Antanas Valionis mówi wyraźnie, że mądrzejsi o ostatnie wydarzenia na Ukrainie powinniśmy od nowa „perkrauti santykius su Lenkija". Jego kolega na stanowisku szefa litewskiej dyplomacji Povilas Gylys też widzi taką potrzebę, akcentując, że przyjazne stosunki z Polską pozwoliły nam wstąpić do Unii Europejskiej i dostać się do NATO. Ten ostatni jednak w swych rozważaniach nad kiepskim stanem polsko-litewskich stosunków bardziej filozofuje, mąci, kluczy intelektualnie niż coś realnie proponuje.
Valionis potrafi przyznać, że relacje na linii Wilno – Warszawa pogorszyły się m. in. dlatego, że „nie wykonaliśmy swych zobowiązań". Gylys z kolei, owszem, bąka, że niektóre kwestie moglibyśmy rozważyć, ale – jak zastrzega – nie w warunkach presji czy wręcz szantażu. By jakoś uzasadnić swoją tezę o szantażu były szef naszego MSZ-u wypomina polskim politykom wszelkie gafy i obrazy (które skrupulatnie, widać, kolekcjonuje), jakie popełnili wobec nas w ostatniej „pięciolatce".
Prezydent Komorowski nazwał nas „litewską kozą", minister Sikorski wręcz powiedział, że nie jesteśmy dla Polski żadnym partnerem strategicznym, użalał się i wyciągał jedynie słuszny wniosek, że to zmiany personalne na szczytach władzy w Polsce stały się powodem kardynalnego odwrócenia się naszych stosunków. Dla aktualnych przywódców Polski Gylys nie żałuje przy tym epitetów i określeń w rodzaju „aroganccy", „poniżający", „traktujący z wysoka" itp.
Abstrahując od prawdziwości spostrzeżeń kontrowersyjnego ministra, warto zauważyć, że słabością jego myślenia jest to, iż koncentruje się on na drobnostkach, sprawach błahych i nieistotnych, tracąc jednocześnie z pola widzenia istotę całego problemu. Jego teza o rzekomym szantażu aktualnie rządzących Polską wobec Litwy, co jest powodem zacięcia się Litwinów, jest na tyle fałszywa, że wcześniej mieliśmy naprawdę długi okres „polityki miłości" w dwustronnych relacjach.
Aleksander Kwaśniewski, polityk „doskonale obły", jak go charakteryzują sami jego rodacy, naprawdę był tak daleki od wywierania presji na Wilno, jak daleką jest Ziemia od Marsa. I co? Rezultat - zero! Nawet mniej niż zero - że zaśpiewam jak „Lady Pank". Bo, zamiast rozwiązywania problemów w Wilnie, zaczęto je mnożyć. Przy tym jawne lekceważenie składanych niezliczonych obietnic, nieliczenie się z międzynarodowymi zobowiązaniami musiało się w końcu skończyć dla Litwy tym, czym się właśnie skończyło. Utraciliśmy przyjaciół, regionalnie samowyizolowaliśmy się. Uderzyliśmy w jakieś utopijne pomysły Ažubalisa o Bałtoskandii. Byle dalej od Polski.
Dobrze, że dzisiaj idziemy po rozum do głowy i pod presją wydarzeń na świecie przyznajemy, że „bez Polski jesteśmy słabsi" (cytuję za Valionisem). Moim zdaniem, nie tylko historia, ale sam instynkt samozachowawczy dzisiaj nam musi podpowiadać, że potrzebujemy powrotu do zażyłych, zaufanych relacji z Warszawą. Do ścisłego sojuszu z Polską, która jest naszym sprawdzonym i pewnym przyjacielem.
A co się tyczy obietnic i zobowiązań, to ich wykonywanie nie jest żadną hańbą ani dyshonorem. Jest naszą wiarygodnością wobec niezbędnego nam i bezalternatywnego w regionie sojusznika...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
ano przyszła, bo ta koza tylko mocna w gębie, a jak strach w oczy zajrzy to zaraz traci rezon. Zero honoru.
Przeciez p.Dalia obiecala swym wyborcom ze poprowadzi ich ku zwycięstwu czyli ku Polnocy aby oderwać się raz na zawsze od Polakow.Jak do tej pory drepcze w miejscu a na dodatek "Polnoc"(Szwecja,Dania,Norwegi a) ma ja w d......
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.