Pięć znajdujących się obok siebie wzgórków oraz jedną oddaloną o kilka metrów mogiłę, zdobią białe i czerwone sztuczne kwiaty. Wypalone znicze, skromne nieduże krzyże, wetknięte na niektórych grobach oraz sterczące z ziemi krzaczki zimowych kwiatów – to znak, że miejsce to, mimo upływu lat, nie jest zupełnie zapomniane przez zamieszkałych w tych okolicach Polaków, którzy, być może, nie wiedzą wiele, lecz czują moralny obowiązek, by od czasu do czasu tutaj przyjść.
– Ludzie na pewno wielu rzeczy nie mówią, bo historia nauczyła ich wobec siebie nieufności – stwierdza pochodzący z Małych Gulbin Hieronim Czernis, który służy nam za przewodnika po terenach Parku Werkowskiego. Poszukując jakichkolwiek informacji o mogiłach w lesie w Jeziorkach zaglądamy do kwieciarki, Danuty Arutiunian.
– Mój tato, Czesław Chwierago, opowiadał mi, że w lesie jest pochowany Niemiec i pięciu Polaków. Będąc dzieckiem widział, jak tych ludzi rozstrzelano. Ich mogiłki zachowały się do dzisiejszych czasów. Kiedyś stały na nich krzyże, ale z czasem upadły. Pewnie były tam postawione z inicjatywy kogoś ze szkoły, bo pokazałam te groby przedstawicielom szkoły. Pamiętam, że co roku szkoła odwiedzała je 9 maja i na Wszystkich Świętych – wspomina Danuta Arutiunian. Za czasów władzy radzieckiej z nadzieją na to, że prawda o pochowanych w lesie straceńcach zostanie wyjaśniona, pani Danuta napisała list do „wojenkomatu". Jednakże odpowiedzi na list się nie doczekała.
– Gdyby władze sowieckie wiedziały, że w mogiłach spoczywają rosyjscy żołnierze, już dawno stałby tu tradycyjny obelisk z gwiazdą. Ale tak się nie stało – snuje przypuszczenia Hieronim Czernis.
Według pana Hieronima, pięć znajdujących się obok siebie grobów – to miejsce spoczynku akowców, rozstrzelanych latem 1946 roku przez sowietów. Mogiła leżąca o kilka metrów dalej – należy do Niemca, którego stracono razem z akowcami. Na potwierdzenie tej wersji dawnych wydarzeń, przytacza wspomnienia babci pani Danuty, która w momencie kaźni polskich żołnierzy zbierała w lesie jagody i wszystko widziała na własne oczy.
– Mama Danuty też kiedyś mówiła: „Danusia tam chodzi i stawia świeczki na grobach żołnierzy Armii Krajowej".
– Mnie to miejsce pokazał tato. Prowadzał mnie tam. Potem chodzili koledzy z mojej „zielonej" szkoły w Werkach. Ja zabierałam tam też swoje maleńkie dzieci – mówi pani Danuta, wyjmując z opakowań białe i czerwone znicze, które prosi zapalić na leśnych mogiłach.
– To miejsce znam od dzieciństwa. Miałem osiem lat, gdy razem z innymi dziećmi biegałem po tych okolicach. Tam, po drugiej stronie jeziora, prowadziła droga do szkoły. Nieopodal pasaliśmy krowy. Pamiętam tylko, że w tym miejscu był rozsypany żółty suchy piasek. Wtedy nie zastanawiałem się, skąd się raptem wziął. Byłem dzieckiem. I nie wiem dlaczego, ale pędząc krowy na pastwisko, zawsze to miejsce omijaliśmy szerokim łukiem. Czy to jakieś przeczucie, że nie uchodzi pędzić krowy po grobach, a może wtedy ktoś powiedział, że tam leżą pochowani ludzie?.. – wraca do wspomnień z dzieciństwa Hieronim Czernis.
Po przejściu frontu latem 1944 roku w okolicach Jeziorek rozlokował się polowy szpital wojskowy. Kolejna wersja wydarzeń twierdzi o tym, iż pogrzebani w lesie ludzie mogli być po prostu zmarłymi pacjentami tego szpitala.
– Według mojej wersji, najprawdopodobniej są to jednak groby akowców i niemieckiego jeńca, rozstrzelanych przez sowietów w 1946 roku. Ale wszelkie informacje o tym były skrzętnie ukrywane. Ludzie bali się i nie chcieli mówić na ten temat. Z doświadczenia mojej rodziny wiem, że w tamtych czasach ludzie naprawdę potrafili zachować dyskrecję. Szkoda, że ci, którzy wiedzieli i widzieli najwięcej, już nie żyją. Choć znajdowali się i tacy, którzy śmiejąc się mawiali: „A, jacyś tam bandyci pochowani...". Nic dziwnego, że tak mówili, przecież przez dłuższy czas akowców przedstawiano jako bandytów. Niektórzy gadali, że to groby Cyganów – wyjaśnia Hieronim Czernis, podkreślając, że sprawę zapewne pomogłaby wyjaśnić ekshumacja zwłok, jednak nikomu na niej zbytnio nie zależy. Prawda jest więc przykryta grubą warstwą leśnej ziemi, a wrażliwi i uczynni ludzie po prostu robią swoje: przychodzą na te bezimienne mogiły, przynoszą kwiaty, zapalają znicze, odmawiają pacierze. I nieważne, kim dokładnie byli ci, którzy już nigdy nie wrócili do swych bliskich, z nadzieją oczekujących na powrót do domu swoich synów, braci czy mężów...
Irena Mikulewicz
"Rota"