W zawodzie pszczelarza startował jako absolutny laik, ale dzięki uporowi, mozolnej pracy i stałemu poszerzaniu swej wiedzy na temat życia i hodowli pszczół w ciągu niepełnych ośmiu lat stał się znanym fachowcem i cenionym znawcą pszczelarstwa.
Wiedza tajemna, ściśle strzeżona
Droga na szczyt nie była wcale łatwa. Początkowo pszczelarz ze wsi Skleryszki (wiejska gmina niemenczyńska) wiedzę na temat pszczelarstwa zdobywał, rozpytując okolicznych pszczelarzy, którzy mieli już spore wieloletnie doświadczenie w tej branży. Sam też sięgał po fachową specjalistyczną literaturę, ale, jak otwarcie przyznaje, wiedza teoretyczna to jedno, a w praktyce wyglądało to całkiem inaczej.
Milowy krok w zgłębianiu tajników pszczelarstwa poczynił wówczas, gdy wraz z grupką przyjaciół, amatorów pszczelarstwa zapisał się na kursy do Technikum Pszczelarskiego w Pszczelej Woli. To jedyna na świecie placówka edukacyjna od 60 lat kształcąca adeptów sztuki pszczelarskiej. Niegdyś znajomość życia pszczół uznawana była za część wiedzy tajemnej – ściśle strzeżonej. Nauka w technikum dała możliwość poznania tych tajemnic, rozwinięcia swej pasji i zdobycia ciekawego zawodu – technika-pszczelarza.
Najbardziej „zielony”
– Jeździliśmy na zajęcia raz w miesiącu. Początkowo miałem tremę, gdyż w naszej grupie prawie wszyscy prowadzili własne pasieki pszczele. Niektórzy mogli pochwalić się tym, że w swym gospodarstwie mają 200 rodzin pszczelich. Podliczyliśmy, że na osobę w naszej grupie przypadało 50 uli. Dla mnie z kilkoma ulami i brakiem jakiegokolwiek doświadczenia to był po prostu szok, bo okazało się, że jestem najbardziej „zielony”, a moja wiedza jest nijaka i równa zeru – zwierzał się pszczelarz, który obecnie dogląda pasiekę ze 140 rodzinami pszczelimi.
Nauka stała się fundamentem
Buzarewicz sam o sobie mówi, że jest uparty i odpowiedzialny. Nauka w Pszczelej Woli trwała prawie dwa lata, a on starał się nie opuścić żadnego zajęcia, skrupulatnie wszystko notował, a najciekawsze wykłady nawet nagrywał. Z perspektywy czasu docenia, że nauka w wyspecjalizowanym technikum dała bardzo wiele i stała się fundamentem do poznania zasad życia pszczół. Ponadto wiele się nauczył podczas nieformalnych spotkań i rozmów z doświadczonymi pszczelarzami, którzy, jako prawdziwi przyjaciele, nie szczędzili cennych porad i wskazówek.
Z każdego wypadu edukacyjnego do Polski Marian starał się przywieźć jakieś drobiazgi pszczelarskie, no bo nie ma co ukrywać, że za miedzą inwentarz pszczelarski jest o wiele tańszy niż na Litwie. Kupował też literaturę specjalistyczną i pogłębiał swą wiedzę z pszczelarstwa.
Musiał sporo zainwestować
– Na Litwie możliwości prowadzenia i rozwoju własnego biznesu są ograniczone, ale z rodziną uznaliśmy, że nowocześnie prowadzone gospodarstwo pszczele z wykorzystaniem najnowocześniejszego, zautomatyzowanego sprzętu jest perspektywiczne i przyszłościowe, gdyż zapotrzebowanie na jakościowy litewski miód w krajach Unii Europejskiej jest duże i trzeba tylko sprostać stawianym wysokim wymogom co do jakości produktu – mówił z przekonaniem pszczelarz ze Skleryszek, który 80 proc. wyrobów pszczelich eksportuje do krajów UE.
Żeby sprostać standardom europejskim Buzarewicz musiał sporo zainwestować. Wybudował nowoczesną pracownię, zakupił niezbędny sprzęt i, jak mówi, teraz w pełni może zadowolić wymagania i potrzeby ewentualnego nabywcy. Miód może sprzedawać w beczkach, wiadrach i słoikach. Ponadto zakupił beczkę do standardyzacji miodu, czyli gdy klient zażyczy sobie, by cała partia produktu była jednakowego składu i jakości, to taką i otrzyma.
– W urządzaniu pracowni wykorzystałem projekty unijne, uczestniczyłem w różnych programach, ale 80 proc. środków zainwestowanych w wyposażenie pracowni musiałem wyłożyć z własnej kieszeni, ale uważam i jestem wręcz przekonany, że było warto – stwierdza pszczelarz. Dodaje, że pracował w trzech kierunkach – zwiększanie liczby rodzin pszczelich, budowa i wyposażenie pomieszczeń produkcyjnych oraz pogłębianie wiedzy z zakresu pszczelarstwa.
Rodzin ze strony nie kupuje
W celu pomnożenia miodozbioru na 10 ha własnej ziemi Buzarewicz co roku sieje miododajne rośliny: facelię, nostrzyk, gorczycę, grykę itd. Zasadził też aleję młodych lipek, bo wiadomo, ludzie najczęściej pytają o miód lipowy. Oferuje miody 5-6 rodzajów, a ponadto sprzedaje takie produkty pszczele jak: pierzga, pyłek, propolis. Twierdzi, że w hurcie produkty pszczelarskie mają wzięcie, ale wszystko opiera się o cenę...
Buzarewicz prowadzi pasiekę ze 140 rodzinami. Na wiosnę chciał ją jeszcze powiększyć, ale wycofał się z tego zamiaru, gdyż zrozumiał, że lato nie będzie sprzyjało pszczołom i rozszerzenie pasieki nie przyniosłoby spodziewanego rezultatu i mogłoby narazić na straty.
– Pszczół nie kupuję. Staram się sam robić odkłady i wyhodowywać nowe rodziny. Matki zmieniam co dwa lata, ale w celu uzyskania jak największego zbioru należałoby je zmieniać co roku. Może jeszcze do tego dojrzeję – o perspektywach rozwoju pasieki mówiło pszczelarz, który planuje, że w przyszłości jego gospodarstwo pszczele będzie liczyło około 300 rodzin.
W duszy czuje się wieśniakiem
O życiu na wsi Buzarewicz marzył od dzieciństwa. Zawsze twierdził, że w sercu i duszy czuje się wieśniakiem. Urodził się i wychował w Nowej Wilejce. Uczył się w miejscowej polskiej szkole. Z zawodu jest ślusarzem, co, jakby nie było dziwne, okazało się bardzo przydatne w pszczelarstwie. Marian wcielił w życie kilka własnych racjonalizatorskich pomysłów, dzięki którym wygodnie ładuje i rozładowuje ule na przyczepę, udoskonalił wiele urządzeń i mechanizmów.
Jak przyznaje, w jego rodzinie nie było pszczelarzy. Kilka warszawskich uli miał brat babci, ale to było w dzieciństwie i Marian podglądał jego krzątaninę przy ulach z bezpiecznej odległości...
Zygmunt Żdanowicz
"Tygodnik Wileńszczyzny"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.