Jedno weto polsko-węgierskie zostało zażegnane dosłownie w ostaniej chwili na szczycie przywódców krajów Unii (Radzie Europejskiej), gdzie przyjęto konkluzje, wciskające na powrót w ramy Traktatu Lizbońskiego tzw. mechanizm praworządności, a tutaj kolejne weto pojawia się na horyzoncie. Tym razem weto francuskie, które ma blokować umowę brexitową UE z Wielką Brytanią, o ile interesy połowowe francuskich rybaków na wodach terytorialnych Anglii nie zostaną usatysfakcjonowane.
Spór jest poważny i polega na tym, że gdy już Anglia opuści Wspólnotę, to też jej wody terytorialne mają opuścić francuskie kutry, co to wyłapują tam angielskie ryby. Problem polega na tym, że Francuzi kochają angielskie ryby i dlatego nie chcą opuszczać miejsc ich połowu. Anglicy zaś z kolei nie chcą nawet słyszeć, by Francuzi po rozbracie unijnym podbierali im pod nosem ich „wartościowe” ryby. Dlatego premier wyspiarskiego kraju Boris Johnson już z wyprzedzeniem, zanim z dniem 31 grudnia wygaśnie stara unijna umowa, wysłał na sporne rewiry połowowe okręty floty wojskowej, których zadaniem będzie wypłoszenie stamtąd Francuzów dokładnie w momencie, gdy Big Bend wybije na wieży w Londynie godzinę 24.00 mijającego roku.
Francuzi, nie stropieni bynajmniej groźbą brytyjską, sami w odwecie grożą Londynowi, że zawetują całą umowę rozwodową Unii Europejskiej z Wielką Brytanią i w ten sposób naszkodzą swym sąsiadom z drugiej strony La Manche gospodarczo. Zaszkodzą też, co jest rzeczą oczywistą, interesom gospodarczym całej Unii (bo szkoda będzie przecież obopólna), ale i tak w Brukseli oraz głównych europejskich stolicach francuskie weto uznaje się za słuszne. Słuszne jest bowiem i sprawiedliwe, by jak najdosadniej nasolić Anglikom za to, że wybrali Brexit i sponiewierali w ten sposób Unię oraz jej wysokie wartości. Trzeba więc im dowalić, gdzie tylko się da, aby też i innym potencjalnym exitowcom nie było chętki na drapaka z UE.
O ile jednak francuskie weto jest słuszne i szlachetne, o tyle polsko-węgierskie, które – jak już wspomnieliśmy – zostało odwołane, było nieszlachetne, niesłuszne, a wręcz bezczelne, rozbijackie i irytujące, bo „traktujące Unię jak bankomat”. Bankomat, z którego Warszawa z Budapesztem chcieli pobierać pieniądze, ale w zamian nie chcieli sprzedać swej suwerenności. A to jest przecież oburzające, by ci, którzy płacą, nie mogli w zamian wtrącać się w sprawy wewnętrzne inkasujących kasę i pozatraktatowo uczyć ich praworządności, wspólnym echem grzmiały głosy i z Brukseli, i z Berlina, i z Kopenhagi (najgłośniej), ale też i z samej Warszawy.
W tym ostatnim przypadku wydzierała się polska Targowica, która szczuła na własny kraj Unię Europejską jak charta na zająca. Malowała przy tym rodakom nad Wisłą Unię jako swego rodzaju klub altruistycznych dżentelmenów, co to z rana strawy do gęby nie włożą, by wcześniej nie pomyśleć o stanie demokracji i praworządności w Polsce i na Węgrzech oraz mocno nad tym stanem nie zatroskać się. A tu podły „ten kraj” i jego rząd z Orbanem pod rączkę wymógł konkluzje, grożąc wetem przywódcom 25 państw i wymuszając na nich, by zgodzili się, że mechanizm praworządności będzie stosowany nie według widzimisię unijnych klerków, tylko zgodnie z art. 7 Traktatu. Skandal i jeszcze raz skandal, i po trzykroć skandal.
Ale (znaleźli pocieszenie totalsi nad Wisłą) te konkluzje – to przecież nie prawo, tylko wola polityczna 27 przywódców krajów unijnych. A więc Komisja Europejska będzie mogła, jak tylko zechce, nakichać na tę wolę i praworządność nadal stosować na własne kopyto.
– He, he, a to my kiwnęliśmy „ten kraj” i jego rząd razem z Węgrami, podniecają się gazetowyborcze dziennikarze i politycy i w tym swoim wzmożeniu pewnie nawet nie dostrzegają, że sami Unię malują nie jako instytucję praworządną, a przywódców krajów unijnych jako dotrzymujących słowa dżentelmenów, tylko jako gniazdo mafijnych bosów, co to zebrali się na schadzkę w Brukseli w celu wykiwania nielubianych przez siebie kompanów.
– Gdy ci frajerzy już z weta zrezygnowali, co to groziło uwiądem dla naszych gospodarek, to my teraz im do skóry dobierzemy się z tą praworządnością – wydaje się kreślić scenariusz na przyszłość polska gadzinówka i jej polityczni okolici. Chyba wszyscy w tym miejscu musimy się zgodzić, że taka mentalność polskiej totalnej opozycji nie jest w żadnym razie mentalnością Europejczyków, tylko raczej tych, co to spotykają się na „striełkach”, że użyję słownictwa rosyjskiej mafii, by tam załatwić swych biznesowych konkurentów. Można wyrazić fundamentalną wątpliwość zatem co do europejskości tych, co to rząd własnego kraju na każdym kroku próbują oskarżać o antyeuropejskość.
Ale miało być o świętach, do których cały Zachód szykuje się dziś nader osobliwie. Bo, mówiąc o przygotowaniach, nie myślimy wcale o eksponowaniu szopek bożonarodzeniowych na miejskich placach czy wystawianiu jasełek, tylko raczej o montowaniu przez władze jak największej liczby pokaźnych żelbetonowych murów wokół świątecznych jarmarków czy rozlokowanie tam szczelnego szpaleru antyterrorystów, by chronili bawiących się na jarmarkach gości przed zamachami terrorystycznymi. W wielu też dużych europejskich miastach na okres świąt policja tworzy specjalne strefy bezpieczeństwa. Jeżeli ktoś z Państwa jeszcze nie wie, co to oznacza, to objaśniam, że chodzi o takie miejsca w centrach dużych metropolii, gdzie policja gwarantuje miejscowym kobietom bezpieczeństwo. Generalnie bowiem stróże porządku w wielu europejskich miastach nie mogą już ochronić kobiety przed napadami, molestowaniem czy nawet gwałtami ze strony tych, którzy przybyli na Stary Kontynent w ramach akcji Willkommenpolitik Angeli Merkel.
Stąd pomysł tworzenia stref bezpieczeństwa, do których kobiety powinny uciekać, jeżeli dadzą rady oczywiście, gdy zostaną napadnięte przez szukających rozrywki, znudzonych monotonią życia na Zachodzie uchodźców. Te strefy stały się szczególnie popularne w Niemczech od czasów pamiętnej sylwestrowej zabawy w Kolonii sprzed kilku lat, kiedy to Niemki masowo były osaczane i obłapywane przez śniadych osobników, co to mieli być niemieckim dowodem na funkcjonowanie społeczeństwa multi-kulti.
Multi-kulti nie wypaliło jak i wiele innych utopijnych pomysłów elit współczesnej Europy, budowanej na soroszowską modłę społeczeństw zatomizowanych, pozbawionych ojczyzn, kultury, religii i tradycji. Nic więc dziwnego, że coraz więcej europejskich polityków uprzedza „filantropa”, by „trzymał się z dala od Europy” ze swymi „brudnymi” pieniędzmi.
Brukselscy dżentelmeni, co to z rana strawy do gęby nie włożą, by nie zamartwić się polską demokracją, może by tak lepiej zamartwili się bezpieczeństwem własnych kobiet.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Smutna racja. Laicyzacja i relatywizm moralny powodują taki stan. Śmieszne jest to, że przeciwnicy Kościoła prześcigają się w wymyślaniu życiowych haseł, sentencji moralnych (chociaż ich postępowanie nijak się nie ma do wymyślanej treści), które w 99% przypadków pochodzą z nauczania Jezusa :)
Ba, nikt nie chce się teraz do tego przyznać... A tak istotna decyzja mająca wpływ m.in. na bezpieczeństwo, gospodarkę, czy rynek pracy, powinna bezwzględnie być głosowana. I dopiero po jednomyślnym głosowaniu powinno podjąć się ewentualne kroki.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.