Statystą nie jestem, jak mawiano w średniowieczu, dlatego nie wiem do końca, na ile litewska klasa polityczna odrobiła lekcję z długich i bezpłodnych lat braku relacji, jakie sobie zaliczyliśmy ostatnio. Ten okres dziwnego pokoju przypominał wręcz po trochę czasy z okresu międzywojnia, kiedy polsko-litewska granica, markowana tylko symboliczną słomianą wiechą, była nieprzekraczalna dla polityków z jednej i drugiej strony. Przez ponad pięć ostatnich lat było zupełnie podobnie. Czyli nienormalnie.
Państwa na szczeblu swych najwyższych władz przestały obcować, bo utraciły wzajemne zaufanie. Nasze ówczesne władze przyczyniły się do tej utraty w lwiej części. Składały często i gęsto swym partnerom obietnice rozwiązania problemów polskiej mniejszości, by potem demonstracyjnie wręcz łamać te obietnice. Na kolejnych spotkaniach następował słowotok kolejnych pustych obiecanek, które tylko pogłębiały rowy nieufności. Defraudacja słowa w końcu postąpiła tak daleko, że polscy politycy, zrezygnowani, musieli wreszcie powiedzieć, że kolejne spotkania nie mają sensu.
Nastąpił okres zamrożenia relacji, który był też wyrazem protestu ze strony polskiej wobec postępującego regresu w prawach litewskich Polaków. Bo zamiast spełniania obietnic władze litewskie posunęły się do uszczuplania gwarantowanych już wcześniej swym obywatelom polskiej narodowości praw. Tak oto po 10 latach bytności w UE litewski parlament w awangardzie z konserwatystami anulował Ustawę o mniejszościach narodowych, docisnął śruby w polityce oświatowej względem mniejszości narodowych, zakpił wręcz z projektu Ustawy o pisowni nazwisk. Tymczasem władze wykonawcze stosowały drakońskie kary wobec osób, które ośmieliły się wywiesić na swych domach dwujęzyczne tabliczki z nazwami ulic, a tzw. žemetvarka dokończyła grabieży podwileńskiej ziemi jej prawowitym właścicielom.
Takie zachowanie partnera musiało się skończyć kryzysem, by nie powiedzieć katastrofą w stosunkach bilateralnych Wilna i Warszawy. Symbolem upadku były słowa ówczesnego litewskiego szefa dyplomacji Audroniusa Ažubalisa, który bezczelnie wygarnął „strategicznemu partnerowi”, że nie zamierza spełniać żadnych obietnic, bo sam osobiście nikomu niczego nie obiecywał.
Po pięciolatce bezpłodnej stagnacji w dwustronnych „nierelacjach” na szczęście zaszły zmiany polityczne, i to kardynalne, w obydwu państwach. W Polsce do władzy doszła konserwatywna prawica, tradycyjnie przychylna Litwie, ale też tradycyjnie dbała o losy Rodaków poza granicami państwa. Na Litwie stery władzy objęła partia znikąd, ale z charyzmatycznym premierem i na szczęście (jak mniemam) zrozumieniem, że po aroganckich rządach poprzedników w relacjach z Polską należy zarządzić duże sprzątanie.
Reset więc nastąpił z obopólnym zrozumieniem, że jest to jedyne słuszne rozwiązanie, korzystne dla obydwu stron. Po korowodzie wszystkich najwyższych rangą polityków polskich w Wilnie próbuję więc się zarazić optymizmem, że tym razem jednak obietnice będą dotrzymane. Problemy litewskich Polaków będą sukcesywnie ubywać.
Zarażając się optymizmem, nie mogę jednocześnie zdusić gdzieś głęboko w duszy tkwiącego zwątpienia, takiej drzazgi wbitej poprzednimi doświadczeniami, że tyle raz już obiecywano i nic, że i tym razem będzie jak zawsze czyli: „obiecanki cacanki, a głupiemu radość”. Zwłaszcza, że elita polityczna na Litwie do odważnych nie należy. Rejteruje w krzaki natychmiast, gdy usłyszy tylko szmer niezadowolenia wyborców wykrzykujących: „gieda”. Ile już to raz przerabialiśmy, że jak tylko następuje jakaś nadzieja na poprawę stosunków, na normalizację sytuacji mniejszości narodowych zgodnie z kanonem europejskim, natychmiast odzywają się wszelkiej maści niezadowoleni - jako pokrzywdzeni przez los twardogłowi patriotai, zwolennicy Litwy czystej etnicznie, lankofobai czy różnego autoramentu prowakatorzy i agenci wpływu.
„Polska uprawiając przez wieki obłudną politykę, z której powodu Litwa zniknęła z mapy świata, wiele osiągnięć Litwy przypisując domniemanym osiągnięciom państwa polskiego, nigdy nie będzie naszym prawdziwym domem” – na dzień dobry powitał polskich polityków w Wilnie radny rejonu wileńskiego z ramienia konserwatystów Gintaras Karosas. W swej sążnistej paplaninie o byłych wspólnych dziejach i doznanych w nich litewskich krzywdach zgodę z Polską uzależnił od przeprosin Warszawy za okupację Wilna w okresie międzywojennym, dodając na desert następujące - cytuję: „Jeżeli nasze państwo odtąd nie postawi żadnego kroku wstecz w kierunku samookłamywania się czyli, w zakresie języka i pisowni, napisów publicznych, odpaństwowienia oświaty (...), a zaprzestanie siebie niszczyć okłamując was, współobywateli z południowo-wschodnich kresów, że jesteście nie wiadomo skąd pochodzącą polską mniejszością i Litwa musi zagwarantować wam bycie Polakami”, uff! koniec cytatu, to łaskawie z wami pogodzimy się. Tekst cudny wręcz, należy przyznać. Odzwierciedla jak w krzywym źwierciadle pokrętne myśli współobywateli, których poraził deficyt wyobraźni podszyty kompleksem niższości. Wypada jedynie życzyć (po takiej lekturze, której cytuję tylko mały fragment) szanownemu koledze radnemu najpierw pogodzić się z własnym rozumem, a potem dopiero stawiać warunki zgody sąsiadom.
Jeżeli jednak na poważnie zakończyć komentarz, to chciałbym przedstawicielom naszej klasy politycznej uświadomić rzecz znamienną, że oto w ostatnich dniach i tygodnich obdarzyliśmy się jako Litwa i Polska ogromnym kredytem wzajemnego zaufania. A zaufanie, chciałbym zauważyć, jest w polityce rzeczą absolutnie nadrzędną. Warto więc mieć świadomość, że jeżeli kredytu nie spłacimy, tylko znowu zaczniemy frymarczyć i uprawiać polityczną lichwę, oszukując partnera, to przegramy. Zwyciężą inni. Wrogowie.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Tak, Lietuva a Litwa to NIE to samo.
Prawdziwe, jest też pierwsze zdanie. Jednak lepsze jest uczciwe przyznanie się do tych chutorskich wad. Tak, szeregowi wytrwali "chłopi" nie ufają, nie tylko słowianom wileńskim, lecz i Lietuvisom stołecznym, a się nie bali qpdać do Polski na zakupy ... jest nadzieja, by tylko ich bogaci przywódcy nie brali wzorców od pseodoludowej konserwy miejscowej
Akyrat ta partia na kitwie nie jest znikąd, Jest ona z chlopów, kolćhozników, i obywateli miałomiasteczkowych, czyli, jest autentyczna litewskanarodowapaetia. To konserwatyści nie mają gruntu, wLaśnie dla tego budowali się na wizerunku WROGA.
A jak wiadomo u komunistów tylko rewolucja
ulega presji szalonych nacjonalistów
nie ma w tym myślenia logicznego i propaństwowego tylko szkodzenie - bo Polska jest jedynym pewnym sojusznikiem\
Ale aby za bardzo odsetki nie naliczać to może warto już go zacząć spłacać.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.