Jakby tego było mało, po srebro sięgnęły też w sztafecie panie oraz Marcin Lewandowski w biegu na 1500 m, a po brąz Piotr Lisek w skoku o tyczce. Co to był za dzień!
Wczoraj na najwyższym stopniu podium stanął Adam Kszczot w rywalizacji na 800 m. Polak zwyciężył w wielkim stylu, bezapelacyjnie, ale tego mogliśmy się spodziewać. Był bowiem mocny, niesamowicie mocny, zaliczał się do grona głównych faworytów. Dziś też liczyliśmy na podia, ale bądźmy szczerzy – prawie wszyscy, którzy na nie dotarli, przewyższyli oczekiwania.
Najpierw Lewandowski (CWZS Zawisza Bydgoszcz SL)… W niełatwym biegu, który długo nie toczył się wcale po jego myśli, w którym długo nie mógł pędzić tak, jak lubi, w najważniejszym momencie zachował się jak profesor. Wykorzystał swoje umiejętności, wykorzystał doświadczenia, wtedy kiedy trzeba było, zaatakował, przesunął się do przodu z dalszej pozycji. Najpierw na miejsce trzecie i gdy wydawało się, że sukcesem będzie samo jego utrzymanie, on dał z siebie jeszcze więcej. Po fantastycznym finiszu wyprzedził Marokańczyka Abdelaatiego Iguidera i z czasem 3.58,39 min został wicemistrzem świata. Poza jego zasięgiem pozostał jedynie Etiopczyk Samuel Tefera – 3.58,19. Lewandowski w ten sposób zdobył pierwszy w karierze medal mistrzostw świata, do tej pory po krążki sięgał często – ale mistrzostw Europy.
Potem przepięknie w sztafecie 4 x 400 m powalczyły Justyna Święty-Ersetic (AZS AWF Katowice), Patrycja Wyciszkiewicz (OŚ AZS Poznań), Aleksandra Gaworska (AZS AWF Kraków) i Małgorzata Hołub-Kowalik (KL Bałtyk Koszalin). Najpierw zaskoczyły, bo na pierwszej zmianie pobiegła ta, która zwykle kończyła, czyli Święty-Ersetic. Pobiegła kapitalnie, od razu wyprowadziła ekipę na medalową pozycję i później koleżanki musiały „tylko” ją obronić. Łatwo powiedzieć… Ale uczyniły to pewnie, bez zawahania, cały czas biegnąc na trzeciej pozycji. Na takiej też minęła metę ostatnia, czyli Hołub-Kowalik, ale kilka minut później okazało się, że Polki zostały jednak wicemistrzyniami świata, bo zdyskwalifikowano sztafetę Jamajki. Z wynikiem 3.26,09 min Biało-Czerwone pobiły też rekord kraju, przegrały jedynie z Amerykankami (3.23,85).
Wreszcie na bieżni pojawili się oni. Oni, czyli Karol Zalewski (AZS UWM Olsztyn), Rafał Omelko (AZS AWF Wrocław), Łukasz Krawczuk i Jakub Krzewina (obaj WKS Śląsk Wrocław). Mierzyli w medal, byli naszymi kandydatami do podium, ale to co zrobili, przeszło najśmielsze oczekiwania. Wszyscy zrobili, co do nich należało, biegnąc doskonale. Jako ostatni pałeczkę przejął Krzewina i dokonał niemożliwego. Na ostatnim wirażu niebywale przyspieszył i po chwili wyprzedził biegnącego po pewny, zdawałoby się, złoty medal Amerykanina. Za moment z rękami uniesionymi wysoko w górę minął metę, podbiegli do niego koledzy, którzy wręcz nie mogli uwierzyć w swoje szczęście. Spotęgowane, gdy na tablicy wyników pojawił się czas – 3.01,77, nowy halowy rekord świata. To mogło być wspaniałe, cudowne zakończenie wielkiego polskiego dnia w Birmingham i zarazem najlepszych halowych mistrzostw globu w dziejach naszej lekkiej atletyki, ale… ale nasz reprezentant zdobył jeszcze jeden medal!
Piotr Lisek (OSOT Szczecin) zajął bowiem trzecie miejsce w niezwykle dramatycznym, toczonym na bardzo wysokim poziomie konkursie skoku o tyczce. Polak w najlepszej swej próbie pokonał poprzeczkę zawieszoną na 5,85 m. Potem był blisko, naprawdę blisko udanej próby na 5,90 – nie udało się, lecz nie miał prawa narzekać, bo zdobył brązowy medal, piąty dla Polski w Birmingham. Zwyciężył Francuz Renaud Lavillenie.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.