Wydrukuj tę stronę

Na mapie Kowna mała, ale bogata wysepka polskości

2015-09-25, 21:54
Oceń ten artykuł
(2 głosów)
Od lewa – Wioleta i Henryk Karyniewscy, prezes Franciszka Abramowicz oraz Jadwiga Gojlewicz Od lewa – Wioleta i Henryk Karyniewscy, prezes Franciszka Abramowicz oraz Jadwiga Gojlewicz © Fot. Marian Paliuškevič

Co niedzielę, po Mszy świętej w kowieńskim pokarmelickim kościele pw. św. Krzyża, przychodzą tu, by nie tylko razem wypić filiżaneczkę małej czarnej, ale przede wszystkim, by nacieszyć się byciem w Rodzinie, którą łączą nie więzy krwi, lecz język ojczysty.

Wszyscy oni, to Polacy z dziada pradziada. Lecz, niestety, taka to smutna była nie tak dawna historia tych ziem, że nawet w dowodach osobistych mało komu udało się zachować ten tak ważny dla każdego wpis o narodowości: Polak.

„A właściwie, to nie trzeba było nawet wywózek, wygnania, bo tu, na swej ziemi rodzinnej, wielu ludzi się wynarodowiło. Początkowo, owszem, był strach wywózki, ale kiedy i Sybir już nie straszył, wielu nie chciało się przyznawać, że są Polakami…” — ze smutkiem mówi prezes Kowieńskiego Oddziału ZPL Franciszka Abramowicz.

Zamyśla się, a po chwili kontynuuje:
— Czyż nie jest straszny taki fakt, który przytoczę. Ostatnio odwiedziłam groby swoich bliskich, widzę, na ławce przy cmentarzu odpoczywa moja znajoma – Polka. Podchodzę, witam się, a ona mówi: „Mów po litewsku, nie daj Boże, ktoś usłyszy”. To nie wytrzymałam i odcięłam: „A tobie co jest kobieto, czyż jakiegoś durnego ziela się najadłaś, że ci rozum odebrało. Czy karierę chcesz robić u schyłku życia! Toż to twoi przodkowie, groby których przyszłaś sprzątać, poprzewracają się”. To tylko jeden przypadek. Niestety, nie jest pojedynczy — kończy nasza rozmówczyni.

Ich oddział został założony, jako jeden z pierwszych, które tworzyły się w latach odrodzenia przy Związku Polaków Litwy. Jedni odchodzili, drudzy przychodzili, zmieniały się adresy placówki, zmieniali się prezesowie, ale nie zmienił się cel: zadeklarować wszystkim, że mimo wszystko istnieją, działają, świętują, bawią się, no i oczywiście śpiewają polskie piosenki. Te same, które nucili ich przodkowie.

„Nie jest tych członków tak dużo jakby się chciało i komuś wydawało, że rezerwa na pewno jest o wiele większa, to znaczy o wiele więcej Polaków mieszka w Kownie niż to oficjalne podają statystyki. Ale wiadomo, jak nie ma szkoły — to młodzi idąc do szkół litewskich, automatycznie stają się Litwinami” — kontynuuje prezes.

— Dobrze, że mamy jeszcze Mszę św. w języku polskim w kościele karmelitów pod wezwaniem św. Krzyża. W tej barokowej świątyni też działa nasz polski chór parafialny — mówią prezes tego chóru Wioleta Karyniewska oraz solista Henryk Karyniewski.

Pani Wioleta jako lekarz-internista przepracowała prawie 40 lat.

Nigdy nie zapominała o tym, że jest Polką i nigdy się tego języka nie wstydziła. „No bo to z mlekiem mojej matki zostało wyssane” – mówi Karyniewska, która wywodzi się ze starej szlachty polskiej.
Od samego początku należy do oddziału, gdzie to albo jacyś goście ich odwiedzają, albo to oni na miejscu organizują wystawy, to wieczory poetyckie…

A kiedy mówimy o wieczorach poetyckich, to w tym miejscu koniecznie należy wymienić poetkę ludową mieszkającą w niedalekich Łopiach — Jadwigę Gojlewicz, która nie tylko sama wiersze pisze, ale stara się utrwalić dzieje tej zlituanizowanej krainy, w której dziś ona, wdowa po mężu akowcu, prawie nie ma z kim w języku ojczystym porozmawiać.

Wszędzie panuje język litewski, ale pamięta inne czasy. Dlatego swe uczucia stara się przelać na kartki papieru.

Wszystkie imprezy organizowane przez Kowieński Oddział ZPL trudno wymienić.

Na przykład, w maju zdecydowali się poznać lepiej sąsiadów, czyli mieszkańców dzielnicy Pietraszuny.

A właściwie inicjatorem tego spotkania był Białostocki Uniwersytet Trzeciego Wieku, którego członkowie wraz z prezes Krystyną Szner przybyli do Kowna w ramach kontynuowania współpracy, która została zapoczątkowana podczas realizacji projektu „BASE”. Brali w nim m. in. udział seniorzy z UTW w Białymstoku, ich partnerzy z Turcji, Hiszpanii oraz Kowna — Centrum Wspólnoty w Pietraszunach.

W połowie maja br. było pierwsze spotkanie członków Białostockiego UTW, wspólnoty Pietraszun i Kowieńskiego Oddziału ZPL. Odbył się koncert, który został przygotowany wspólnymi siłami i serdeczne biesiadowanie, podczas którego wszyscy się lepiej poznali.

Sami zapraszają też chętnie do siebie gości — do swej siedziby, która mieści się w samym centrum miasta przy ul. Maironio 13, tuż przy al. Laisvės.

— Czyli Polacy mają, co czytać? – pytam.

„Nie tylko Polacy, ponieważ do biblioteki przychodzi także wielu Litwinów. Niektórzy są życzliwie ustosunkowani, ale inni nie ukrywają, że biorą książki tylko dlatego, by porównać jak to czy inne wydarzenie zostało odzwierciedlone w danym wydaniu. Owszem, czasami i słowo przykre usłyszę, że historia jest fałszowana, ale jestem odporną kobietą i nie poddaję się prowokacjom” — dodaje rozmówczyni.

Jak za chwilę się dowiem, jest to bardzo nietypowa biblioteka.
Mimo że oficjalnie czynna jest dwa razy tygodniowo, ale jednak, jeżeli ktoś  poprosi, to Franciszka przyjdzie i książki wypożyczy. Wszak, na przykład, wiosną ludzie wyjeżdżając do sadów, domów wczasowych i całe tomy książek stąd wywożą, aby czytać całe lato, a potem jesienią zwracają. Tym, co nie mogą przyjść, a garną się do słowa ojczystego, Franciszka książki dowozi do domu. Raczej donosi, bo transport kosztuje.

„Dla mnie nie jest to żaden wyczyn, przecież jako listonoszka przepracowałam 30 lat, to i teraz trochę nogi rozruszam, a przy okazji, to moich drogich rodaków   odwiedzę, po polsku pogawędzimy” – mówi Abramowicz.

Dom rodzinny Franciszki był w osiedlu Pomiekle, szkoła początkowa w Serbinach, potem w Łabunawie, a kiedy w czasach radzieckich do Kowna przyjechała, to tu już średnią przy ulicy Maironio ukończyła.

„Kiedy sobie przypomnę te pierwsze lekcje w języku litewskim (bo innej szkoły nie było), to po dziś dzień włos mi się jeży. Nie rozumiałam nic a nic. Jedno jedyne tylko słowo litewskie było mi znane – vanduo (woda). Więc, aby nie siedzieć na lekcji jak głuchoniema, zdecydowałam się rękę podnieść i to słowo wykrztusić. Nauczycielka zdecydowała, że chcę pić, głową mi skinęła i pokazała, że mogę podejść i wody się napić” – przypomina Franciszka.

Prawie każdy z 30 członków tego oddziału podobną historię mógłby opowiedzieć. Ale cóż takie gadanie da. Rodziny się przemieszały. Dla tych, kto chce język polski poznać, organizują szkółkę tego języka.

„W poprzednich latach mieliśmy świetną nauczycielkę — Bożenę Zaborowską. Cztery grupy polskie prowadziła — w tym jedną internetową. Bardzo były nam potrzebne. W tym roku musimy radzić sami, ale postaramy się, aby język był wykładany. Może nie tak fachowo, ale pomóc swą obiecała właśnie Wioleta Karyniewska, trochę w miarę swych sił, to swoją wiedzą też wesprę” — mówi Franciszka i dodaje, że lekcji nie zaprzestają, bo doskonale wiedzą, co znaczy jeden rok przepuścić, drugi, a wówczas na trzeci już nikt się nie zbierze.

Jak dalej się dowiem, oddział nie zajmuje się tylko działalnością w czterech ścianach. Członkowie oddziału bardzo chętnie biorą udział we wszystkim, gdzie są zapraszani. Jadą na wszystkie imprezy organizowane przez rodaków tu, na miejscu, na Litwie, jak też do Polski.

Biorą też udział w imprezach ogólnomiejskich np. Dniu Języka, gdzie to swój udział deklarują nie tylko Litwini, ale inne narodowości, zamieszkujące to drugie pod względem wielkości miasto na Litwie.

A ostatnio zaczęła działać polska filia Uniwersytetu Trzeciego Wieku.

Dorobek polskiego zespołu „Kotwica” – to osobny temat. Jest znany nie tylko w kraju, ale też poza jego granicami.

No i bardzo często sami podejmują gości, wszak Kowno jest na trasie wycieczkowej prawie każdego rodaka z Macierzy.

Wabi też Lauda. Wiosną członkowie oddziału towarzyszyli rodzinie państwa Chrzanowskich-Zawiszów z Warszawy, która często odwiedza ojczyste strony swych przodków.

Ród ten pieczętuje się herbem Zadora, który na ziemiach litewskich znany jest od 1400 roku. Herbu tego używały na Litwie rody Dowgiałłów, Narbuttów, Zawiszów z Polski.

Odwiedzili wówczas kościół w Opitołokach i chylący się ku upadkowi niegdyś wspaniały dwór słynnego rodu Zabiełłów.

Wodokty, Pacunele, Mitruny (miejscowości doskonale znane z sienkiewiczowskiego „Potopu”), Krekenowo, Kałnoberże. Ostatni przystanek był w Łabunowie, gdzie w kościele-kaplicy spoczywają prochy Zabiełłów.

To tylko jedna z tegorocznych wypraw. A do tego wszystkiego należy wymienić obchody wszystkich świąt narodowych, religijnych. Czyli opłatek, Wielkanoc itd. są zawsze w tej Rodzinie zjednoczonej słowem — Polacy.

„Staramy się też nie zapominać o jubileuszach naszych członków, pozdrowić, pośpiewać” — mówi na zakończenie prezes, na barkach której jest oczywiście cały gros pracy. Ale nie narzeka i jest pełna sił, optymizmu oraz wdzięczności dla „Wspólnoty Polskiej” za wynajęcie siedziby, bez której oczywiście praca nie byłaby możliwa.

HISTORIA KOŚCIOŁA PW. ŚW. KRZYŻA
W 1510 roku darowano znajdujący się za ówczesnym miastem plac nad Niemnem pod budowę nowej świątyni. W XVII wieku przy kościele założono parafię, a 23 lipca 1685 roku poświęcono kamień węgielny.

W roku 1700 r. biskup wileński Konstanty Kazimierz Brzostowski poświęcił nowy kościół pw. św. Krzyża. Od 1770 roku kościół należał do zakonu karmelitów bosych, którzy otrzymali go w zamian za przekazane miastu placów, kościoła św. Eliasza i dopłaty w wysokości 40 tys. złotych.

W 1831 i 1836 roku w związku z epidemią cholery w klasztorze karmelitów mieścił się szpital.

W roku 1845 Rosjanie zamknęli kościół i urządzili tam graciarnię, niszcząc ołtarze barokowe, ambonę, chór organowy, rzeźby i obrazy, a po 1880 roku umieszczono w nim magazyn wojskowy.

Zamknięto też w 1845 roku klasztor karmelitów, w którym umieszczono do 1970 roku szpital, a potem fabrykę galanterii.

Dzięki staraniom polskiego biskupa Aleksandra Kazimierza Bereśniewicza Rosjanie zwrócili kościół wiernym.

Przed kościołem znajduje się żeliwna neogotycka kapliczka z napisami w języku polskim.

Helena Gładkowska
Kurier Wileński

Komentarze   

 
#5 !! 2015-09-29 13:15
Wspaniali dzielni ludzie.
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#4 Ryś 2015-09-27 22:50
Właśnie taki los jak w Kownie,szykuje się Polakom w Wilnie,przy aktywnym wsparciu odpowiednich sił w Macierzy.
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#3 Wanda 2015-09-27 01:19
Nadpisy tez po polsku.Spokojnie przetrwamy michnikowszczyzne.
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#2 Hmm... 2015-09-26 15:07
"— Czyż nie jest straszny taki fakt, który przytoczę. Ostatnio odwiedziłam groby swoich bliskich, widzę, na ławce przy cmentarzu odpoczywa moja znajoma – Polka. Podchodzę, witam się, a ona mówi: „Mów po litewsku, nie daj Boże, ktoś usłyszy”. To nie wytrzymałam i odcięłam: „A tobie co jest kobieto, czyż jakiegoś durnego ziela się najadłaś, że ci rozum odebrało. Czy karierę chcesz robić u schyłku życia! Toż to twoi przodkowie, groby których przyszłaś sprzątać, poprzewracają się”. To tylko jeden przypadek. Niestety, nie jest pojedynczy — kończy nasza rozmówczyni.”
Nieprawdą mówi,-bajki opowiada Pani prezes Franciszka Abramowicz, na grobach jej bliskich na przykościelnym cmentarzu w Łabunowie wszystkie nadpisy jest w języku litewskim! Dlatego dziwne jest to czytac...
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#1 08/15 2015-09-25 23:31
No, cóż... Twardy jest los Polaków na Litwie!
Cytować | Zgłoś administratorowi
 

Dodaj komentarz