Wydrukuj tę stronę

Złote Gody wilnian Krystyny i Henryka Nausewiczów

2021-09-21, 19:22
Oceń ten artykuł
(2 głosów)
W najważniejszych życiowych chwilach obok Krystyny i Henryka Nausewiczów dzieci – Daniel i Małgorzata W najważniejszych życiowych chwilach obok Krystyny i Henryka Nausewiczów dzieci – Daniel i Małgorzata Fot. z archiwum rodziny Nausewiczów

Troskliwa córka, matka i babcia, już nie mówiąc o tym, że jest czułą żoną, dobrą i zaradną gospodynią. Jest urocza, zawsze elegancka i zadbana, a oprócz tego pięknie śpiewa, jest odpowiedzialna i sprawiedliwa wobec ludzi… Czyż nie jest wzruszające, że po 50 latach wspólnego życia mąż o swej ukochanej żonie potrafi powiedzieć tak wiele ciepłych słów?... Tyle samo komplementów swemu małżonkowi Henrykowi może sprawić Krystyna Nausewicz, która nie ukrywa – w mężu najbardziej jej imponuje to, że wszystko umie zrobić sam; jest dobry dla ludzi, nigdy nikogo nie oszukał i nikomu nie przysporzył żadnej przykrości. Sprawiedliwość, życzliwość i otwartość wobec świata i ludzi to cechy, którymi ta wileńska od pokoleń polska rodzina zjednuje sobie przyjaciół, zaskarbia miłość i ofiarność najbliższych.

10 września Krystyna i Henryk Nausewiczowie obchodzili jubileusz Złotych Godów. W niedzielę, 12 września, w obecności rodziny, licznego grona przyjaciół i znajomych, stojąc na ślubnym kobiercu w kościele śś. Piotra i Pawła w Wilnie, szczęśliwa para odnowiła przysięgę małżeńską i przyjęła błogosławieństwo z rąk proboszcza tej świątyni księdza prałata Wojciecha Górlickiego. Kapłan poświęcił obrączki małżonków, podarował krzyże na szczęście, gratulował pięknej rodziny oraz życzył, aby kolejne lata były tak samo pełne i treściwe, jak wspólnie przeżyte półwiecze.

Sentymentalne wspomnienia

Złoci jubilaci, mimo upływu lat, nadal pełni werwy, weseli i pozytywnie nastawieni zaskakują wręcz swoją ciekawością i apetytem na życie, zachwytem nad tym, co nasze, polskie i tak rzadko dzisiaj spotykaną sentymentalnością…

– Poznaliśmy się na pewnej uroczystości u mojej koleżanki. Moi rodzice przyjaźnili się z jej rodzicami. Okazało się, że i Heniek tam był. Powiedział, że wpadłam mu w oko, co dla mnie było bardzo miłym wyznaniem – opowiada Krystyna Nausewicz, z domu Jacewicz. Pan Henryk, przysłuchując się zwierzeniu żony, dyskretnie zauważa, że miał nadzieję, iż on także wpadł Krystynie w oko od pierwszego wejrzenia, ale jako prawdziwa dama, nie pokazała tego po sobie.

– Potem zaczęliśmy się spotykać. Pierwsze spotkanie, drugie… A półtora roku później Heniek mi się oświadczył. Mieszkałam w centrum Wilna na dawnej ulicy Mickiewicza, potem przemianowanej na aleję Lenina, a obecnie Giedymina. W tym domu urodziły się moja mama i babcia, mieszkała cała nasza rodzina z dziada pradziada. Gdy się pobraliśmy, miałam 21 lat, Heniek – 23 i był już po wojsku. Zamieszkaliśmy właśnie w moim rodzinnym domu. W tym czasie oprócz nas mieszkała tam również siostra z mężem i mama z tatusiem. Po roku małżeństwa tutaj przyszedł na świat nasz syn Daniel, a ja byłam jeszcze studentką polonistyki w ówczesnym Instytucie Pedagogicznym. Po trzech latach urodziła się Małgorzata. Także pod jednym dachem wtenczas mieściły się już trzy pokolenia. Niestety, z czasem całe nasze podwórko zostało przesiedlone do innych miejsc, a tutaj władze mieszkania przekształciły w biura – kontynuuje rodzinną sagę pani Krystyna i z nostalgią wspomina, że jej mama Jadwiga z Januszkiewiczów pracowała w kiosku z prasą naprzeciwko domu. Okoliczni Polacy dobrze ją znali, gdyż zawsze zostawiała im polskie gazety. Tatuś (Edward Jacewicz) pracował w pobliskim zakładzie obuwniczym im. Eidukevičiusa. Siostra i szwagier trudnili się nieopodal w sądzie. Wtedy wszystko tutaj było swojskie, bliskie.

Rodzinna solidarność

Rodowe gniazdo pana Henryka znajdowało się niewiele dalej, na malowniczym, klimatycznym Zwierzyńcu. Dopóki mieszkali w centrum Wilna, Henryk ze swym ojcem (Wacławem Nausewiczem) wykańczali poddasze starego domu na Zwierzyńcu. Gdy było gotowe, młoda rodzinka z dwojgiem dziatek zamieszkała na swoim. I tak, w radosnych kłopotach, mijały kolejne wspólne lata państwa Nausewiczów.

W wychowaniu wnuków ze wszech miar pomagały matki Krystyny i Henryka, Jadwiga i Irena (z domu Szwedowicz). Ojciec Krystyny nawet wtedy, gdy maleństwa podrosły, każdego dnia dowoził je do szkoły.

Krystyna pomyślnie ukończyła studia i podjęła pracę w klubie dla dzieci i młodzieży „Kosmos”. Henryk pracował w Zakładzie Maszyn Obliczeniowych przy byłej ulicy Dzierżyńskiego, dzisiaj Kalwaryjskiej i studiował wieczorowo na kierunku elektronicznym w Wileńskim Instytucie Inżynierii i Budownictwa, czyli „VISI”.

– W zasadzie Krystyna bardziej się udzielała i poświęcała rodzinie. Moja praca była dość poważna, często wyjeżdżałem w delegacje po całym Związku Radzieckim lub do późna pozostawałem w pracy, toteż na barki Krysi spadało naprawdę dużo obowiązków – przyznaje pan Henryk.

Pani Krystyna rzeczywiście jest najlepszym przykładem ofiarności, której czuła opieka i troska obecnie pomagają godnie znosić starość jej mamie. Ta obecność pośród bliskich, mimo fizycznej niemocy, 96-letniej staruszce pozwala czerpać radość z sukcesów dzieci, wnuków i prawnuczek. A ukochanej córce pozwala nadal czuć się dzieckiem, przytulać do mamy, od czasu do czasu razem zaśpiewać ulubione tango, zarecytować „Pana Tadeusza”. Uwaga i miłość rodziców wobec dzieci zawsze owocuje. Latorośle państwa Nausewiczów często dzwonią, pytają o zdrowie, są zaradne i pomocne w każdej sytuacji. Rodzice mogą być z nich dumni, ponieważ udało im się zaszczepić najważniejsze w życiu wartości. Dzieci ukończyły studia, są samodzielne i pracowite.

– Nasz syn Danek wdał się w dziadka, bo też jest taki opiekuńczy wobec swych córek. Ewa wkrótce ukończy 17 lat, Karolina ma 15 lat, więc już nie potrzebują takiej ojcowskiej troski, ale on się bardzo stara być pomocny. Dziewczynki dobrze się uczą, są zdolne i dla nas to największa pociecha – uśmiecha się pan Henryk.

Muzyczne pasje

Państwo Nausewiczowie to małżeństwo, które łączy wspólna pasja do muzyki, śpiewania, szacunek do tego, co jest polskie.

– Miłość do polskości w każdym tego słowa znaczeniu, to wspólna, bardzo cenna wartość, którą wynieśliśmy z rodzicielskich domów – podkreśla jubilatka. Gwoli ścisłości należy dodać, że państwo Nausewiczowie są wiernymi czytelnikami polskiej prasy na Litwie, w tym również „Tygodnika Wileńszczyzny”. Zdaniem naszych rozmówców, prenumerowanie polskich gazet jest sprawą niezmiernie ważną w celu utrzymania polskości na Wileńszczyźnie.

Pani Krystyna jest absolwentką Szkoły Średniej nr 19, obecnie Gimnazjum im. Władysława Syrokomli, zaś pan Henryk ukończył Szkołę Średnią na Krupniczej, obecnie Liceum im. Adama Mickiewicza. Gdy dzieci podrosły nie było dyskusji, w jakiej szkole mają się uczyć. Wybrano tę polską placówkę oświatową, która była najbliżej – „Syrokomlówkę”. Gosia przez 10 lat tańczyła w szkolnym zespole „Wilenka”. Danek także przez pewien okres uczęszczał do zespołu. Przez życie całej rodziny Nausewiczów wartką wstęgą przewija się „Wilia”.

– Już jako maleńka dziewczynka wiedziałam, że istnieje taki zespół i że kiedyś będę do niego należała. Pamiętam, jak rodzice robili piękne kosze kwiatów – raz, gdy do Wilna przyjechał z koncertem zespół „Mazowsze”, drugi – gdy „Wilia” miała swój pierwszy znaczniejszy jubileusz. Pamiętam też słowa, które dedykowałam zespołowi razem z tymi kwiatami – wspomina pani Krystyna.

Do zespołu 10-letnią Krysię przyprowadziła nauczycielka, a kierownik chóru „Wilii” Wiktor Turowski zachęcił słowami: „Chodź na każdą próbę i na pewno będziesz śpiewała”. Mając 15 lat Krystyna jako pełnoprawna chórzystka nie tylko stanęła na wielkiej scenie, ale i wykonywała partie solowe. W zespole wiele się nauczyła i gdyby chciała, na pewno zrobiłaby karierę jako zawodowa śpiewaczka. Potwierdzeniem tych możliwości był także udział w 1967 roku w I Konkursie Polskiej Piosenki. Została laureatką tego konkursu obok znanego już wtedy litewskiego wykonawcy estradowego Stasysa Povilaitisa. Jednak mimo to, że lubiła i tańczyć, i śpiewać, nie chciała być artystką. Wybór pomiędzy sceną a rodziną dla Krystyny nie był trudny. Jej małżonek, również zaliczył, choć znacznie krótszy, udział w rodzimym zespole. „Przeważyła pasja do sportów ekstremalnych: narty, łyżwy… ” – śmieje się pan Henryk.

Od wielu lat w „Wilii” śpiewa córka Nausewiczów Małgorzata, która do zespołu wciągnęła również bratanice Ewę i Karolinę. Do „Wilii” uczęszczała także siostra pani Krystyny, Jadwiga. Krystyna i Henryk Nausewiczowie są natomiast od początku założenia wiernymi członkami Klubu Weteranów „Wilii”.

– W naszej rodzinie jak się spotykamy, to zawsze śpiewamy. Ja i syn gramy na instrumentach klawiszowych, mąż i córka na gitarze. Nasi ojcowie grali kiedyś na akordeonie. Ciocia, żona mego wujka, Ludmiła Januszkiewicz była śpiewaczką operową. Rozpoczynała karierę w Wilnie, potem kontynuowała ją w Szczecinie. Mój stryjeczny brat Marcin Januszkiewicz jest muzykiem i kompozytorem. Przebywając w Chicago napisał kiedyś utwór dla swego przyjaciela i piosenkarza Stana Borysa – opowiada pani Krystyna.

Według pani Krystyny, jej rodzina nigdy się nie wyparła swego pochodzenia, ani goniąc za rzekomą karierą nie wyrzekła swych wartości. Na poczucie godności i kształtowanie świadomości duży wpływ miały również poszczególne przykłady rodzinne.

– Brat mojej mamy Bronisław Januszkiewicz jako 18-latek zaciągnął się do Polskiego Wojska i w czasie wojny służył na okręcie wojennym „Grom”. Okręt Niemcy zatopili i tylko kilku osobom, w tym memu wujkowi, udało się uratować. Po wyzwoleniu z niewoli osiedlił się w Anglii. Szkoda, że nie poznaliśmy go za życia, ponieważ na zaproszenie cioci mogliśmy odwiedzić ten kraj dopiero po śmierci wujka w czasach „pierestrojki” – ubolewa pani Nausewicz.

Ach, co to był za ślub!

W przestronnym i przytulnym nowym domu Nausewiczów na wileńskim Zwierzyńcu, który wyrósł na miejscu starego rodzinnego siedliska, jest miejsce na relaks na pięknym tarasie, na muzykowanie w specjalnie do tego przeznaczonej sali. Jest miejsce na przyjęcia rodzinne i długie rodaków rozmowy. Ten dom jest pełen dźwięków, rodzinnych pamiątek, zdjęć, które są miłym wspomnieniem przeżytych lat.37 bliska2 2

– Tacy byliśmy 50 lat temu! To nasz syn Daniel, stary dom, dużo zieleni… A tutaj już jest Gosia… A to jest nasze srebrne wesele. Na tym zdjęciu diamentowe gody rodziców Krysi… – przegarniając rodzinne fotografie na przemian komentują Nausewiczowie.

Sakramentu ślubu Nausewiczom pół wieku temu w kościele św. Rafała udzielił ks. Kazimieras Vasiliauskas. Ćwierć wieku później ten sam kapłan błogosławił małżonków w katedrze wileńskiej. Ceremonia przebiegała w języku litewskim. Według pana Henryka, poczciwy duszpasterz nie miał prawa odprawić nabożeństwa po polsku, ponieważ nie mógł naruszyć z góry narzuconego porządku.

– Ksiądz Kazimierz spełnił posługę, „ale złotego to wam nie obiecuję” powiedział wtedy do nas – roześmiał się pan Henryk. Ta przyjemność po kolejnym ćwierćwieczu przypadła w udziale innemu kapłanowi, który wyraził uznanie złotym jubilatom za godny naśladowania przykład rodziny.

W czym tkwi tajemnica szczęśliwego małżeństwa? Jak rozpoznać miłość?

– Miłość, to kiedy zaiskrzyło i już nie ważne, czy ta druga osoba jest bogata czy biedna, wykształcona czy nie. W miłości nie może być żadnego wyrachowania. A żeby zachować małżeństwo, trzeba rozmawiać ze sobą o wszystkich sprawach, jak trudne by nie były. Trzeba doceniać człowieka, który jest obok – mówią szczęśliwi i ciągle zakochani w sobie małżonkowie i dodają, że z czasem ich wzajemne uczucie jak wino nabrało mocy i wzbogaciło o nowe wartości – przywiązanie i ogromną odpowiedzialność jeden za drugiego.

Irena Mikulewicz
Tygodnik Wileńszczyzny

Dodaj komentarz