– Przez wszystkie lata kierowałem się trzema priorytetami – rodziną, rozwojem osobistym oraz pracą. Rodzina w moim życiu była, jest i pozostaje na pierwszym miejscu. To w niej wychowują się przyszłe pokolenia, w niej zachowujemy swoją narodową świadomość, tradycje i religię – mówi Antoni Edward Jankowski, zasłużony dla Wileńszczyzny nauczyciel i działacz społeczny.
Antoni Jankowski urodził się 21 lutego 1936 roku we wsi Stakieniszki, położonej między Suderwą, a Mejszagołą, w średniozamożnej rodzinie chłopskiej. Rodzice Jan i Antonina całe życie pracowali na roli we własnym gospodarstwie. Przed wybuchem II wojny światowej ojciec pana Antoniego miał już 14 hektarów ziemi i całkiem pokaźną gospodarkę – trzy krowy, dwa konie, owce, świnie i kury. Od lat dziecięcych syn razem z siostrą Teresą musiał pomagać rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa.
– Kiedy chodziłem do szkoły, po lekcjach pomagałem przy sianie, kopaniu kartofli. Zimą był czas młócki. Zaczynała się ona o czwartej godzinie. Młócka cepami miała swój rytm – jeden, kiedy młóciło się we dwóch, a inny przy trzech młócących. Ta nauka pozostała ze mną do dzisiaj – z uśmiechem mówi pan Antoni.
Dzieciństwa pan Antoni, tak jak całe jego pokolenie, nie miał. Nie mogło o tym być mowy w niebezpiecznych i ciężkich czasach II wojny światowej. O naukę dzieci zadbał ojciec, który wynajął sąsiadkę Zdzisławę Barszczewską, aby nauczyła dzieci czytać i pisać. Barszczewska uchodziła za osobę bardzo wykształconą, ponieważ jeszcze przed wojną ukończyła gimnazjum.
Nauka – życiową szansą
Do trzeciej klasy państwowej szkoły Antek trafił dopiero w 1945 roku. Była to polska szkoła początkowa w Brykniszkach. Następnie, z roku na rok, kolejne klasy zaliczał w szkołach: w Wielebniszkach (w języku polskim), w Darkuszkach (w języku litewskim), w Korwiu (w języki polskim) i Mejszagole (w języku rosyjskim). Należy zaznaczyć, że ósma klasa nauczania podstawowego w Mejszagole była już płatna. Dziewiątej, z powodu odmowy uczniów przystąpienia do komsomołu, władze nie utworzyły.
Był rok 1952. W tym czasie, bardziej wyrafinowana polityka władz sowieckich w stosunku do mniejszości polskiej na Litwie, stała się szansą na odrodzenie szkolnictwa polskiego. Masowo zakładano polskie szkoły, w których brakowało kadry pedagogicznej. Młody Antoni postanowił wstąpić na kurs dla nauczycieli polskich szkół początkowych, działający przy Instytucie Doskonalenia Nauczycieli Litwy. Ze świadectwem o niepełnym średnim wykształceniu, Antoni Jankowski otrzymał skierowanie do pracy kierownika i nauczyciela szkoły początkowej w Obałach w rejonie trockim.
– Dla mnie, wiejskiego chłopaka, ukończenie kursów pedagogicznych stworzyło szansę na wyrwanie się ze wsi, gdzie sowieci wprowadzili system kołchoźniczy, pozbawiający kołchoźników wolności poruszania się. W odróżnieniu od nich, ja już miałem paszport – mówi Jankowski.
Po ukończeniu Szkoły Pedagogicznej w Trokach, w 1956 roku, wstąpił do Wojenno-Morskiej Szkoły w Leningradzie. Lecz mundur kadeta nosił niedługo. Z powodu ucieczki jednego z kadetów narodowości łotewskiej samolotem ćwiczebnym do wrogiej Norwegii, wszystkich elewów reprezentujących „niepewne" narody – Polaków, Estończyków, Litwinów i Łotyszy, odesłano do domu. Przed służbą zasadniczą w wojsku niedoszły oficer-lotnik przez 2 lata kierował szkołą początkową w Wielebniszkach w rejonie wileńskim.
Szczęśliwy wynik feralnego zaproszenia
Demobilizacja z wojska mogła oznaczać tylko jedno – powrót do zawodu. W 1958 roku pracował jako nauczyciel w szkole w Suderwie, zaś po roku objął posadę kierownika szkoły początkowej w Antokalcach (w rej. wileńskim), by po upływie dwóch miesięcy zwolnić się... „na własne życzenie".
– Razem z Józkiem Liminowiczem poszliśmy na imieniny do znajomej koleżanki z Instytutu Nauczycielskiego w Nowej Wilejce. Oprócz nas były tam jeszcze dwie jej koleżanki i ks. Józef Obremski. Spotkanie towarzyskie było wesołe i udane, skutki natomiast bolesne dla wszystkich, z wyjątkiem księdza Obremskiego. Ktoś „życzliwy" doniósł o naszym spotkaniu z nielubianym przez władze duchownym. Dziewczęta wyrzucono z uczelni, my zaś z kolegą byliśmy zmuszeni zwolnić się „na własne życzenie". Ksiądz Obremski nie ucierpiał , bo już wtedy był osobą, którą władza sowiecka – choć nie lubiła – szanowała – wspomina Jankowski.
Jednakże te, wydawałoby się, feralne imieniny okazały się szczęśliwe. Młody nauczyciel z Instytutu Pedagogicznego w Wilnie przeniósł się na uczelnię w Nowej Wilejce, gdzie spotkał miłość swego życia – Danutę Tokarzewską. Po roku studenci wzięli ślub. Państwo Danuta i Antoni od 56 lat razem idą szlakiem rodzinnym i zawodowym. Wychowali syna Mirosława i córkę Jolantę. Jednak dzieci nie poszły w ślady rodziców i nie wybrały zawodu nauczyciela.
– Gdy dzieci były małe i w wieku szkolnym, na zegarze ściennym godziny mieliśmy pomalowane na dwa kolory. Jeden dla mnie, drugi – dla małżonki. Oznaczało, to że w swoim kolorze ja uczyłem się, albo wykonywałem pracę pedagogiczną, Danusia natomiast zajmowała się dziećmi. Kiedy nadchodziła godzina jej koloru, zamienialiśmy się. Dzieci widziały ile czasu i wysiłku pochłania praca nauczyciela i wybrały studia inżynierskie. Być może tak samo będzie z trójką naszych prawnuków?.. – zastanawia się rozmówca.
Pedagog i budowniczy
Po nauce w Instytucie Nauczycielskim młoda nauczycielska para zdobyła dyplomy Wileńskiego Państwowego Instytutu Pedagogicznego W 1963 roku pan Antoni został mianowany na dyrektora szkoły-internatu z polskim językiem nauczania w Podbrodziu. System nauczania był uzupełniony o bogaty program sportowy i kulturalny, w którym wiele uwagi poświęcało się zachowaniu tożsamości i kultury polskiej. Był tam nie tylko dyrektorem i pedagogiem, ale też architektem budowlanym. Według własnego pomysłu rozbudował szkołę. W tym momencie bardzo przydatne było doświadczenie z Magun, gdzie pracując w latach 1960-1963, zamiast starej drewnianej szkoły wybudował nową, kamienną. Historia Polski zna Kazimierza Wielkiego, który zastał Polskę drewnianą, a pozostawił murowaną. Historia zaś Magun i Podbrodzia w swej kronice ma na zawsze zapisane imię pana Antoniego.
Koniec marzeń naukowych
– Jeszcze po ukończeniu kursów nauczycielskich czułem potrzebę ciągłego dokształcania się. Chciałem ciągle poszerzać horyzonty własnej wiedzy i głębiej poznawać świat. Ta chęć zaprowadziła mnie z biegiem czasu na ścieżkę naukową – wyznaje Jankowski, współautor podręcznika z języka polskiego dla klas V-VI.
Podręcznik był na tyle udany i potrzebny dla szkolnictwa polskiego na Litwie, że doczekał się aż pięciu wydań, w latach 1977, 1980, 1985, 1991 i 1995.
Jednak swoistą pasją dla pana Antoniego stało się badanie gwar polskich na Wileńszczyźnie. Przemierzył motorem i autem wzdłuż i wszerz ojczystą Wileńszczyznę, a wynikiem tych podróży i rozmów z ludźmi jest monografia „Gwary polskie na terytorium ZSRR", poświęcona gwarom wileńskim, którą napisał jako członek zespołu autorskiego.
Podekscytowany dobrymi opiniami starszych kolegów z zespołu, postanowił bronić pracy doktorskiej o gwarach wileńskich. Termin obrony w Instytucie Językoznawstwa w Moskwie był już wyznaczony. Należało jedynie zdobyć recenzje pracy z Instytutu Języka i Literatury Litewskiej. Dyrektor tej instytucji naukowej, akademik Zigmas Zinkevičius w cztery oczy powiedział młodemu badaczowi: „Gwar wileńskich na Litwie nie ma. Ludzie mówią nieprawidłową polszczyzną. Na Litwie gwary są, ale tylko języka litewskiego". To był koniec aspiracji naukowych. Z akademikiem w randze ministra oświaty Jankowskiemu sądzone będzie spotkać się ponownie, gdy pełnił funkcje kierownika wydziału oświaty samorządu rejonu solecznickiego.
Niechciane awansy
Urząd kierownika rejonowego wydziału oświaty w Solecznikach Antoni Jankowski objął po 11 latach pracy w Podbrodziu. W ten sposób w 1974 roku rodzina Jankowskich na stale zameldowała się w mieście nad Solczą. Tu przez pierwszych pięć lat kierował szkołami, następnie zaś przez osiem lat był zastępcą przewodniczącego rejonowego komitetu wykonawczego i przewodniczącego komisji planowania. Jednak kariera dygnitarza, urzędnika państwowego, jak stwierdza dzisiejszy jubilat, nigdy go nie pociągała.
– Z kierownika wydziału oświaty przeniesiono mnie na zastępcę przewodniczącego, bo w pracy oświatowej miałem za dużo swobody. Dużo rzeczy, m.in. to, że w szkołach zaczęły powstawać pierwsze polskie zespoły folklorystyczne, nie podobało się władzom. Wiele pracy w to włożył śp. Władysław Korkuć, którego wspierałem, jak mogłem. „Rajkom" nie był z tej działalności zadowolony, więc odsunięto mnie od oświaty. Jednak żeby nie było rozgłosu, ustawiono mnie o szczebel wyżej w urzędowej hierarchii. Paradoksalnie, ale tak właśnie było – wspomina pan Antoni.
Kolejnego „kopniaka" w górę, jak to ujmuje sam Jankowski, doświadczył w 1987 roku. Wtedy to w związku z awansem na stanowisko dyrektora Ogólnokrajowej Stacji Młodocianych Przyrodników Ministerstwa Oświaty Litwy, honorowo pożegnano go z komitetu wykonawczego. W stolicy doświadczony pedagog pracował do 1995 roku, kiedy to znowu otrzymał propozycję kierowania oświatą rejonu solecznickiego.
Soleczniki na zawsze
Wybory samorządowe w 1995 roku zakończyły w rejonie solecznickim dwuletnie rządy komisaryczne. Wybrany z ramienia AWPL na mera rejonu Józef Rybak zaprosił do pracy w swojej drużynie Antoniego Jankowskiego, który doskonale znał bolączki rejonowego szklnictwa, którego wszyscy pamiętali jako mądrego zawodowca o twardym charakterze i polskiego patriotę.
– Nigdy nie byłem nacjonalistą, lecz patriotą. Szanuję inne narodowości i ich kulturę, ale i dbam o własną – podkreśla dwukrotny kierownik oświaty rejonu solecznickiego.
Lata 90-te to problemy finansowe i gospodarcze, trudne warunki życiowe wielu rodzin. Zmiana systemu doprowadziła do ruiny gospodarkę rejonową, której fundamentem przez lata były kołchozy. Pustkami świeciły ludzkie kieszenie, dziury też były w budżecie. Natomiast szkoły musiały nie tylko funkcjonować, ale też być miejscem bezpiecznym dla dzieci i nauczycieli. Wiele szkół potrzebowało natychmiastowego remontu i inwestycji. W tym momencie nadeszła pomoc z Polski, od nowo powstałego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska".
Kontakty z Polską umożliwiły nie tylko przeprowadzenie remontów szkół, ale też pomogły w organizacji szkoleń dla pedagogów i dyrektorów placówek oświatowych, organizacji wypoczynku letniego dla dzieci z polskich szkół.
W codziennej pracy szczególny akcent należało też kłaść na wysoki poziom nauczania, w szczególności w szkołach polskich. W ramach programu Rozwoju Litwy Południowo-Wschodniej na terenie rejonu solecznickiego ówczesny urząd powiatu wileńskiego zaczął masowo otwierać podległe mu szkoły z litewskim językiem nauczania. Szczególną wagę zyskała współpraca nauczycieli i dyrektorów polskich szkół z rodzicami uczniów. Wysoki poziom nauczania w szkołach polskich zadecydował o tym, że większość szkół powiatowych upadła już po kilku latach pracy.
Ze stanowiskiem kierownika wydziału oświaty rejonu solecznickiego pan Antoni pożegnał się w 2003 roku, mając 67 lat. Pozostawił swoim następcom dobrze ułożony system rejonowej oświaty, wyszkoloną kadrę dyrektorską i nauczycielską oraz wyremontowane szkoły.
Pracowita i aktywna emerytura
Mostek kapitana statku rejonowej oświaty zamienił na stanowisko dyrektora Domu Dziecka w Solecznikach, placówki, do powstania której czynnie przyczynił się w latach 90-tych. Dom Dziecka stał się miejscem, gdzie mógł jak za czasów pracy w Podbrodziu, być jednocześnie i nauczycielem, i wychowawcą. Z całą swoją energią wziął się do roboty nad polepszeniem warunków do życia i nauki dzieci.
– Nikt nie wierzył w to, że uda mi się zebrać 120 tys. litów i nabyć dla Domu Dziecka bus, który dowoziłby dzieci do miejskich szkół i przedszkoli. Mimo to, w ciągu dwóch lat (przy pomocy przyjaciół i sponsorów) udało mi się tego dokonać, a ten bus do dzisiaj służy dzieciom – z dumą mówi weteran oświaty na Wileńszczyźnie. Po odejściu na emeryturę pana Antoniego całkowicie pochłonęła praca społeczna. Od 2011 roku jest niezmiennym prezesem Polskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Solecznikach, który zrzesza ponad 90 słuchaczy z różnych zakątków rejonu nad Solczą.
Andrzej Kołosowski
"Rota"