Uroczysta ceremonia odnowienia przysięgi małżeńskiej odbędzie się w samo południe podczas Mszy św. dziękczynnej za rodzinę. Małżonkowie mają za co dziękować Stwórcy, bo obdarzył ich trojgiem dzieci i sześciorgiem wnuków. Wszystkie dzieci uczęszczały do polskiej szkoły, zdobyły wyższe wykształcenie, założyły rodziny, doczekały się własnych pociech, ale cofnijmy się nieco w czasie i przypomnijmy jak to się wszystko zaczęło…
Los tak zarządził, że Jan służył w wojsku wraz z bratem stryjecznym Krystyny. Ten zaproponował, by napisał list do stryjecznej siostry, która jest młoda i zgrabna. Młody wojak stęskniony za stronami rodzinnymi, a jednocześnie ciekawy nowej znajomości posłuchał kolegi i kilka słów skreślił. Bardzo się ucieszył, gdy otrzymał odpowiedź, która była zachętą do wymiany poglądów i zawarcia bliższej znajomości. Pani Krystyna zauważa skromnie, że wymienili między sobą tylko kilka listów, a Jan dyplomatycznie zauważył, że dokładnie nie pamięta ile ich było. Faktem jest natomiast to, że Jan podczas urlopu spotkał się ze swą korespondencyjną przyjaciółką. Młodzi ludzie przypadli sobie do gustu, a Krystyna bez owijania w bawełnę stwierdziła wprost, że „to była miłość od pierwszego wejrzenia”, która po jakimś czasie postawiła ich przed ołtarzem.
Podczas zapowiedzi ksiądz Adolf Trusewicz żartował, że ona zupełnie młoda, a jej wybrany zupełnie „chłopaczek”.
– Nic dziwnego, że ksiądz Adolf tak powiedział, bo miałam wtedy zaledwie 19 lat, a Janek był o trzy lata starszy i była z nas naprawdę młoda para – z dobrotliwym uśmiechem na twarzy wspomina pani Krystyna. Dodała, że ksiądz Trusewicz był przyjacielem rodziny i znał ją od dzieciństwa. Nic więc dziwnego, że pozwalał sobie na żarty mówiąc: „Krystynko, ty taka chudzieńka, a on krąglutki na twarzy, a więc jak będziesz szykowała strawę, to najpierw sama zjedz, a już potem jemu daj”.
A na poważnie, to ksiądz cieszył się, że pochodząca z Grykień (koło Suderwy) panna Lipniewicz wybrała za męża chłopaka z pobliskich Poszyłajć. „Miejscowy, znaczy swój, a to zawsze lepiej” – zawyrokował.
Młodzi ślub brali w zabytkowym suderwskim kościele, a błogosławieństwa udzielił, oczywiście, ksiądz Adolf, który wśród mieszkańców cieszył się ogromnym autorytetem i poważaniem.
Początkowo młodzi mieszkali u rodziców. Potem przez krótki okres wynajmowali mieszkanie, ale już pięć lat po ślubie cieszyli się z własnego kąta w Niemenczynie, gdzie mieszkają do dziś. Pan Jan był z zawodu auto-elektrykiem i cenionym specjalistą w zakresie akumulatorów. Był pracowity i niezwykle odpowiedzialny, a tacy ludzie zawsze i we wszystkich czasach byli cenieni i poważani.
– Za dobrą pracę niejednokrotnie byłem nagradzany dyplomami honorowymi, prezentami rzeczowymi, a moje zdjęcie było zamieszczane na tablicy honorowej przodowników pracy – wspominał Zacharewicz i wymownym gestem wskazał na wiszący na ścianie piękny zegar, który również otrzymał w prezencie za sumienną pracę. Dodał, że zegar traktuje jako pamiątkę, ale największą jaką otrzymał za nienaganną pracę był przydział talonu na zakup nowiutkiego samochodu „Żiguli”.
– W tamtych deficytowych czasach to naprawdę był cenny dar i wielkie wyróżnienie – z dumą i czułością patrząc na męża stwierdziła pani Krystyna.
Zresztą pracowici są oboje. Sąsiedzi z podziwem mówią, jak dopatrzony jest ogród u państwa Zacharewiczów. Wszystko opielone, zadbane, a dokoła mnóstwo pięknych kwiatów. Pani Krystyna żartuje, że przyzwyczajenie do porządku wyniosła z rodziny, a szczególnie pedantyczny pod tym względem był jej ojciec, który gospodarzyć zaczął w wieku 13 lat.
Ale nie tylko pracą człowiek żyje i młodzi nie zapomnieli do czego jest powołana rodzina. Faktycznie jeden po drugim na świat przyszedł Grzegorz, a potem Mirosława. Po jedenastu latach od urodzenia starszego syna światło dzienne ujrzał Robert, którego pani Krystyna żartobliwie nazywa „podskrobeczkiem”. Jak już było wspomniane wyżej wszystkie dzieci dobrze uczyły się, uzyskały wyższe wykształcenie i w pracy są cenione jako dobrzy specjaliści w swym zawodzie. A co najciekawsze, że po założeniu własnych rodzin u każdego z nich urodził się jeden syn i jedna córka. Słowem, dziadkowie cieszą się z trzech wnuków i tyleż wnuczek. Najmłodszy z nich ma 7 lat, a najstarsza – 23 lata. Wszyscy uczyli się bądź uczą w polskiej szkole i dziadkowie są z nich dumni, bo, podobnie jak ich rodzice, z nauką nie mieli i nie mają żadnych kłopotów.
Na ceremonii odnowienia przysięgi małżeńskiej zbierze się prawie cała rodzina. Wśród zaproszonych gości będą również trzy drużbantki, na Wileńszczyźnie zwane asystentkami, które były w orszaku weselnym przed 50 laty.
– Szkoda, że nie będzie ich partnerów, bo dwóch jest chorych, a jeden zginął – ze smutkiem w głosie poinformowała pani Krystyna. Dodała, że oboje z mężem czują tremę przed sobotnią uroczystością, a jednocześnie są dumni ze swego dorobku, bo „życie przeżyć, to nie przez pole przejść”.
Zygmunt Żdanowicz
Tygodnik Wileńszczyzny
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.