Pisząc o bezpardonowych atakach wobec AWPL, uwagę przykuwa ich częstotliwość i rosnąca skala pomówień. To prawda, że Akcja, a zwłaszcza jej lider byli atakowani od zawsze, czyli od czasu powstania partii, ale to w ostatnich miesiącach mamy do czynienia z wysypem prymitywnej propagandy, która ma zrazić do AWPL opinię publiczną. A że w polityce nie ma przypadków, prawda to stara jak sama polityka, warto więc zadać pytanie, skąd ten spektakl nienawiści? Jakie są jego powody? Litewska polityka ogarnięta jest od lat antypolską histerią. A kolejne posunięcia władz utwierdzają w tym przekonaniu.
Niszczenie polskości i walka z językiem polskim trwa na Litwie od początku istnienia tego państwa. Wszystko to jest sprzeczne ze standardami europejskimi, konwencjami, traktatami, które Litwa podpisała i ratyfikowała. Dotyczy to także Traktatu polsko-litewskiego, którego zapisów Litwa nie wypełnia od 20 lat. AWPL od zawsze upomina się i walczy na każdym szczeblu politycznym o poszanowanie praw mniejszości narodowych. Sprzeciwia się stanowczo jakiejkolwiek dyskryminacji w tej materii. A to wzbudza wielką agresję nacjonalistów litewskich rozsianych po prawie wszystkich partiach politycznych, haniebny prym wiodą w tym litewscy konserwatyści. Politycy ci nie dorośli do członkostwa w strukturach europejskich, zwłaszcza unijnych, w których różnorodność kulturowa, językowa i etniczna jest podstawą funkcjonowania popartą zakazem dyskryminacji ze względu na pochodzenie. AWPL mówi o tym głośno, co w kraju przesiąkniętym chorobliwym szowinizmem wzbudza agresję i związaną z nią falę politycznych i medialnych ataków.
AWPL solą w oku nacjonalistów
Od początku powołania AWPL, partia z wielką energią i konsekwencją realizuje swoje cele polityczne. Dzięki temu polska mniejszość na Litwie nie daje się zepchnąć do etnicznego skansenu, w którym chętnie widzieliby ją litewscy politycy, nie pozwala też na przymusową asymilację, do której prą władze państwowe. AWPL stawia tamę próbie wynarodowienia autochtonicznej polskiej społeczności i z postawą godną podziwu walczy i upomina się o należne jej prawa, gwarantowane w podpisanych i ratyfikowanych przez Litwę konwencjach i traktatach międzynarodowych.
Waldemar Tomaszewski to niekwestionowany lider i autorytet dla Polaków oraz innych mniejszości narodowych, w tym rosyjskiej i białoruskiej. Ale też, co warto podkreślić, coraz więcej Litwinów głosuje na niego, widząc w nim dobrego obrońcę praw obywatelskich wszystkich mieszkańców kraju. Dowodem na to są osiągane przez niego wyniki w wyborach prezydenckich. W porównaniu z tymi sprzed pięciu lat, wygrał on ostatnio zdecydowanie nie tylko na Wileńszczyźnie, ale też w rejonie wisagińskim oraz w wielu dzielnicach w rejonach trockim, święciańskim, szyrwinckim, jezioroskim, a także miasta Wilna. W ciągu pięciu lat podwoił swoje poparcie uzyskując 8,4 procent w skali kraju, to ewenement w polityce, zwłaszcza wśród kandydatów mniejszości narodowych.
Pod przewodnictwem Tomaszewskiego Akcja zaczęła odnosić kolejne sukcesy wyborcze. Zwiększała sukcesywnie stan posiadania w Sejmie z 2 mandatów w 1996 roku do 8 w 2012, co pozwoliło na utworzenie własnej frakcji parlamentarnej, oraz uzyskała miejsce w Parlamencie Europejskim w 2009 oraz 2014 roku. Nieprzerwanie samodzielnie rządzi w dwóch rejonach wileńskim i solecznickim, współrządzi w stolicy oraz w samorządach trockim, święciańskim, wisagińskim i szyrwinckim.
Przewodniczący AWPL sprawił jeszcze jedną ważną rzecz, otworzył drzwi do współpracy nie tylko z innymi mniejszościami narodowymi, ale też z partiami litewskimi. Dzięki temu AWPL z partii wyłącznie polskiej mniejszości narodowej stała się najpierw partią regionalną, a przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi ogólnokrajową, co pokazały wyniki wyborcze. To te sukcesy polityczne AWPL, które zostały osiągnięte za przyczyną determinacji i żmudnej pracy tysięcy oddanych sprawie osób i dobrego zorganizowania partii przez Tomaszewskiego, stały się solą w oku dla litewskich nacjonalistów, mających szerokie wpływy w polityce i mediach. To z tego powodu dochodzi do nieustających ataków na lidera, według tego samego, pełnego pomówień scenariusza.
Przeciw dyskryminacji
Waldemar Tomaszewski jest jednak nieugięty, nie daje się zastraszyć i nie wyrzeka się swoich poglądów i wyznawanego świata wartości, podobnie jak czyni to większość Polaków na Litwie. Stąd coraz bardziej wyrafinowane i ostre metody, łamiące standardy europejskie, używane są przez władze litewskie do walki z polskością. Przykładów na to jest wiele. Choćby horrendalne kary nakładane za używanie dwujęzycznych tablic informacyjnych z nazwami ulic, wiszących na prywatnych domach mieszkańców. Ofiarą tych represji padł dyrektor administracji rejonu solecznickiego Bolesław Daszkiewicz, na którego nałożono karę 43 tysięcy litów (12,5 tys. euro) za wiszące w rejonie napisy w języku polskim. Wielokrotnie karano też Lucynę Kotłowską, dyrektor administracji rejonu wileńskiego, ostatnio też nowego dyrektora z Solecznik Józefa Rybaka, a nawet prywatnych przewoźników autobusowych, wszystkich za używanie dwujęzycznych tablic informacyjnych, w tym w języku polskim.
Urzędnicy celowo pomijają fakt, że rejony te w zdecydowanej większości zamieszkane są przez Polaków. W kilkunastu gminach nawet przez ponad 80 procent Polaków. Wszystko to odbywa się na wniosek pełnomocnika rządu litewskiego. Jest to bez wątpienia rodzaj państwowych represji i zastraszania polskiej społeczności. Do tego dochodzi zakaz pisowni nazwisk w formie oryginalnej, czyli polskiej. Opieszałość w zwrocie ziemi zagarniętej Polakom w czasach sowieckich, zamach na polską oświatę i niekorzystne zmiany granic okręgów wyborczych, niezgodne z zaleceniami OBWE i Komisji Weneckiej.
Ponurego obrazu dopełnia brak ustawy o mniejszościach narodowych, choć stanowią one aż 16 proc. mieszkańców. Ponadto Litwa, pomimo podpisania i ratyfikowania, nie implementowała do swojego systemu prawnego Ramowej Konwencji Rady Europy o Ochronie Mniejszości Narodowych oraz nie wypełnia Traktatu polsko – litewskiego w części dotyczącej mniejszości narodowych. Kraj ten ignoruje również wezwania Parlamentu Europejskiego do ratyfikacji Europejskiej Karty Języków Regionalnych i Mniejszościowych. Ta wyjątkowa jak na Unię sytuacja narusza standardy europejskie w dziedzinie ochrony praw mniejszości narodowych. To jaskrawy przykład dyskryminacji na tle narodowościowym.
W jedności siła
W takich skrajnie nieprzychylnych warunkach politycznych przychodzi działać AWPL. Skoro Litwa uciska mniejszość polską, prowadząc swoisty Kulturkampf, a państwo polskie nie jest w stanie wywrzeć odpowiedniej presji na Litwę, aby zabezpieczyć prawa polskiej mniejszości w tym kraju, to trudno się dziwić Tomaszewskiemu, że szuka poparcia u innych mniejszości narodowych, aby w ten sposób wspólnie walczyć o respektowanie należnych im praw. Bardzo słusznie, że AWPL stawia na współpracę ze wszystkimi mniejszościami narodowymi na Litwie, w tym z rosyjską, bo tylko wspólnymi siłami są w stanie przeciwstawić się skandalicznej, jak na kraj unijny, dyskryminacji. Ta współpraca jest potrzebna, a wręcz konieczna, gdyż największym problemem dzisiejszej Litwy nie jest zagrożenie zewnętrzne, lecz wewnętrzne, wykreowane przez władze państwowe.
Są to metody i działania władz litewskich rodem z państw totalitarnych, wymierzone przeciwko własnym obywatelom należącym do mniejszości narodowych. AWPL wyrosła na największą siłę polityczna na Litwie, która przeciwstawia się zaplanowanej, urzędowej dyskryminacji, zmierzającej do wynarodowienia mniejszości w tym kraju, przede wszystkim mniejszości polskiej. Stąd bierze się zmasowany atak na Waldemara Tomaszewskiego, jako lidera ugrupowania. Stąd też przy każdych wyborach odgrzewany jest polityczny kotlet w postaci rzekomej prorosyjskości AWPL. Śpiewka tak stara, jak stara jest historia niszczenia polskości na Litwie.
Nacjonaliści litewscy, którzy od lat nadają ton tamtejszej polityce, próbują swoją chorobliwą antyrosyjskością i stygmatyzowaniem współpracy między Polakami a Rosjanami na Litwie, zniechęcić do AWPL i Tomaszewskiego opinię publiczną w Europie. Szkoda, że w dziele tym, przypadkiem lub celowo, pomagają im także wrzutki medialne w niektórych polskich mediach. Czas najwyższy, aby polskie elity, tak polityczne jak dziennikarskie, odpowiedziały wprost na pytanie, kogo popierają: czy zaczadzone szowinizmem władze litewskie, czy broniących swoich praw Wilniuków? Polacy z Wileńszczyzny nie mogą być zakładnikami antyrosyjskich nastrojów i sytuacji na Ukrainie, nie można też odbierać im prawa do zawierania sojuszy wyborczych z mniejszością rosyjską na Litwie, bo to nie Rosjanie łamią prawo międzynarodowe w tym kraju, lecz władze litewskie. Warto o tym pamiętać przed wydawaniem kategorycznych osądów.
Droga pod prąd
„Jeśli chcesz znaleźć źródło, musisz iść pod prąd". Te słowa z Tryptyku rzymskiego Jana Pawła II najlepiej charakteryzują zmagania polityczne Waldemara Tomaszewskiego. Nie hołduje on doraźnym interesom i chwilowym tendencjom. To polityk z zasadami, z mocnym kręgosłupem moralnym, buduje na wartościach chrześcijańskich i nie zmienia poglądów w zależności od tego, z której strony wieje wiatr „politpoprawności". Koalicjanci AWPL wiedzą, że jej lider dotrzymuje słowa i nie zdradza swoich sojuszników, to rzadka cecha w polityce. Przez kilka ostatnich wyborów AWPL razem z jedną z partii reprezentujących mniejszość rosyjską na Litwie, Aliansem Rosjan, startują razem. Koalicja sprawdziła się, dając większą szansę na realizację programu.
Dzisiaj, wykorzystując antyrosyjskie fobie i nastroje, politycy i dziennikarze litewscy chcą rozbić tę współpracę. Tomaszewski do tego nie dopuszcza, bo wie, że jest to prowokacyjna próba destabilizacji politycznej na Litwie, próba wyrzucenia poza nawias polityczny mniejszości narodowych. Byłoby to spełnienie marzeń litewskich nacjonalistów i antypolsko nastawionych landsbergistów. Cała sytuacja stała się jednak kolejnym powodem do ataku na Tomaszewskiego. Jak co roku, dla zasady, w dniu zakończenia II wojny lider AWPL składał kwiaty na grobach poległych żołnierzy. Najpierw na mogile AK-owców, później na cmentarzu antokolskim, na grobach żołnierzy rosyjskich. Był to hołd oddany tym, którzy zginęli i ukłon wobec żyjących członków ich rodzin.
Jednak na Litwie rozpętała się wyreżyserowana histeria, zaś Tomaszewskiego oskarżono o złamanie ogłoszonego bojkotu Rosjan. Bez głębszej refleksji dziennikarze zrobili zarzut ze wstążki św. Jerzego, patrona rycerskości i walki ze złem. W ikonografii zazwyczaj św. Jerzy jest przedstawiany jako rycerz walczący ze smokiem symbolizującym zło. Jak widać na Litwie smoków jest ci dostatek (zwłaszcza wśród konserwatystów), jeno świętych Jerzych niewielu. Dobrze, że Waldemar Tomaszewski jest po dobrej stronie i broni zasad i wartości cywilizacji europejskiej zbudowanej na fundamencie tradycji chrześcijańskiej. Przecież zwycięstwo nad hitlerowskimi Niemcami to fakt historyczny, przypieczętowany zdobyciem Berlina przez Rosjan i Polaków.
Władze litewskie zachowały się tak, jak gdyby nie był to dzień zwycięstwa nad nazizmem, lecz dzień smuty narodowej. Chociaż, postawa taka nie powinna nas zbytnio dziwić, bo Litwini dość aktywnie wspierali hitlerowców, wystawiając własne oddziały kolaboracyjne, które dopuściły się między innymi mordu w podwileńskich Ponarach. W bestialski sposób zabito tam około 100 tys. osób, w tym Polaków, Rosjan, Romów, najwięcej zaś Żydów. I tak oto potomkowie oprawców czynią zarzuty potomkom ofiar, czyż nie jest to paradoks naszych czasów?
Prawdziwy patriota
Szczyt niedorzeczności stanowią zarzuty o brak patriotyzmu i szacunku dla żołnierzy AK. To wyjątkowo niesprawiedliwe stwierdzenia, gdyż Waldemar Tomaszewski jest prawdziwym patriotą i z takiej patriotycznej rodziny pochodzi. Adam, stryj Waldemara, żołnierz AK, brał udział w walkach o Wilno. A cioteczny brat Waldemara, Henryk, jeszcze w czasach sowieckich przyjął święcenia kapłańskie. Natomiast sam Tomaszewski również bronił polskości w czasach sowieckich, gdy w 1980 roku odważnie podniósł w szkole sprawę mordu katyńskiego. A w tych samych czasach „ulubieńcy" litewskich dziennikarzy, szkalujących dziś lidera AWPL, służyli bolszewikom. Landsbergis i Linkevicius jako ochotnicy w komsomole, a inni wykładając w wyższej szkole partyjnej. Taka jest prawda. Pouczanie lidera AWPL na temat patriotyzmu to zwykła dziennikarska bezczelność.
Tomaszewski jak Orban
Inna sprawa to zarzuty dziennikarskie wobec Tomaszewskiego w sprawie jego rzekomej złej postawy w sprawie ukraińskiej. Na szczęście ukraińska gorączka nie ogarnęła wszystkich. Przewodniczący AWPL zachował w tym względzie zdrowy rozsądek. Zaatakowano go za to, że nie pochwalił rewolucji. Choć powiedział, całkiem słusznie, że każda rewolucja przynosi tylko rozlew krwi i nieszczęścia zwykłym ludziom, że podczas rewolucji jedni oligarchowie zastępują drugich, że władzę powinno się wybierać przy urnach, a nie z karabinem na ulicy.
Czy powiedział coś niewłaściwego? Nie. A zatem skąd ten szalony atak na jego osobę? Otóż on, tak jak premier Węgier Victor Orban, ma odwagę mówić prawdę o tym, jak wygląda rzeczywistość, że nie jest czarno – biała, lecz złożona. Ma własne zdanie i celnie punktuje błędy unijnej dyplomacji, która zamiast łagodzić, zaostrza konflikt. Za stałość poglądów, za odwagę nazywania rzeczy po imieniu, za mówienie prawdy „pod prąd" jedynie słusznej narracji, liderowi AWPL należą się słowa uznania, a nie ataki. Trudno jednak być prorokiem we własnym kraju, bo wypowiadana prawda wielu kole w oczy. I tak jak na Orbana, na Tomaszewskiego spadają obelgi za obronę zasad i prawdziwych wartości.
W obronie naszych interesów
Krytykanci nie widzą lub nie chcą widzieć, że ukraiński problem został zafundowany Ukrainie przez samych Ukraińców, odbudowujących państwo oparte na ideologii OUN i kulcie Bandery. Do tego celu użyli klasycznego narzędzia – zamachu stanu, nie interesowały ich wybory, lecz rozwiązanie siłowe. Niepodpisanie umowy stowarzyszeniowej z UE było tylko pretekstem. Wszystkie wydarzenia, które nastąpiły później, wraz z reakcją Rosji, stanowiły już tylko pochodną bezsensownego, siłowego przewrotu. Warto mieć tego świadomość, zanim ktoś znowu poprze kolejną rewolucję.
Nie trzeba być wytrawnym dyplomatą by wiedzieć, że konflikty istniały i istnieć będą zawsze, zwłaszcza w polityce międzynarodowej. Dlatego potrzebna jest chłodna kalkulacja zysków i strat, a nie naiwne wymachiwanie szabelką, bo konflikt ukraiński to nie jest nasza wojna. Kto nawarzył piwa, niech je teraz wypije. Rację ma Tomaszewski, gdy mówi, że Litwie i Polsce nie grozi wojna, bo jesteśmy w Unii i NATO. Niestety, wielu zachowuje się tak, jakby jej chciało, dolewając oliwy do ukraińskiego ognia. W całej tej sprawie idzie bardziej o prestiż krajów zachodnich, który został nadszarpnięty, niż o górnolotną i wzniosłą ideę.
My, Polacy, wielokrotnie przekonaliśmy się o tym w historii. Byliśmy zdradzeni we wrześniu '39 przez Francję i Anglię, a potem sprzedani w Teheranie i Jałcie. Wszak w polityce międzynarodowej nie ma miejsca na sentymenty, są tylko interesy, to bolesna acz podstawowa zasada dyplomacji. Natomiast przyzwolenie na powstanie ultranacjonalistycznego państwa ukraińskiego byłoby niedźwiedzią przysługą dla Europy. Już dziś przedstawiciele Prawego Sektora żądają rewizji granic i „oddania" Przemyśla Ukrainie. Nie powinniśmy też dopuścić do zerwania relacji handlowych z Rosją, bo może doprowadzić to do głębokiego kryzysu gospodarczego, który odbije się przede wszystkim na zwykłych ludziach. Doskonale rozumieją to Niemcy i szerokim gardłem, bez skrupułów, konsumują rosyjski gaz z bałtyckiej rury. A Austriacy eksportują mięso, przejmując nasze rynki zbytu.
I tylko my, Polacy, w imię irracjonalnych zażyłości z Ukrainą zachowujemy się jak nakręcona pozytywka, robiąc wiele szumu i prężąc muskuły w imię nie swoich interesów. Natomiast władze litewskie, wykorzystując rosyjską kartę, chcą przy okazji „rozwiązać" problem mniejszości narodowych po swojemu: kneblowaniem ust, zniesławianiem i wzmożoną dyskryminacją Polaków. Na przeszkodzie w osiągnięciu tego cynicznego celu stoi AWPL i jej przewodniczący, stąd czarny pijar wycelowany w Waldemara Tomaszewskiego. Na szczęście ten haczyk zarzucony przez skrajnie antypolskie władze Litwy nie jest, z małymi wyjątkami, "połykany" przez polskich polityków, bo w Warszawie już dawno poznano się na dwulicowości i nacjonalizmie litewskiej polityki.
Dr Bogusław Rogalski, politolog
Doradca EKR ds. międzynarodowych w PE
Komentarze
https://www.youtube.com/watch?v=6pTPMq4ZrGw
Polska nie ma po prostu narzędzi nacisku. Tutaj powinna zająć stanowcze stanowisko UE, która niestety skupia się bardziej na obronie praw człowieka na Białorusi niż w krajach sojuszu.
Ciekawe info. Szkoda że Polska nic z taką wiedzą nie robi pożytecznego. Albo jest cholernie nieskuteczna. Zresztą na jedno wychodzi...
"Władze Republiki Litewskiej od lat nie wypełniają większości postanowień polsko - litewskiego Traktatu o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy wobec mniejszości polskiej zamieszkującej to państwo. W istocie wiele posunięć władz litewskich wobec Polaków ma charakter dyskryminacyjny i są one sprzeczne z zapisami umów międzynarodowych przyjętych i ratyfikowanych przez Litwę w dziedzinie ochrony mniejszości narodowych. Nasilające się w ostatnim czasie incydenty naruszania praw mniejszości polskiej mogą w perspektywie doprowadzić do pogorszenia się stosunków polsko-litewskich."
Delfi i ZW to polskojęzyczne media...ale nie polskie.
Dlatego czytuję L24 a lubuję się w felietonach doktora Rogalskiego, bo trza nie lada odwagi ażeby pisać prawdę w tychże czasach.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.