Wydrukuj tę stronę

Alicja Podolska: Pragnęłam nauczyć dzieci czytać i pisać po polsku

2016-01-04, 21:51
Oceń ten artykuł
(8 głosów)
Alicja Podolska razem z innymi oddanymi sprawie rodakami w Landwarowie tłumaczyła ludziom potrzebę oddawania głosu na wyborach na ludzi godnych zaufania. Przekonywała mniej świadomych rodziców do tego, żeby oddawali swe latorośle do polskiej szkoły, która da nie tylko wiedzę, ale i zaszczepi poszanowanie dla narodowych wartości Alicja Podolska razem z innymi oddanymi sprawie rodakami w Landwarowie tłumaczyła ludziom potrzebę oddawania głosu na wyborach na ludzi godnych zaufania. Przekonywała mniej świadomych rodziców do tego, żeby oddawali swe latorośle do polskiej szkoły, która da nie tylko wiedzę, ale i zaszczepi poszanowanie dla narodowych wartości Fot. archiwum i autorka

Gdy wyszła z rodzicielskiego domu, miała zaledwie 16 lat. Według dzisiejszych miarek była jeszcze dzieckiem, kiedy powzięła mocne postanowienie, że chce zostać nauczycielką. Przez ponad 50 lat Alicja Podolska, zasłużona nauczycielka z Landwarowa, otwierała przed tymi, najmłodszymi uczniami, tajemniczy świat poznania, cierpliwie – literka po literce – wprowadzała w wielką i ciekawą krainę wiedzy.

Alicja Podolska, z domu Oleszkiewiczówna, urodziła się we wsi Nowosiołki (okolice Bołtupia), w wigilijny wieczór kilka minut przed północą. Cztery godziny później, 25 grudnia w świętą noc Bożego Narodzenia przyszła na świat jej siostra bliźniaczka, Teresa. Tegoroczne święta dla ich rodzin były wyjątkowe – siostry obchodziły podwójny jubileusz 80-lecia.

– 26 grudnia już byłyśmy ochrzczone w kościele w Kalwarii. Tam też była pierwsza komunia, inne uroczystości rodzinne... – opowiada jubilatka, Alicja Podolska i podkreśla, że rodzice Władysława i Edward Oleszkiewiczowie, bardzo dbali, by szóstka ich latorośli była wychowana w poszanowaniu wartości religijnych.

Edukacja

– Rozpoczęłam naukę w szkole w Jerozolimce. Ukończyłam tam 4 klasy. Ponieważ w jerozolimskiej szkole więcej żadnej polskiej klasy nie było, trzeba było zastanowić się, gdzie dalej kontynuować naukę. Piąta klasa była wówczas w jedynej wileńskiej szkole – Piątej Średniej. Zapisałam się tam razem z siostrą. Ale Teresa pochodziła do nowej szkoły tylko trzy dni i więcej nie chciała. Powiedziała, że to nie w jej siłach. Do szkoły było daleko, a nie było czym dojeżdżać. Trzeba było iść pieszo przez Zielony Most. Ja byłam bardziej wytrwała – uśmiecha się pani Alicja.

Była w 9. klasie „Piątki" i do zakończenia roku szkolnego został tylko jeden trymestr, gdy do szkoły zawitała pani z instytutu pedagogicznego, która poinformowała, że w szkołach na wsi otwierają polskie klasy, a nauczycieli brakuje. Wtenczas, podobnie jak wielu innych młodych odważnych Polaków, zapisała się na dziewięciomiesięczne kursy dokształcenia dla nauczycieli w Wilnie. Po ich ukończeniu była gotowa podjąć się nauczycielskiej pracy.

Jednakże na tym nie poprzestała kształcenia. Kolejnym progiem do pokonania były dwuletnie studia pedagogiczne w Trokach, a z biegiem lat Instytut Pedagogiczny w Szawlach, gdzie uczyła się zaocznie.

Stacja – Łoździany

– Miałam pełnych 16 lat, wkroczyłam w siedemnasty rok życia... Byłam taka dziewczyneczka, a już musiałam pracować. Ojciec nieraz mnie pytał: kiedy ty będziesz na chleb zarabiać? To były trudne czasy. Gdy zostałam nauczycielką był 1953 rok. Pamiętam, jak przyjechaliśmy do rejonu trockiego: Hela Stasiukiewiczówna, Antoni Jankowski, Ludwik Młyński... Wszyscy zostaliśmy skierowani do różnych miejscowości. Pewien inspektor powiedział mi, że jest jedno takie dobre miejsce, do którego miałabym wygodny dojazd pociągiem z Wilna. Zgodziłam się. To były Łoździany, wieś znajdująca się w odległości około 30 kilometrów od Wilna – stwierdza i podkreśla, że bardzo się cieszyła, że trafiła właśnie tam. Nie patrząc na to, że pracować było trudno, bo klasy były łączone, a uczniowie byli bardzo zróżnicowani wiekowo, nieraz zostawali w tej samej klasie kilka lat, do dzisiaj pamięta ich imiona i nazwiska. Pokochała te dzieci i tak już było zawsze. Praca sprawiała jej przyjemność.

– O Jezu, jakaż byłam oddana pracy! W rzeczywistości, przez całe życie bardzo starałam się pracować, ale te pierwsze lata były szczególne. Mówiłam do uczniów głośno, donośnie, bo wiedziałam, że dyrektorka pod drzwiami przysłuchiwała się moim lekcjom...Wszystkich rodziców znałam, wiedziałam, gdzie każde dziecko mieszka. Bardziej opornych w nauce zostawiałam po lekcjach, żeby uczyły się tabliczki mnożenia – wspomina pierwsze lata pracy Alicja Podolska. Widząc, że uczniom podoba się teatr, młoda nauczycielka zabierała ich co najmniej raz w miesiącu na przedstawienia teatralne. Nikogo nie zniechęcało to, że pociąg do Wilna wyjeżdżał o 6.00 rano, a wracał późnym wieczorem. Dzieci były ciekawe świata i ludzi, a pełna zapału młoda nauczycielka pomagała im spełniać te skromne marzenia...

Podczas pewnej zabawy sylwestrowej w Łoździanach Alicja Oleszkiewiczówna poznała swego przyszłego męża, kolejarza Wojciecha Podolskiego. W 1956 roku wyszła za mąż. Rok później państwo Podolscy przenieśli się do Landwarowa. Pani Alicja przez cały rok dojeżdżała do pracy w Łoździanach. Jednakże wiejska siedmioletnia polsko-rosyjska szkoła wkrótce została pomniejszona do początkowej, a z czasem w ogóle przestała istnieć.

Lecą latka...

W Landwarowie przyszły na świat córki naszej bohaterki – Zyta i Jolanta. Podolscy pracowali, a jednocześnie lepili swe gniazdo – budowali dom. Razem z młodą rodziną zamieszkała matka Wojciecha, Adela Podolska (z d. Kimberówna), która pomagała, zaangażowanej bez reszty w pracę zawodową synowej, wychowywać dzieci, prowadzić gospodarstwo.

– Nie myślałam, że całe moje życie będzie związane z Landwarowem... – mówi rozkładając na kolanach albumy ze zdjęciami. – Prędko, tak strasznie prędko lecą te latka. Chciałoby się jeszcze coś zrobić... Ale jestem szczęśliwa, że mogę cofnąć się w czasie i wszystko to, co przeżyłam zobaczyć. Nigdy nie wyrzuciłam żadnego zdjęcia. Wszystkie mam uporządkowane. Oto moje pierwsze dzieciaczki i Łoździany. A to już 1958... 1975...1981 rok... Szkolne zabawy przy choince, święta elementarza – wertuje kolejne stronice ciężkich, oprawionych w skórę albumów, doświadczona nauczycielka i ubolewa, że wielu jej byłych uczniów już leży w mogile. Nauczycielka jest dumna z osiągnięć swych wychowanków, wśród których są lekarze, nauczyciele... Ale cieszy się także ze swych prywatnych dążeń i działań, które z latami stawały się ważną częścią ogólnych wartości landwarowskiej wszechnicy.

Sprawą honoru dla nauczycielki było wprowadzenie do szkoły w Landwarowie mody na krakowskie stroje. Podczas szkolnych uroczystości, jej wychowankowie zawsze paradowali w narodowych kostiumach, podkreślając w ten sposób przynależność i przywiązanie do polskiej tradycji.

Radość tworzenia

Szczególnym etapem w historii szkoły w Landwarowie oraz w życiu nauczycielki początkówki Alicji Podolskiej był okres zakładania szkolnego zespołu „Prząśniczka". Wtedy, na samym początku, ponad 30 lat temu, zrobiła dla rodzimego zespołu nadzwyczaj dużo.

– Na początku jedyny kostium, jaki był w zespole, miała moja córka. Przysłano go z Polski. W ciągu całego roku, dzień po dniu, razem z dziewczynkami, które potrafiły szyć, szyłyśmy kostiumy dla zespolaków. Moja córka Jolanta, która jest plastyczką, projektowała je, a ja własnoręcznie uszyłam 26 serdaków. W owych czasach brakowało elementarnych rzeczy, więc trzeba było zadbać o wszytko, poczynając od tkaniny. A potem Władysław Korkuć założył w Landwarowie drugi zespół „Lirę". I dla „Liry" też trzeba było uszyć stroje. Lecz mieliśmy tyle werwy, tyle chęci, żeby tworzyć coś naszego, polskiego... – z radością opowiada pani Alicja.

Koncerty podobne do tego, jaki odbył się w czerwcu 1984 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie, na który przyszło tylu ludzi, że nie zmieścili się w gmachu teatru, wynagradzały wszelkie trudy i troski.

– Płakaliśmy z radości i wzruszenia, a takich koncertów mieliśmy bardzo dużo – wspomina niezbyt odległe czasy nauczycielka z Landwarowa, która z „Lirą" zwiedziła całą Europę, miała okazję pokłonić się papieżowi Janowi Pawłowi II i otrzymać jego błogosławieństwo. Również i te znamienne chwile utrwalają zdjęcia.

Praca u podstaw

Opowiadając o swym życiu i drodze zawodowej pani Alicja bez namysłu stwierdza : „Byłam wszędzie, może i tam, gdzie nie musiałam być?.." Te słowa są dodatkowym potwierdzeniem, że chciała być użyteczna i potrzebna dla ludzi, imała się niełatwej pracy u podstaw, aby wokół siebie tworzyć piękniejszy i lepszy świat. Jako przewodnicząca organizacji „Czerwony Krzyż" w Szkole Średniej w Landwarowie nie mogła sobie pozwolić na formalną, „papierową" działalność, tylko podwijała rękawy i pracowała nad tym, aby w codzienne funkcjonowanie placówki oświatowej wprowadzić więcej porządku i zwykłej elementarnej czystości. Kilkadziesiąt lat czystość wśród uczniów była nie lada wyzwaniem.

Przez 25 lat razem ze swoimi uczniami odwiedzała i porządkowała zapuszczone polskie groby na cmentarzu w Landwarowie.

Aktywna i uczynna nauczycielka nie pozostała na uboczu, gdy w Landwarowie powstawały pierwsze zalążki Związku Polaków na Litwie. Koło ZPL w Landwarowie zostało powołane właśnie w tym pokoju, gdzie razem z dostojną jubilatką prowadzimy niniejszą rozmowę.

Nasza rozmówczyni razem z innymi oddanymi sprawie rodakami w Landwarowie tłumaczyła ludziom potrzebę oddawania głosu na wyborach na ludzi godnych zaufania. Przekonywała mniej świadomych rodziców do tego, żeby oddawali swe latorośle do polskiej szkoły, która da nie tylko wiedzę, ale i zaszczepi poszanowanie dla narodowych wartości. Tu, w Landwarowie, gdzie rusyfikacja zapuściła szczególnie głębokie korzenie, takie tłumaczenie było koniecznością.

Wyrazem uznania zasług w pielęgnowaniu polskości, dbania o język ojczysty są liczne odznaczenia i pisma gratulacyjne, które bardzo sobie ceni i chroni niczym najdroższe relikwie.

Od lat Alicja Podolska jest zaangażowana w czynną działalność na rzecz parafii landwarowskiej, jest członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Polaków na Litwie. Jej udziałem są pielgrzymki organizowane dla mieszkańców Landwarowa do Kalwarii Wileńskiej, na Górę Krzyży do Szawel, pomoc w organizowaniu uroczystości kościelnych, przyjmowaniu pątników z Polski, kolędowaniu do domów wiernych mieszkańców miasta oraz wielu innych ważnych wydarzeniach. Mimo że własne zdrowie pozostawia wiele do życzenia, pani Alicja nadal znajduje czas na to, aby odwiedzać chorych sąsiadów. Uczynna kobieta powiada, że w swoim domu, w którym obecnie mieszka sama, właściwie jest gościem. Od 5 lat jest wdową. Ale jej praca dla bliźnich zajmuje sporo czasu, dlatego nie czuje się samotna. Niemniej jednak zawsze bardzo czeka na przyjazd rodzin swych córek i wnuków: Waldka, Wiktorii i Jerzego.

Z pracą nauczycielską pani Alicja pożegnała się w 2001 roku, ale ani ona szkoły, ani szkoła, której poświęciła prawie 50 najpiękniejszych lat, jej nie zapomina. Gdy zatęskni do szkolnego gwaru, zawsze może tam wpaść – Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza znajduje się po sąsiedzku.

– Gdy stawałam przed klasą, wiedziałam, że moim obowiązkiem jest nauczyć. Bardzo gorąco pragnęłam, żeby nasze dzieci nauczyły się czytać i pisać po polsku. I tłumaczyłam rodzicom, że powinni posyłać dzieci do szkoły, która naucza w tym języku, jaki otrzymali od przodków. Byłam szczęśliwa, gdy udało się dziecko nauczyć – podsumowuje swój wieloletni wkład w kształtowanie umysłów kolejnych pokoleń landwarowian znana nauczycielka i dodaje, że pierwsze oznaki edukacji były widoczne już wtedy, gdy dziecko umiało powiedzieć: dziękuję, dzień dobry, przepraszam...

Irena Mikulewicz

"Rota"

Komentarze   

 
#2 Reytan 2016-01-07 21:08
Prawdziwa Siłaczka!!!
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#1 Adam 2016-01-06 21:47
"polska szkoła daje nie tylko wiedzę, ale i zaszczepia poszanowanie dla narodowych wartości!" - to jest jeden z ważniejszych argumentów w tak przecież aktualnej walce o zachowanie polskiego szkolnictwa w Wilnie i na Wileńszczyźnie.
A takim osobom jak pani Alicja, no cóż, należy oddać głęboki ukłon szacunku!
Cytować | Zgłoś administratorowi
 

Dodaj komentarz