Dlaczego Pilecki? W Polsce bohaterów wszak nie brakowało?
Kiedyś trafiła mi w ręce książka Edwarda Ciesielskiego, współwięźnia i współtowarzysza brawurowej ucieczki Pileckiego z obozu w Auschwitz „Wspomnienia Oświęcimskie",wydana w 1968 roku. Oczywiście ze względu na cenzurę Witold Pilecki występuje w niej pod obozowym nazwiskiem – Tomasz Serafiński. To według mnie nasz najwybitniejszy rodak. Mamy bohatera, można pokusić się o stwierdzenie, że był męczennikiem. Wiara w Boga i miłość do Ojczyzny – to dwa filary na których opierał całe swoje życie. Oczywiście wielkie znaczenie miała też dla niego rodzina – żona Maria, córka Zofia i syn Andrzej. Zachowały się listy, które pisał do najbliższych – niezwykłe świadectwo miłości i oddania.
Czy w zakamarkach duszy nie rodzi się pytanie, o ty, czy warto było?
W Polsce ciągle rodzą się pytania: kto bohater, kto zdrajca. Odkłamywanie historii to ważna rola nie tylko dla historyków, ale całego społeczeństwa. Mówienie o tym, czego się doświadczyło, kogo znało i co przeżyło pozwala z innej perspektywy spojrzeć na losy własnego narodu. A skoro dziś przywracamy bohaterom należny im szacunek,to tym samym nie tylko pomagamy ich rodzinom, które przez lata były zaszczute, ale i sobie samym. Wiemy, za co warto oddawać życie.
A Panu jaki cel przyświeca?
Ja tym spektaklem oddaję hołd wszystkim Żołnierzom Wyklętym – Inka, Łupaszka, Ciepliński i, oczywiście, Pilecki. A przyświeca mi też walor edukacyjny – żeby jak najwięcej osób się o nich dowiedziało. Młodzież może budować swoje autorytety na prawdziwych bohaterach, naszych, polskich, z których musimy być dumni, a zarazem wdzięczni za kierunek, jaki nam wskazują.
Niedawno został Pan członkiem Rady Nadzorczej Telewizji Polskiej, jakich zmian się Pan spodziewa?
No właśnie mam nadzieję, że powstanie film o Witoldzie Pileckim, bo gdyby Amerykanie mieli takiego bohatera, to już pewnie niejedna produkcja na jego temat już by była. Misją telewizji publicznej jest przekazywanie podstawowych wartości i w tym kierunku powinien podążać. Przecież nie można budować teraźniejszości bez przeszłości, i skoro niektóre tematy z historii wyrzucane są z podręczników, to telewizja jest przestrzenią, w której trzeba o tym mówić.
Jak odbiera Pan reakcję wileńskiej publiczności?
Powiem nieskromnie (śmiech), że każdy z siedmiu spektakli był oklaskiwany na stojąco. Ale to nie dla mnie te brawa, to zasługa Witolda Pileckiego i zawsze patrzę w górę, dedykując jemu te wyrazy uznania. Wileńska publiczność jest fantastyczna, dlatego jestem tu już drugi raz. Pani Lilia Kiejzik i Edward doskonale wyczuwają potrzeby widzów, że ich zaproszenie jest zawsze trafione i spektakle, które sami przygotowują czy organizują, są zawsze prawdziwą ucztą dla ducha i prezentem dla teatromanów.
Towarzyszy Panu małżonka, Milena, wiąże się z tym romantyczna historia z Wilnem w tle...
Milena Tejkowska: Moje uczucie do Przemka trwa nieprzerwanie od ponad dwudziestu lat. Chodziłam na wszystkie spektakle z udziałem ukochanego aktora, wystawałam przed sceną z kwiatkiem, ale nie zwracał na mnie większej uwagi. Jako dyrektor teatru w Rzeszowie grał już mniej, ale ja pozwoliłam sobie kiedyś skomentować na stronie inetrnetowej jego rolę. Zaprosił mnie na kawę. A potem, w listopadzie, towarzyszyłam Przemkowi w Wilnie. I nie wiem, czy sprawiła to magia romantycznego miasta, ale uczucie zostało odwzajemnione.
Przemysław Tejkowski: W rezultacie od trzech tygodni jesteśmy po ślubie i... znowu jesteśmy w Wilnie. Przyciąga nas to miejsce, a Milena, jako polonistka, nie przestaje zachwycać się romantycznymi uliczkami. I tutaj podładowujemy naszą polskość, tu się widzi i czuje to, że jest się Polakiem i za to jesteśmy wam bardzo wdzięczni. Takie spotkania są nam nawzajem potrzebne, Wilno nas łączy.
Monika Urbanowicz
"Rota"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.