Podobnie jak podczas wyborów w 1964, 1992 roku i w latach następnych, także podczas tych zakończonych w sobotę, kilka razy wymieniono głośno podczas radiowych i telewizyjnych transmisji nazwisko gwiazdy włoskiego kina wśród osób, na które oddano głosy.
Prowadząca obrady Zgromadzenia Narodowego przewodnicząca Izby Deputowanych Laura Boldrini z kamienną miną odczytywała podczas operacji liczenia głosów z kart do głosowania: „Sophia Loren". Karty te uznano za nieważne.
Jako „kandydatka" na głowę państwa aktorka zadebiutowała 49 lat temu, gdy była u szczytu swej światowej sławy po otrzymaniu Oskara za rolę w filmie „Matka i córka". Wtedy po raz pierwszy w trakcie wyboru prezydenta pojawiły się głosy oddane na nią przez żartownisiów i zapewne jej wielbicieli.
Kilka głosów Sophia Loren otrzymała również w burzliwym roku 1992, gdy Włochy wstrząsane były gigantycznym skandalem korupcyjnym, który niemal zmiótł dużą część ówczesnej klasy politycznej.
78-letnia obecnie gwiazda, znów wbrew własnej woli, została wciągnięta przez włoską politykę również w ostatnich dniach, gdy doszło do impasu wokół wyboru prezydenta. Jej nazwisko pojawiło się obok kandydatur polityków z wieloletnim stażem, którzy nie byli w stanie zdobyć wymaganej większości głosów. Wybory wygrał poproszony o wyrażenie zgody na ponowne kandydowanie obecny prezydent, 87-letni Giorgio Napolitano.
Sophia Loren, która niedawno wyznała, że czeka na propozycję kolejnej interesującej roli filmowej, może pochwalić się natomiast najdłuższym stażem jako „kandydatka" na prezydenta.
(PAP Life)