Zresztą nerwowa reakcja władz w Kijowie, uprawiających od kilku lat politykę nachalnej gloryfikacji zbrodniczej UPA, była przewidywalna. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Tymczasem zgoła dziwny był komentarz sprawy ze strony dwóch byłych litewskich szefów dyplomacji – Povilasa Gylysa i Audroniusa Ažubalisa, którzy zamiast potępić Kijów za urągające standardom unijnym odbrązowianie jawnych nazistowskich kacyków wojennych, zgodnie napiętnowali Warszawę. Gylys w swoim stylu zarzucił Polsce, że rzekomo uprawia politykę siły w stosunku do słabszego sąsiada. Obrazował to na przykładzie Litwy, gdyż Waszczykowski w swej wypowiedzi napomknął, że Polska nie popełni więcej błędów (mając na względzie Ukrainę), jakie ongiś – w połowie lat 90. – popełniła w stosunku do Litwy. Takie porównanie bardzo rozsierdziło Gylysa. Dogłębnie wzburzony wyrzucił z siebie pretensję do... elit litewskich, bo za bardzo pozwalają Polsce na naciski wobec Litwy. Doszło do tego, według eksministra, że Polska zaczęła nawet ingerować w litewski alfabet, bo domaga się oryginalnej pisowni nazwisk swych rodaków nad Wilią. Cóż, argument istotnie „wagi ciężkiej”, bo ciężko jest polemizować z taką „wagą” argumentu. Atleiskit už kakofoniją, gerbiamasis ministre. Przyznaję jednak, że wymiękam od razu, gdy słyszę z ust rodzimych polityków argumenty w rodzaju, że nasz litewski alfabet, nasz litewski komputer, nasza litewska czcionka nie znają, co to podwójne „w”. Nie możemy im zaśmiecać mowy prastarej, no chyba że chodzi o niemieckie czy szwedzkie słowa w rodzaju BMW czy Swedbank. Wtedy można.
Tyle ekstrawagancji, jeżeli chodzi o pierwszego „eks”, choć drugi – gwoli prawdy – wypadł jeszcze bardziej ekstrawagancko. Buńczucznie wręcz wyglądał, gdy w jednej z gazet zaatakował litewskie służby dyplomatyczne, że darowały Polsce taką zniewagę. Nawet żadnej noty nie wystosowały Warszawie, siedząc jak mysz pod miotłą, bo – wiadomo – są łapciowate i niedorajdy. Ažubalis więc poucza Linkevičiusa, jak trzeba robić politykę, choć jest ostatnią osobą na Litwie, która powinna to robić. Przypomnę tylko, że to on był tym właśnie (gdy był swego czasu szefem MSZ), który potrafił strategiczne bądź co bądź stosunki z Polską zamienić w całkowity niebyt. Zrobił to iście w stylu Szarikowa z komedii Bułhakowa „Psie serce”, gdyż, akurat jak Poligraf Poligrafowicz fuksem trafiając na salony, zachował się tam zgodnie ze swym przyrodzonym instynktem. Arogancko, wyniośle, prostacko. Efekt? Hałaśliwie poczynając sobie, strojąc groźne miny – w końcu schrzanił wszystko.
Waszczykowski po wykorzystaniu wszystkich innych możliwych mechanizmów i rozmów – „cicho i głośno” – lojalnie uprzedził partnerów z Kijowa, by nie szli „tą drogą”. Swą krótką wypowiedzią chciał uzmysłowić wschodniemu sąsiadowi, że owszem, przemocą mu rozumu do głowy nie włoży, ale to nie oznacza, że Polska przyzwoli na tak niebywałą wręcz nieuczciwość. Na tak niesłychane zakłamanie, którego konsekwencją jest stawianie na Ukrainie pomników krwawym zbrodniarzom wojennym. To nie nieszczęśliwy zbieg okoliczności, tylko wyznawana i propagowana przez liderów UPA nazistowska ideologia doprowadziła finalnie do „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej na Wołyniu”, która była makabryczną kopią niemieckiego Endlosung der Judenfrage.
Ukraina właśnie podpisała umowę stowarzyszeniową z UE. Sam czas, by zrozumiała więc, że w Unii nie ma miejsca i dla Bandery, i dla Adenauera. Tam trzeba wybierać albo jednego, albo drugiego.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Nikt nie mówił, bo wiedzieli wszyscy. Ale Polacy zaczęli głośno mówić i słusznie w chwili kiedy Ukraina zaczęła gloryfikować zbrodniarzy i wtrącać się w wewnętrzne sprawy Polski i mówić jak Polacy mają oceniać tamte ludobójstwo
A zrobili to samo z Polkami co Turcy z Ormianami
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.