Za nimi szli: okazałe bractwa, zakony, duchowieństwo świeckie, akademicy, młodzież szkoły katedralnej. Następnie kler unicki, księża katoliccy, kapituła wileńska z biskupami Pacem i Wojną. Pochód zamykali litewscy magnaci otoczeni rycerstwem i szlachtą. Natomiast kobiety z najznakomitszych rodów dla podkreślenia swej pobożności i skromności szły z zakrytymi twarzami i boso.
Nie da się w skrócie opisać ówczesnych przedsięwzięć towarzyszących, domów wileńskich upiększonych, jak podają kroniki, z niezwykłym przepychem, radości mieszkańców starego grodu i licznych gości, którzy do Wilna przybyli. Na dobrą sprawę 4 marca 1604 roku można uznać za zalążek późniejszego Kaziuka.
Wiosenne pochody trwały nadal
Słyszymy: nastąpiło ocieplenie klimatu, że zimy kiedyś były o-ho-ho, że wiosna na dobre zadomowiała się dopiero w końcu kwietnia... Tegoroczna styczniowo-lutowa zimo-wiosna jest jakby potwierdzeniem teorii, że tropiki są coraz bliżej nas. I te radosne przebiśniegi, które zamiast śniegu wyjrzały w tym roku z ziemi już w dniu 15 lutego i pierwszy nieśmiały niebieskawy pączek przylaszczki... Może rzeczywiście zima stanie się wspomnieniem. Przeczytajmy jednak, co zapisała w 1823 roku w swoich wspomnieniach wileńskich Gabriela z Guntherów Puzynina: „... te śliczne wiosny..., które rozpoczynając się 4-go marca, jakby na uświetnienie patrona Litwy, przyświecały wesoło procesjom, trwającym całą oktawę i przechodzącym przez wszystkie ulice miasta, jakby dla ich uświęcenia. Cechy niosły chorągwie, jeden z najstarszych mieszczan w kontuszu i w konfederatce z buławą w ręku poprzedzał poważnie kapłana, lud postępował za nimi, a świat piękny, korzystając ze ślicznej pogody, wysypywał się na bulwary; musiało być ciepło, kiedy damy w lekkich białych spacerowały strojach, i dotąd w pamięci migocą lila i niebieskie szlafroczki księżniczek Czetwertyńskich, Karoliny I Eleonory, koło których, jak motyle, roiła się młodzież..."
Wilno: kontusze, konfederatki, buławy, cechy z chorągwiami, Czetwertyńscy, Tyszkiewiczowie, Rzewuscy, Wańkowiczowie, Sulistrowscy. Procesja od Katedry do kościoła św. Stefana (okolice obecnego dworca autobusowego) i z powrotem. Tak było i trzeba o tym pamiętać...Niestety jednak te piękne pochody przypadające na czas rodzącej się wiosny, mobilizujące do udziału całe miasto, sławiące poprzez procesje religijne Świętego Kazimierza – patrona Litwy, przestały wkrótce istnieć. Czas popowstaniowy, szeroka działalność rusyfikacyjna zaborcy zrobiły swoje. Święto ku czci patrona tych ziem nabierało charakteru handlowego. Najpierw kiermasz odbywał się na Placu Katedralnym. Kiedy jednak wystawiono tam pomnik carycy Katarzyny, Kaziuk powędrował na Łukiszki. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości próbowano wrócić do dawnych scenariuszy kiermaszowych, organizując różnego rodzaju uroczystości. Zmieniły się jednak czasy i święta sprzed wieków w jego pierwotnej postaci nie dało odtworzyć. Kaziuk jednak żył...
„Wszystko, co przygodne było dla kużdego..."
Bohater naszych publikacji i wierny czytelnik, Jan Kozicz przekazał redakcji zgromadzone przez siebie ciekawostki, dotyczące kiermaszu kaziukowego. W załączonym liście napisał m. in.: „O Kaziuku lat przedwojennych opowiadali mi ojciec, mama, sąsiedzi i nawet sam profesor Jerzy Orda. Robiłem notatki, zbierałem zdjęcia, wycinki prasowe. Jeżeli te drobiazgi dotrą do Czytelników „Tygodnika Wileńszczyzny", sprawi mi to wielką przyjemność. Też napisałem kilka czterowierszy:
Kto miłości szuka,
pomogą serduszka Kaziuka.
I szczęście uśmiechnie się, bracie,
żoneczkę będziesz miał w chacie".
Albo:
„Na straganach są serduszka,
Dla Malwiny i Januszka,
Piękne są też dywany,
Pudła różne, z gliny dzbany..."
Opowiadano mi, że w zimowe wieczory kobiety wiejskie przy lampie naftowej tkały, a mężczyźni bliżej pieca strugali, klepali, strużkę rzucając do paleniska. A potem... Potem było tak: jak opisał Józef Dylkiewicz:
„...zjeżdżali chłopi z daleka i bliska: z Mejszagoły, Oszmiany, Bezdan, Ignalina,
Ławaryszek, Smorgoń, Trok i Niemenczyna,
wioząc swe wyroby wszelkiego rodzaju,
oczywiście takie, które popyt mają,
beczki, balie, necki, dzieże i kaduszki,
ciorły, donice, miski i garnuszki,
łyżki, połoniki z drzewa lipowego,
wszystko, co „przygodne było dla kużdego..."
Święto wilniuka
Jan Kozicz wynotował kilka obrazków z wiosennego wysypu ludzi na Plac Łukiski, bo przecież każdy szanujący się mieszkaniec miasta obowiązkowo musiał pójść na kiermasz, bo święto Kaziuka – to święto wilniuka. A tam sprzedawano także: dziwną sól, która podobno zdejmuje ból; cudotwórcze leki, jakieś korzenie, korzonki, tajemnicze ziółka, węże i żmije w butelkach, zalane spirytusem. – Heńka, gdzie ty łazisz, szelmo, patrzaj, gadzina żądła wysadziła. – Durny ty, nie żądła to, a język – prostuje ktoś z tłumu bardziej gramotny. Jegomość w kapeluszu i z laską: „Babuniu, powiem, od czego te żmije są". Sprzedawczyni nie daję dokończyć myśli: „A ot, kup, panoczku, to panienki lubić ciebie bendo"... Dalej sprzedają suszone owoce: „Paniusieczka, może życzysz gruszek, śliw, jabłek do kompotu. Kup, a obaczysz, jaki bendzie..." Obok zachwalany jest lubczyk. Reklamująca go babina twierdzi, że działa na sto dwa..."Lepiej pójda nabrać dwa metry na sukienka dla Wandźki. To chłopcy bendo jej lubić..." – powiada ojciec licznej rodziny, śpiesznie oddalając się od straganu z lubczykiem. Albo te serca piernikowe: „Żebyś była moja i wiencej niczyja, Serca moja dratwo do twego przyszyja". Nie mówiąc już o obwarzankach smorgońskich: każdy szanujący się wilnianin musiał obowiązkowo je kupić.
Otwórzmy serca przed słońcem
– tak zatytułował swój artykuł na łamach „Słowa" Walerian Charkiewicz, historyk i publicysta: „Nie ma jeszcze kwiatów, jeszcze śnieg pokrywa ziemię, ale jest przeczucie tych kwiatów, które wkrótce rozśmieją się tysiącem barw misternie wykonanych palm wileńskich..."
Tysiącem barw za kilka dni rozśmieją się stare ulice wileńskie. Tubylcy wyruszą, aby pooglądać i coś kupić. Tradycyjnie przybędą ze swoimi towarami handlowcy z Polski. Nasi natomiast najbardziej czekają na przyjazd turystów z Rosji i Białorusi, bo „nie pytają, co ile kosztuje, a od razu płacą". Tak jak kiedyś i dziś na Kaziuku można kupić: „serwetę kolorową, palmę dwumetrową, beczkę (pseudodębową), a dla małego smyka na biegunach konika..."
Natomiast nasze (polskie) zespoły artystyczne i wytwórcy ludowego rzemiosła artystycznego (artykułów konsumpcyjnych - też) wyruszą „w Polskę", na Kaziuka do Lidzbarka Warmińskiego, Kętrzyna, Olsztyna, Bartoszyc, Ornety, Giżycka, Mrągowa, Ełku, Zgierza i in. miast, w których po wojnie przymusowo zakotwiczyli się wilnianie i mieszkańcy Ziemi Wileńskiej. Dla nich i dla ich dzieci Kaziuk jest wciąż nicią wiążącą z utraconą ojcowizną.
Halina Jotkiałło
"Rota"
http://l24.lt/pl/ekologia-i-przyroda/item/28534-410-lat-kanonizacji-sw-kazimierza-krolewicza#sigProGalleria487a2c6a76
Fot. z archiwum Jana Kozicza