Do takich „osobliwych dżentelmenów” z całą pewnością można by zaliczyć konserwatystów Laurynasa Kaśćiunasa i Audroniusa Ażubalisa, którzy jedną ręką układają przyjazną i solidaryzującą się z Polską rezolucję w sprawie śledztwa smoleńskiego, drugą zaś klecą projekt ustawy o pisowni nazwisk, odbierający litewskim Polakom prawo do ich godności osobistej. W rezolucji umizgają się do władz w Warszawie, popierając ich starania do uczciwego, międzynarodowego śledztwa katastrofy smoleńskiej, zapewniają Warszawę o gotowości powrotu do strategicznego partnerstwa na zasadach „obopólnego szacunku wobec wzajemnej suwerenności”. W ustawie o nazwiskach zaś produkują dyrdymały mówiące, że nazwiska litewskich Polaków mają być pisane wyłącznie po litewsku i uzasadniają to stekiem przeróżnych pseudoargumentów.
Wiedzą, oczywiście, przy tym, że władze w Warszawie już dawno polskim Litwinom zagwarantowały prawo do oryginalnej pisowni ich nazwisk zgodnie z ortografią języka ojczystego. Domyślam się też, że są w stanie pojąć, na czym polega zasada wzajemności. I mimo to brną w zaparte, proponując tym samym narodowi litewskiemu zamiast autentycznego strategicznego partnerstwa z Polską zamki na piasku.
Ośmieszają się przy tym na potęgę, jak chociażby ostatnio sojusznik wspomnianych konserwatystów w Sejmie z rządzącej partii chłopskiej profesor Eugenijus Jovaiśa. Objaśnił on opinii publicznej ostatnimi czasy w mediach, że gdyby tak litewskim Polakom zezwolić na oryginalne używanie ich nazwiska na pierwszej stronie paszportu, to byłaby to... dyskryminacja. Tak, tak, proszę Państwa, wcale się nie pomyliłem. Właśnie tak gada profesor dowodząc, że oryginalne zapisywanie nazwiska (zgodnie z regułami ICAO, czyli bez znaków diakrytycznych, ale z literkami takimi jak „w”, dwuznakami, podwójnymi literami i ogólnie zgodnie z zasadami pisowni danego języka) w miejscu, gdzie powinno ono być, jest dyskryminacją. Przecierają Państwo oczy ze zdumienia? Spokojnie już rozjaśniam, w jakim kierunku poszła myśl dedukcyjna profesora. A śmignęła ona nader zaskakująco, zmuszając naukowca do takiego oto rozumowania. Jeżeli pozwoli się Polakom na rozwiązanie, jak powyżej wyłuszczyłem, to ci z nich, u których w nazwiskach nie występują znaki diakrytyczne, będą w pełni usatysfakcjonowani, ci zaś, u których znaki diakrytyczne pojawiają się, usatysfakcjonowani będą nie w pełni, tylko połowicznie. A toż to byłaby dyskryminacja dopiero, grzmi zatroskany profesor, jak Kargul po koniu, którego złodzieje ukradli u Pawlaka.
A co gorsza, w pojęciu Jovaiśy, profesora, to nie byłby wcale koniec pasma dyskryminacji. Raczej tylko jej czubek góry lodowej. Bo jeżeli tak popuścić sobie nieco wodze fantazji, to można domniemywać, iż takim rozwiązaniem sponiewierani poczuliby się jako żywo, dajmy na to, Arabowie, którzy przecież mogą zawitać na Litwę, czy też inni cudzoziemcy z Azji, Pamfilii, Pontu i innych egzotycznych i różnych tam zamorskich krajów, którym nikt do paszportów z Pogonią nie wpisze przecież nazwisk hieroglifami.
Nie ma być dyskryminacji – w pojęciu profesora - tylko w sytuacji, gdy Litwinki z obcokrajowcami się kojarzą i potem biorą ich zagraniczne nazwiska i dzieciom też przekazują. Wtedy wolno te nazwiska nie po litewsku pisać, tylko po cudzoziemsku i to nie zaszkodzi litewskiemu prastaremu abecadle, uważa profesor. A dlaczego tak uważa? A dlatego, że to wyjątek. Tak Valstybines kalbos komisija orzekła, triumfuje Jovaiśa, profesor. Czyli jak wyjątek, to wyjątek. Wuj to znaczy wuj, gadał kiedyś rycerz Roch Kowalski, którego cały dowcip – jak wiadomo – w pięści się znajdował.
Swą pozycję o jedynie litewskiej pisowni wszystkich nazwisk profesor podpiera też wolą narodu. „Talka”, która ustaliła, jak mają się nazywać litewscy Polacy, była, pyta.? Była. 60 tysięcy podpisów zebrała? Zebrała, sam odpowiada pytający i pohukuje na swych „partietisów”, którzy popierają projekt oryginalnej pisowni nazwisk, że nie trzymają się linii partyjnej. A czy na Litwie ciągle żyjemy jeszcze w średniowieczu, chciałbym ja z kolei dopytać profesora? Bo tylko w średniowieczu szlachta swym chłopom pańszczyźnianym imiona, przydomki i nazwiska ustalała, bo ci niepiśmienni byli i sami sobie z tym by nie poradzili.
Profesora od „Talki” oczywiście nie przekonamy, że średniowiecze dawno się skończyło. Dlatego zostawmy profesora w spokoju. Warto natomiast zapytać legislatora ustawy o nazwiskach o rzecz zasadniczą: po co jest majstrowana ustawa, która nie będzie nikomu do niczego potrzebna? Po co komu akt prawny, z którego nikt nie zamierza korzystać?
A ponadto paradne jest, przyznają Państwo, popatrzeć na „osobliwych dżentelmenów” w Sejmasie, którzy piszą piękne rezolucje do swych partnerów, a jednocześnie tępymi ustawami kopią ich po kostkach.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Ktoś kto stoi z boku na pewno zada sobie takie pytanie. Z czym lietuva ma problem? Chyba sami ze sobą
A to stąd Radczenko utłukł tezę aby "pozytywnie dyskryminować"
Genialny Piotr Fronczewski: https://youtu.be/eSVL-VqPTsE
Przydałoby się pomyśleć takim ludziom zanim coś powiedzą. Ale to kolejna cecha lietuvisów, że najpierw coś powiedzą, potem się zastanowią a następnie ... unosząc się 'honorem' dalej będą brnąć w swoją wypowiedź
Biedny zakompleksiony lud nowolitwinów
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.