Rząd proponuje plan oszczędzania energii, który zakłada, że w sezonie grzewczym urzędy publiczne mają być ogrzewane do... maksymalnie 19 stopni, zaś w lecie włączać klimatyzację tylko po przekroczeniu 27 stopni. Władze, przedstawiając swoistą wersję prezydenckiej wizji „państwa dobrobytu”, chcą... wyłączyć dostawy gorącej wody w urzędach administracji publicznej, a w nocy ich nie oświetlać. Konserwatyści i liberałowie forsują również pomysł, by pracownicy administracji publicznej w poniedziałki i piątki pracowali z domu, a do pracy dojeżdżali komunikacją publiczną.
Kolejnemu dziwnemu pomysłowi obecnych władz kraju sprzeciwia się m.in. Litewska Konfederacja Związków Zawodowych.
„Oszczędzanie jest mile widziane, tylko nie kosztem pracowników. Sektor publiczny, jako pracodawca, nie może przerzucić na barki pracownika całego szeregu sposobów oszczędzania. Kodeks pracy wyraźnie mówi o tym, że wszelkie wydatki w związku z wykonywaniem pracy ma ponosić pracodawca” – oświadczyła Inga Ruginienė, szefowa Konfederacji.
Ruginienė przypomina władzom, że praca z domu jest możliwa wyłącznie za obopólnym porozumieniem pracownika i pracodawcy, a jeśli pracodawca sugeruje pracę zdalną, ma pracownikowi zwrócić zwiększone wydatki.
Szefowa Konfederacji sugeruje również, że władze, twierdząc, że na pracy zdalnej finansowo zyskają również pracownicy, kłamią.
„Ministerstwo [Energetyki – aut.] prawdopodobnie szacunki poparło własnym doświadczeniem, ale to jest właśnie bardzo zła praktyka, kiedy wszystkie akty prawne i modele dostosowujesz do samego siebie. Niektórzy przecież dojeżdżają do pracy rowerem czy w ogóle idą na piechotę, niekoniecznie stołują się w kawiarniach czy stołówkach. Oświadczenie, że zmniejszą się wydatki, jest wyłącznie populistycznym sloganem, by usprawiedliwić swoją propozycję” – krytyki dla rządzących nie szczędzi przedstawicielka związków zawodowych.
We środę litewski rząd przyjął zaproponowany przez Ministerstwo Energetyki plan oszczędzania energii, który zakłada wizję zmniejszenia w ciągu 2 lat zużycia energii w sektorze publicznym do 20 proc.
Na samo wdrożenie konserwatywno-liberalnej wersji wizji „państwa dobrobytu”, którą forsuje prezydent Gitanas Nauseda, rząd zamierza lekką ręką wydać niebagatelną kwotę 225 mln euro. Grube miliony trafią do urzędów publicznych i spółek skarbu państwa.