Odkurzyć warszawski folklor zechciał Sylwester Kozera.
„Moje uszanownienie" – mówiło się w dawnych czasach w podwórzach warszawskich i w taki sposób powitał widzów wileńskich jeden z założycieli Kapeli Czerniakowskiej. W repertuarze był tradycyjny – śpiewał niezapomnianą „Hankę", „Zabawę w magielni" czy „Na imieninach u cioci". Oczywiście, piosenki „Imieniny u cioci Niny" też nie zabrakło. To przecież hit Kapeli Wileńskiej, który wykonuje solista Romuald Piotrowski. Ale tym razem zabrzmiała w nowej aranżacji, w tempie afrykańskim, jedynie ostatnia zwrotka przypomina oryginał tej niezapomnianej piosenki. Romuald Piotrowski popisał się też w innym utworze.
Rytmy piosenki „A ja jadę na kombajnie, na kombajnie jechać fajnie" wybijał razem z Afrykańczykami tak, że duch zapierał. Nie ustąpił artystom urodzonym i wychowanym w rytmice Czarnego Lądu.
Całość koncertu podyktował niezwykły talent Zbigniewa Lewickiego. Możemy mu zawdzięczać wiele nowych aranżacji, ciekawych pomysłów w słowie i muzyce i –ostatecznie – pełne dowcipu prowadzenie, przyprawione wspaniałą improwizacją z dobrą dozą wileńskiego żartu. A ile pomysłów miał sam kierownik Piotrowski? To już ich wspólna tajemnica... Wiadomo, że w przygotowaniach do koncertu nieodzowna była pracowitość wszystkich członków Kapeli, bo każdy jest w niej niezastąpioną osobowością artystyczną.
„Wesołego Franka" w wykonaniu Zbigniewa Sinkiewicza podobnie jak „Stare wileńskie ulice" w wykonaniu Jerzego Garniewicza można słuchać godzinami.
I jeszcze jeden oryginalny pomysł – zamiast przerwy widzom zaproponowano rozgrzewkę. Był to nowy utwór „Tańce we wsi Gudele" w wykonaniu Lewickiego i Piotrowskiego w rytmie... rapu. Oj, co działo się na sali i na scenie!
W jednej z pieśni zabrzmiało – „...nikt nie odbierze wilniukom polskości".
Co jeszcze wymyśli Kapela Wileńska tego jubileuszowego lata – czas pokaże. Ale już teraz wiadomo, że tam gdzie będzie grała, będzie gorąco.
Krystyna Adamowicz
Fot. Jerzy Karpowicz
www.L24.lt
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.