I było to prawdą. Litewska Ustawa o Mniejszościach Narodowych uchwalona w burzliwym roku 1989, choć wymuszona poniekąd ówczesną sytuacją, to jednak rzeczywiście gwarantowała nam prawa zgodne ze standardami europejskimi. Potem jeszcze podpisaliśmy i ratyfikowaliśmy bez żadnych wyjątków Konwencję Ramową RE o Ochronie Praw Mniejszości Narodowych, który to dokument dodatkowo na szczeblu już międzynarodowym umocnił bazę prawną litewskich mniejszości narodowych. Wydawało się więc, że cywilizujemy się na tym polu.
Tymczasem, gdy już w Unii zagrzeliśmy nogi i litewska klasa polityczna przekonała się, że nic nam nie grozi, jeżeli chodzi o nasze członkostwo w elitarnym klubie, ta sama klasa zaczęła „najlepszą ustawę” traktować jako kulę u nogi. Aż w końcu rząd konserwatystów pod wodzą Andriusa Kubiliusa (przy wsparciu reszty partii) nie przedłużył działania ustawy, z której ponoć tak bardzo byliśmy dumni. W ten sposób jako jedyne unijne państwo gwałtownie obniżyliśmy standardy prawne dla swych mniejszości narodowych. Ruch był to świadomy, wykonany z premedytacją, gdyż władze litewskie w ten sposób nie chciały dopuścić, by z przepisów „najlepszej ustawy” mogła skorzystać społeczność polska Wileńszczyzny. Irena Degutienė, ówczesna przewodnicząca Sejmu, zapytana, dlaczego Litwa, na której terenie od wieków mieszkają autochtoniczne mniejszości narodowe, pozbawia ich zbiorowych praw, odparła słowami: – ależ wcale nie. Mamy przecież podpisaną Konwencję Ramową, ustawa krajowa jest więc zbędna.
Tak jest, mamy. I gdyby Litwa, jak reszta innych państw sygnatariuszy, zechciała ją stosować w dobrej wierze (do czego obliguje nas art. 2 Konwencji), to musiałaby zamiast anulować Ustawę o Mniejszościach Narodowych, tylko lekko ją doprecyzować. Wskazać mianowicie, na jakich terenach zwartego zamieszkania mniejszości mogą one używać swego języka ojczystego w napisach publicznych obok języka państwowego, do czego – znowuż – obliguje nas litera Konwencji Ramowej. Nic takiego się nie stało jednak. Degutienė ordynarnie minęła się z prawdą. Litwa celowo nie przedłużyła działania swej wewnętrznej ustawy broniącej praw mniejszości, bo nie chciała wykonywać jej przepisów, ani sprzężonych z nią zapisów z Konwencji Ramowej. Równolegle za to uchwaliła Ustawę o języku państwowym, której niektóre zapisy stoją w jaskrawej sprzeczności z litewskimi zobowiązaniami międzynarodowymi podjętymi w Konwencji.
Zatruty owoc tego politycznego cwaniactwa litewskich elit konsumujemy dzisiaj, gdy szef państwowej Inspekcji Języka Litewskiego Audrius Valotka, powołując się właśnie na Ustawę o języku państwowym, zażądał od władz rejonu wileńskiego usunięcia dwóch tablic topograficznych Orzełówka i Bieliszki, napisanych przez miejscowych mieszkańców w dwóch językach – urzędowym i polskim. Oczywiście miał przy tym głęboko w nosie zapisy Konwencji Ramowej, którą tak zachwalała Degutienė. Samorząd na dictum Valotki się nie zgodził, kierując sprawę do Komisji Sporów Administracyjnych. Tam sprytnie, przy pomocy kruczków prawnych, utarł nosa Valotce, który z kolei przechwalał się, że to on „zmieli” samorząd przy pomocy swych prawników. Komisja Sporów Administracyjnych stanęła jednak po stronie samorządu, zarzucając „pragnącemu zmielić” nieuczciwe i niezgodne z prawem postępowanie administracyjne.
Urzędnik z czerwonym od utarcia nosem wpadł więc w szał. Sytuacja na tyle rozjuszyła podszytego szowinizmem, jak się później okazało, Valotkę, że ten przestał się kontrolować. Zaproszony do publicznego radia LRT dał upust swym antypolskim ksenofobicznym instynktom. Najpierw zarzucił reprezentantom społeczności polskiej z rejonu wileńskiego i solecznickiego „nihilizm prawny”, bo nie stosują się do jego arbitralnych pism. Nie powiedział, rzecz jasna, przy tym, że to Litwa (jak powyżej wykazaliśmy) celowo zmieniła tak wewnętrzne prawo, by nie stosować się do Konwencji. Używa więc międzynarodowego prawa w złej, a nie dobrej, wierze, co jest niespotykanym ewenementem wśród krajów demokratycznych.
Gdy jednak prowadzący audycję dopytywał, czy gdyby litewskie prawo było jednak dostosowane do wymogów Konwencji Ramowej, to Valotka wówczas przestałby ścigać samorządy na Wileńszczyźnie za polskie napisy, ten przestał się czuć urzędnikiem państwowym, zaczął się czuć w pełni Valotką. Czyli litewskim szowinistą. Odrzekł, że porządkując należycie swe prawo pozwolilibyśmy zalać Litwę jak za czasów sowieckich polskimi i rosyjskimi tablicami. „A czy naród litewski chciałby, aby oznaczać polskimi napisami polską strefę okupacyjną?” – judził do mikrofonu swych litewskich słuchaczy. Dalej – dowodząc, że myśli po sowiecku, a nie po europejsku – perorował, że domaganie się przez podwileńskich Polaków napisów w ich języku ojczystym, to jest nic innego jak tylko tworzenie Donbasu na Litwie. „Co z tego, że się domagają, Rosjanie w Donbasie też się domagają napisów po rosyjsku” – porównywał prowokacyjnie sytuacje nieporównywalne.
Gdybyśmy bowiem zaczęli myśleć rozumkiem Valotki, to musielibyśmy przyznać, że Donbas jest nie tylko na Litwie, ale i w całej Europie. Podwójne napisy w miejscu zwartego zamieszkania tradycyjnych mniejszości narodowych na Starym Kontynencie jest bowiem standardem. Powszechnie stosowanym i akceptowanym przez europejskie kraje. Powszechnie stosowane praktyki umieszczania tablic informacyjnych w języku urzędowym i pomocniczym języku mniejszości nie tylko nie tworzyło żadnego Donbasu w Europie, tylko wręcz przeciwnie przyczyniło się do łagodzenia nastrojów separatystycznych, do uciszania niepotrzebnych sporów narodowościowych.
Skandaliczne zachowanie szefa Inspekcji Języka Litewskiego wywołało reperkusje na Litwie. Ostro zareagował nowy ambasador RP w Wilnie Konstanty Radziwiłł, który napisał w liście do ministra kultury Simonasa Kairysa: „Chciałbym wyrazić głębokie oburzenie z powodu wypowiedzi urzędnika państwowego, szefa Państwowej Inspekcji Językowej, pana Audriusa Valotki, który w wywiadzie (…) w poniżający sposób wypowiadał się o obywatelach Republiki Litewskiej narodowości polskiej, komentując sprawę tablic z nazwami miejscowości w językach litewskim i polskim w rejonie wileńskim”.
Czesław Olszewski, poseł na Sejm z ramienia AWPL-ZChR, wypowiedź Valotki skierował do prokuratury z podejrzeniem o podżeganie do waśni narodowościowych. Wywołany do tablicy minister Kairys powołał nawet komisję ds. wypowiedzi. Musiałaby się ona nazywać pewnie speckomisją „ds. Valotki, który pomylił drzwi kuchni z drzwiami urzędu, gdzie sam zasiada”. W takim bowiem tonie w mediach społecznościowych Kairys komentował wyskok swego podwładnego, który zbyt często sobie pozwala na wypowiedzi, jakie pasowałyby przy stole kuchennym, ale nie w urzędzie. Oczywiście powołanie komisji to tylko wybieg w myśl „mądrości”, że jeżeli chcesz ukręcić łeb sprawie, powołaj komisję. Teraz komisja będzie baaardzoo długo badała niewyparzony język urzędnika, aż się skończy kadencja sejmowa i sprawa pójdzie w niepamięć.
Litwa ignorując swe międzynarodowe zobowiązania, ignorując swego, by tak rzec, najbardziej strategicznego z możliwych sojusznika w regionie (czyli Polskę), dała właśnie asumpt dla urzędniczyny pokroju Valotki, by ten mógł stworzyć napięcie w relacjach w dobie, gdy tuż obok naszych granic śmigają bojowe rakiety. Ta prowokacja stała się możliwa, gdyż litewskie elity wcześniej ciężko pracowały, aby stworzyć dla niej podglebie. To litewska elita porodziła (i dała stanowisko) Valotkę...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Dlaczego polska czy unijna dyplomacja na to pozwala?
Przecież gdyby tak postępowała np. Polska czy Węgry, to zaraz byłby hałas na całą Europę, rezolucje i groźby. A w sprawie łamiącej prawo Litwy - nic, cisza...
Na stosunki polsko -litewskie , polsko-ukraińskie,na na politykę wględem kresowych Polaków należy patrzeć włśanie kompleksowo.
Na dzisiejsze kłopoty władz polskich z partnerami lietuviskimi i ukraińskimi, właśnie teraz kiedy wagnerowcy stoją u bram, kiedy smigłowce białoruskie wdzierają sie w polska przestrzń powietrzną. Właśnie teraz należy sobie przypomnieć współpracę przedwojennch władz Lietuvy w przekazywaniu sowieckich pieniędzy terrorystycznej ukraińskiej organizacji OUN.Na miejscu władz RP z uwagą przyjrzałbym sie wszystkim tym wysokiej rangi byłum premieroom, politykom LR, doradcom , przedsiębiorcom, którzy tak ochoczo doradzali i doradzają władzom Ukrainy.Dzisiaj należy zadać sobie pytanie czy obecna sytuacja nie jest skoordynowana akcją antypolską mającą na celuu zepsucie stosunkow polsko- ukraińskich, polsko-litewskich.Jeśli zastanowimy sie kto zyskuje będziemy raczej wiedzieć kto tym kieruje.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.