„Wsi spokojna, wsi wesoła" – pisał onegdaj Jan Kochanowski zachwalając uroki wsi, zwłaszcza tej skąpanej w letnim słońcu. I rzeczywiście, wydawać by się mogło, że nie ma nic lepszego dla dzieci niż stworzenie im możliwości spędzania wakacji na wsi. Wszak wystarczy kontrolować zagrożenie mechaniczne, np. jeżdżące traktory, kosiarki itp., aby w pełni rozkoszować się urokami lata. Ja też tak myślałam, dopóki mój sześcioletni syn nie wrócił do domu, po całodniowych zabawach na łąkach... z poparzonymi nogami.
Zagrożenie czyhające w trawie
Początkowe zaczerwienienie potraktowaliśmy jako reakcję alergiczną na owady, potwierdziła to zresztą lekarka, do której udaliśmy się trochę zaniepokojeni rozmiarami i wyglądem chorobowo zmienionych miejsc. Przepisała leki na alergie i myśleliśmy, że na tym się skończy...
Następnego dnia rano zaczerwienienia pokrywały liczne pęcherze oparzeniowe, bolące i piekące. Kolejna wizyta u lekarza potwierdziła diagnozę – kontakt z barszczem Sosnowskiego. Zdziwieni spojrzeliśmy na siebie – dotychczas w naszej wiosce nie było śladu tego zielska.
Niestety wnikliwe oględziny łąk potwierdziły, że w trawach czai się niewielkich rozmiarów zagrożenie – małe krzaki barszczu Sosnowskiego, trudne do rozpoznania. O ile wyrośnięte, olbrzymie – dochodzące od 1 do 4 metrów wysokości rośliny łatwo zauważyć, o tyle te małe łudząco przypominają inne, nieszkodliwe ziela.
Dziś, po trzech tygodniach, rany na nogach Szymona powoli się goją, pozostały brzydkie blizny, kto wie, czy nie zostaną na zawsze...
Tania pasza dla zwierząt
Inwazję barszczu Sosnowskiego na nasze tereny zawdzięczamy polityce stalinowskiej. W końcu 1950 roku sprowadzono z Kaukazu roślinę, szybko rosnącą, odporną na działania atmosferyczne i niezwykle skutecznie rozmnażającą się – doskonałą na pasze dla zwierząt hodowlanych. I to co okazało się zaletą, dziś jest największym problemem. Barszcz rozprzestrzenia się w szybkim tempie i bardzo trudno go zniszczyć. Ale miało to zielsko dni swojej chwały – ludzie nawet hodowali go w ogródkach, bo wysoki, ma ładne białe kwiaty... Dość szybko jednak okazało się, że krowy jedzące kiszonkę z barszczu miały poparzone przełyki i wymiona, a ludzie doznawali poparzeń II i III stopnia. Liście tej rośliny pokryte są meszkiem, który jest parzący, zwłaszcza przy sprzyjających warunkach – wysokich temperaturach i dużej wilgotności powietrza. Kontakt z rośliną może też powodować zapalenie spojówek. Zerwane i potarte liście zawierają zapach kumaryny, organicznego związku chemicznego, który może być toksyczny, szczególnie dla alergików i dla dzieci.
Dlatego barszcz Sosnowskiego uznany został za szkodliwy chwast wymagający interwencyjnego zwalczania i zapobiegania rozprzestrzeniania się.
Próby niszczenia
W obliczu zagrożenia masowym rozprzestrzenianiem się ziela państwo litewskie podejmuje działania mające na celu całkowitą likwidację barszczu Sosnowskiego. Na początku 2014 roku Ministerstwo Ochrony Środowiska przeznaczyło 4,8 mln Lt na niszczenie tych groźnych roślin, głównie na terenach przyrodniczych objętych ochroną, jednak dotychczas nie zgłosiła się żadna firma, która wyłoniona drogą konkursu, podjęłaby się zadania. Niszczenie barszczu nie jest bowiem prostą sprawą. Powszechnie stosuje się koszenie, co bywa skutecznym sposobem na roślinę, aczkolwiek by odniosło skutek, musi być powtarzane minimum 2 do 4 razy w ciągu sezonu. Należy pamiętać, iż skoszenie tworzy okazję do powstawania baldachów coraz niżej przy ziemi, a zagrożeniem dla koszenia jest to, że roślina staje się wieloletnia. Uniemożliwienie roślinie wydania nasion i pędów sprawia, że roślina dąży z pełną siłą do wydania kwiatostanu. Dlatego tylko konsekwentne koszenie przynosi skutek – „męczymy" roślinę, która staje się z czasem podatna na chemikalia, jakimi można się wspomóc w zwalczaniu chwastu.
Powszechna mobilizacja
Masowe niszczenie barszczu Sosnowskiego powinno być rozpoczęte jak najszybciej. Nasiona szybko się przenoszą, zachowują siłę kiełkowania przez kilka lat i z czasem może się okazać, że zwalczanie rośliny będzie przypominało „walkę z wiatrakami".
Teresa Gerdviliene z biura doradztwa rolniczego rejonu wileńskiego potwierdza, iż rozpowszechnianie się barszczu zaczyna stanowić problem dla wielu starostw i właścicieli ziemi. „Otrzymujemy dużo telefonów od zaniepokojonych rolników. Doradzamy im sposoby niszczenia i wskazujemy zalecane środki ostrożności. Niestety, na razie nie ma dotacji finansowych na ten cel, mimo iż w planach są już przygotowywane projekty. Dlatego każdy powinien czuć się odpowiedzialny za swoją ziemię i być zainteresowanym likwidowaniem ziela" – stwierdza specjalistka, dodając, iż trzeba mieć świadomość, że barszcz zagraża również innym roślinom znajdującym się w jego otoczeniu.
Powszechna mobilizacja i wyczulenie na problem zdają się być więc najlepszym sposobem na pozbycie się „nieproszonego gościa".
Warto podjąć te działania, bo o barszcz możemy się otrzeć zupełnie nieświadomie nie tylko na wsi, ale też podczas wycieczki za miasto, czy nawet pikniku w parku.
A więc obserwujmy otoczenie, uświadamiajmy innych, przestrzegajmy dzieci!
Monika Urbanowicz
"Tygodnik Wileńszczyzny"