Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: media/k2/galleries/135980
Wydrukuj tę stronę

Dobiegła końca renowacja kaplicy Najświętszej Maryi Panny w Wace Trockiej

2016-06-27, 16:06
Oceń ten artykuł
(8 głosów)
Wizyta Zygmunta Tyszkiewicza, urodzonego w Wace Trockiej, dla dzisiejszych mieszkańców jest potwierdzeniem, że historyczna spuścizna zobowiązuje Wizyta Zygmunta Tyszkiewicza, urodzonego w Wace Trockiej, dla dzisiejszych mieszkańców jest potwierdzeniem, że historyczna spuścizna zobowiązuje © fot. Teresa Worobiej

Trzy pokolenia rodu Tyszkiewiczów przybyły do rodzinnej posiadłości w Wace Trockiej. Okazją ku temu stała się uroczystość podsumowująca renowację kaplicy, którą jako spuściznę dawnych właścicieli majątku przejęli obecni mieszkańcy miejscowości.

W sobotę, 18 czerwca, mieszkańcy Waki Trockiej stanęli w zwartym szeregu, witając hrabiego Zygmunta Tyszkiewicza, syna ostatniego właściciela majątku. Scena niczym z filmu, gdy oddany lud wita swego pana… Potomek słynnego rodu wraz z synem, synową i dwoma wnukami przybył do swej dawnej rodzinnej posiadłości, aby wspólnie się modlić i uczestniczyć w Eucharystii, podczas której metropolita wileński abp Gintaras Grušas dokonał poświęcenia nowego ołtarza.

– Moi kochani, nie mogę zbyt dużo mówić, gdyż wzruszenie odbiera mi mowę. Chciałbym podziękować za wszystko, co uczyniliście dla tej kaplicy, która zaczęła swoje życie za czasów mego pradziadka. Tutaj leży mój śp. ojciec; to są różne generacje Tyszkiewiczów… Ale nie jest to kościół Tyszkiewiczów, to jest kościół Pana Boga. W ciągu kilku lat doprowadziliście to miejsce do tak fantastycznego stanu, iż można tutaj przywozić ludzi z całego świata – dziękując zgromadzonym na uroczystości, powiedział senior rodu Zygmunt Tyszkiewicz, syn ostatniego właściciela majątku Jana Michała Tyszkiewicza.

Źródło i szczyt życia

Na początku marca pisaliśmy o sfinalizowaniu prac konserwatorskich w kaplicy wackiej, których końcowym akordem było odtworzenie ołtarza na wzór tego, który upiększał tę niedużą świątynię przed wojną (oryginał znajduje się w kościele w Druskienikach). Nowy ołtarz wyrzeźbili artyści – Rimantas Lajauskas i Virgilijus Stancikas. Na liczne prośby mieszkańców Waki podjęli się oni jeszcze jednego zadania – odtworzenia ostatniej części zdobiącej ołtarz płaskorzeźby przedstawiającej Ostatnią Wieczerzę.

Podczas sobotniego nabożeństwa wspólnie z wiernymi z Waki modlili się kapłani – obecny proboszcz parafii landwarowskiej ks. Gintaras Petronis, wikariusz ks. Edward Dukiel oraz księża, którzy niegdyś tutaj pracowali. Uroczystość zgromadziła także tych, którzy nie szczędzili wysiłku, żeby odnowić kaplicę. Jedni pisali podania, inni wyszukiwali odpowiednie projekty, jeszcze inni, kołacząc do mieszkań sąsiadów, zbierali „co łaska” na świątynię. Intencje tych wszystkich darczyńców i dobrodziejów zostały złożone na ołtarzu przez ręce pasterza i kapłanów podczas nabożeństwa.

Arcybiskup podkreślił, że gromadząc się wokół ołtarza, jesteśmy powołani, by nie tylko uczestniczyć, ale i przeżywać oraz wcielać w życie Słowo Boże. – Eucharystia jest szczytem naszego życia i źródłem jedności. Tutaj, nie tracąc naszej tożsamości, przyoblekamy się w nową tożsamość dziecka Bożego – mówił biskup, zachęcając do ciągłego odnawiania osobistej relacji z Chrystusem.

Zjednoczeni we wspólnym dążeniu

Wierni upiększyli liturgię śpiewem i czytali Słowo Boże. „Jest zakątek w Wace Trockiej, gdzie powracać każdy chce” – sparafrazowany utwór „Czarna Madonno” zaśpiewał chór w języku polskim i litewskim. Zaś na zakończenie Mszy św. skierowano słowa podziękowania do tych, których wsparcie duchowe bądź materialne towarzyszyło staraniom o renowację kaplicy.

– Dzisiaj trudno znaleźć słowa, które mogłyby określić radość i dumę, które nam towarzyszą. Przed dwoma laty, Jego Ekscelencja pasterz archidiecezji wileńskiej pozostawił wpis do pamiątkowej księgi, życząc błogosławieństwa Bożego i odnowy serc, aby w naszej miejscowości powstała prężna i aktywna wspólnota wiernych. To życzenie się spełniło: Bóg nam błogosławił i opiekował się naszą pracą, gdyż widział, że jesteśmy szczerzy w naszych modlitwach i dążeniach. Posyłał ludzi, dzięki którym kaplica niczym feniks z popiołu odrodziła się ku nowemu życiu – nie kryjąc wzruszenia dziękowała Jadvyga Chludok, prezes wspólnoty Waki Trockiej, inicjatorka restauracji zabytku. Podkreśliła przy tym, że przedsięwzięcie to połączyło we wspólnych dążeniach nie tylko mieszkańców miejscowości, ale i ludzi dobrej woli z różnych zakątków Litwy, jak i spoza jej granic, m.in. z Polski i Wielkiej Brytanii.

Obecna na uroczystości Liliana Narkowicz, autorka wielu monografii o Tyszkiewiczach, przeczytała list, który przekazali przedstawiciele rodu. Obecnemu na uroczystości hrabiemu wręczono wyhaftowany w Wace Trockiej wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej, patronki kaplicy. Kapłanom wierni wręczyli publikację „Kaplica Tyszkiewiczów w Wace”.

Francuzka rozpieszczała, Polka – karciła

Ostatni właściciel Waki Trockiej – Jan Michał Tyszkiewicz, zginął w katastrofie lotniczej w 1939 roku i został pogrzebany przy kaplicy; jego żona Anna Janina Tyszkiewiczowa, z powodu napaści Niemiec i Rosji sowieckiej na Polskę, wraz z trojgiem dzieci (7-letnią Izabelą, 5-letnim Zygmuntem i 1,5-roczną Anną) schroniła się w Wielkiej Brytanii. Zygmunt hr. Tyszkiewicz przybył na uroczystość poświęcenia ołtarza wraz z rodziną – starszym synem Janem, synową Bibi oraz wnukami – Janem i Fryderykiem. I chociaż młodsze pokolenia rodu już nie mówią po polsku, a imion używają w wersji angielskiej – John, Jack i Frederick – to, jak podkreślił senior, nazwisko wszyscy mają zapisane w oryginalnej pisowni – TYSZKIEWICZ – i bardzo się interesują historią rodziny, a co za tym idzie również dziejami kraju, z którego wywodzą się ich korzenie.

Po nabożeństwie mieszkańcy Waki zaprosili uczestników święta i gości na wspólną agapę, która odbyła się w pałacu. Jakżeż symbolicznie wyglądało przekroczenie progów dworu przez hrabiego, który niegdyś, jako małe dziecko, biegał po tych komnatach.

– Jesteśmy w sali, w której urządzano tańce – wspominał Zygmunt Tyszkiewicz, a do niego garnęli się ludzie, chętni posłuchania arystokratycznych wspomnień. – Pamiętam, że opiekowały się nami dwie guwernantki: Francuzka, która nas uczyła i często rozpieszczała, i Polka, która była od wychowania, bo zawsze nas karciła za dziecięce wykroczenia.

Wojna zbliżyła rodzinę

Zygmunt Tyszkiewicz przyznaje, że historię rodu jego pokolenie zachowało dzięki matce Annie Janinie Tyszkiewiczowej, z domu Radziwiłłównie. Uciekając z powodu zawieruchy wojennej, znalazła schronienie w Wielkiej Brytanii. Wdowie z trojgiem dzieci pomógł Richard Rawnsley, który przygarnął Tyszkiewiczów i zatroszczył się, by im niczego nie brakowało.

– Moja mama zawsze powtarzała, że wojna zbliżyła ją do dzieci, ponieważ będąc bez zaplecza finansowego musiała sama zatroszczyć się o nasz byt i wychowanie. Wcześniej, jako pani domu, pomagała mężowi w zarządzaniu majątkiem: dbała o służbę, podejmowała gości, uczestniczyła w życiu okolicznych mieszkańców. Dzieciom wynajmowano opiekunkę, tak wyglądało życie arystokratycznych rodzin. Na emigracji bezpośrednio zajmowała się naszą edukacją i wychowaniem – wspominał hrabia Tyszkiewicz.

Sam Zygmunt Tyszkiewicz ożenił się ze Szwedką Carstin, z którą mieszkał najpierw w Ameryce Południowej, potem w Afryce, ostatecznie rodzina osiadła w Anglii. Po raz pierwszy Litwę odwiedził w połowie lat 80. Wtedy jego pobyt był bardzo pilnie strzeżony – nie mógł opuścić Wilna, więc do rodzinnej Waki też nie mógł dotrzeć. Jednak udało się mu spotkać z proboszczem Landwarowa ks. Kazimierzem Kułakiem, który go ochrzcił. Wtedy kapłan powiedział, że czekał na spotkanie z ostatnim potomkiem rodu Tyszkiewiczów i teraz spokojnie może umrzeć. Odszedł do Pana trzy miesiące po spotkaniu.

I nie Anglik, i nie Polak?

– Polska jest moją ojczyzną, ale to w Anglii zaznaliśmy dobrobytu. Nie mogę się skarżyć, że miałem trudne życie. Stąd wyjechałem jako dziecko, a Anglicy zaopiekowali się, żeby nam, nie mającym grosza przy duszy, niczego nie zabrakło. W mojej rodzinie rozmawialiśmy w różnych językach – po angielsku, francusku, hiszpańsku. Polska była krajem komunistycznym, nikt nie zamierzał do niej wracać, tym bardziej, że pochodziliśmy z tej części, która była od nas zabrana. Może wnukowie kiedyś opanują polski czy litewski, chociaż jest on bardzo trudny. Muszę przyznać, że sukcesem jest to, iż synowie i ich dzieci chcą poznawać historię rodu i chcą tutaj przyjeżdżać – rozważał potomek Tyszkiewiczów. Niemniej jednak, choć młodsze pokolenia nie znają języka polskiego, jednak w duszy czują się Polakami. – My Polacy skłonni jesteśmy do wzruszeń – wyznanie najmłodszych z rodu, Jacka i Freda, w języku angielskim było przyjemnym zaskoczeniem.

Zauważył też, że w rodzinie pozostała tradycja nadawania starszemu synowi imienia Jan – jego syn jest John, a do starszego wnuka, dla odróżnienia, wołają Jack. Młodszy syn Zygmunta otrzymał imię Ryszard, po Rawnsleyu, który przygarnął Tyszkiewiczową z dziećmi pod swój dach.
– Szczerze mówiąc, ja się nie czuję Anglikiem czy Polakiem, jestem Europejczykiem, gdyż we wszystkich krajach czuję się jak w domu – zwierzył się Zygmunt Tyszkiewicz. Przez postępującą chorobę trudno było mu się poruszać. Zażartował nawet, że gdyby musiał tutaj wrócić, to i tak nie mógłby pokonać schodów, aby wejść do domu. Jednak uwagę tę mieszkańcy Waki skwitowali żartując, że w dzisiejszych czasach można urządzić windę. Zapewnili też, że zawsze będą radzi witać w tych progach potomków byłych właścicieli.

Teresa Worobiej

"Tygodnik Wileńszczyzny"

Galeria

{gallery}135980{/gallery}

Dodaj komentarz