Młodzież z kościoła św. Rafała Kalinowskiego w Niemieżu (rej. wileński) na to święto wiary „pakować się” zaczęła od września ubiegłego roku. Papieskie zaproszenie do Krakowa potraktowaliśmy na poważnie, więc duchowe przygotowania były warunkiem naszej pielgrzymki. Dla każdego pielgrzyma z Niemieża te ŚDM były pierwsze w jego historii, dlatego każdy z nas miał różne skojarzenia i oczekiwania. W sumie, z pierwszym razem bywa dwojako (tak myślę…) – albo wielkie zaskoczenie, albo duże rozczarowanie. Tak nam się poukładało, że żadne nasze oczekiwania nie potwierdziły się. Ale to na szczęście da nas. Bóg pozwolił Sobie nas zaskoczyć. To, w jaki sposób On to zrobił nie da się porządnie zapisać. Jest tego za dużo jak na jeden raz. Ale małe co-nieco chciałbym przekazać.
Żywy Kościół poruszał Krakowem
Otóż od pierwszego dnia w Krakowie spotkało nas piękne, a jednocześnie bardzo trudne doświadczenie Kościoła wspólnotowego. Każdego dnia mogliśmy zachwycać się Kościołem, który jest kolorowy, rozradowany i mówiący – no dobrze – hałasujący różnymi językami. Słowem – dokładnie tak, jak to jest w Dziejach Apostolskich, kiedy uczniowie Jezusa potrafią dobrze si€ bawić nie upijając się winem (choć dla wielu nie mieściło się to w głowie). Święto młodzieży w Krakowie pozwoliło radować się Kościołem, który nie jest skostniały czy zahamowany. Jak ktoś próbował na chwilę zatrzymać się w drodze na Błonia czy Campus Misericordiae (gdzie odbywały się wydarzenia centralne), to rozumie, o co mi chodzi. Ten żywy Kościół poruszał Krakowem, walił z nóg sceptyków i neutralnych gapiów.
Uważam, że ŚDM są współczesnym znakiem działającego Kościoła. To fakt, że w Kościele jest dużo nieporozumień i bałaganu, i że w Nim często ze sobą mówimy w różnych językach. Ale ten sam Kościół potrafi być posłuszny swemu Sercu. Potrafi płynąć zgodnie ze swoim Tętnem. Jak idziesz na spotkanie z papieżem lub gdy pielgrzymujesz do Sanktuarium Miłosierdzia i widzisz rzeki żywych ludzi, widzisz jak te strumyki młodych i świadomych serc zmierzają w górę, do swego Źródła, to rozumiesz, jak piękne jest Ciało Chrystusa i jak to fajnie być cząstką tego cudu. Mimo wszystko.
Usłyszcie papieża
Co więcej – doświadczenie żywego Kościoła może stać się świadectwem tego, iż da się zmieniać nasz Kościół i świat na jeszcze bardziej cudowny. I to nie jest zdanie z agitacji politycznej. To jest stwierdzenie bardzo realne. Ważne, by Bóg był w naszych pomysłach, bo jeżeli On z nami, to któż przeciwko nam? (św. Paweł wie, co mówi). Przez trzy dni, w ramach programu ŚDM, mieliśmy szczęście słuchać katechez wygłoszonych przez biskupów z Litwy.
Jeden z pasterzy zauważył, że na ulicach Krakowa widzimy cały świat. W grodzie Kraka przez tydzień gościł cały świat! Rozumiecie? Czyli cały świat może być taki, jakim był Kraków przez tydzień. Ktoś powie „- fe, brudno!”, a ja powiem „- to jest życie w pełni”. I nie dajmy się załamać bajką o tym, że to tylko taki ładny festiwal, bardzo droga impreza i że u siebie w domu tak nie wypada, że nie ma warunków… Wiecie, w jakich warunkach mieszkaliśmy? Ciepła podłoga w szkole i lodowaty prysznic na podwórku. Daliśmy radę. Jak ciepła woda w domu przeszkadza robić "chrześcijański raban", to pół biedy… Gorzej jak nam po prostu się nie chce. Papież Franciszek wyznał, że boli Go gdy młodzi zdają się być przedwczesnymi emerytami, gdy poddają się nawet nie rozpocząwszy gry – „są to ludzie znudzeni i… nudni” – mówi papież. Natomiast pięknie jest podziwiać pragnienia i zachwycać się tą energią, z jaką młodzi potrafią przeżywać swoje życie. Wierzę w to, że ŚDM są tym kopniakiem do robienia świętego hałasu w swoim domu, swojej parafii, szkole czy pracy. Słowa papieża „Kościół i świat na was patrzy i chce się od was uczyć” powinny grać w naszych głowach: jaki kerygmat wygłosisz Kościołowi? Czego możesz nauczyć świat? Jak nie macie pomysłu, to usłyszcie papieża, który zaprasza zaangażować się w przygodę pomagania innym. Konkretna lekcja bez wzniosłej teorii.
Innym, nie mniej ważnym odkryciem dla mego serca było uświadomienie, iż być Kościołem oznacza bycie w Nim, a nie obok Niego. Nie byliśmy tą grupą szczęściarzy, która na ołtarze ŚDM patrzyła z bliska. Cieszyliśmy się wyraźnym telebimem i dobrym nagłośnieniem. W takiej sytuacji, zwłaszcza, gdy pada deszcz i bolą nogi, z automatu rodzi się pytanie: „Skarbie, po co ci to?! Mogłeś przecież w domu, na wygodnej kanapie, z YouTubem przed nosem wszystko obejrzeć, wysłuchać, przemodlić, udostępnić, polubić i skomentować…”. Taki duży zysk z minimalną stratą. Tyle, że te marzenie kapitalisty w Kościele nie zadziała. Kościół będzie nam obcy, aż nie zaczniemy udzielać się dla Niego. Prawdą jest to, że tu nie ma gwarancji na wygodę. Co więcej – wygodny Kościół jest iluzją. Kościół z YouTube jest iluzją.
Miłosierdzie jest odwagą
Komuś, kto obserwuje Kościół z daleka, siedząc na miękkim tyłku, bardzo łatwo da się sprowadzić chrześcijaństwo do strukturowo nieudanego królestwa kleryków. ŚDM w tym wypadku są dobrym przykładem. Tłumy „wszechwiedzących specjalistów od spraw organizacji życia w kosmosie” twierdziły, iż święto w Krakowie obarczone jest porażką i że najlepiej to wszystko odwołać, bo i tak nic się nie uda; a jak coś by się udało, to terroryści i tak wszystko popsują. Uwierzcie mi – udało się! A wiecie dlaczego? Bo w Komitecie organizacyjnym ŚDM nie było tych „wszechwiedzących specjalistów”. Bo ŚDM budowali ci, co są w Kościele, a nie obok Niego. Kilkutysięczna armia wolontariuszy – serdeczne całusy dla nich – poświęcili siebie i swoją wygodę dla bycia w Kościele i dla Kościoła. Oni rezygnując z – bądźmy sprawiedliwi – nieraz słusznego hejtowania, poprzez swoją obecność załatwili megaimprezę wiary dla całego świata. Zresztą, pozwolę sobie na kromkę pychy – ŚDM zbudowali też ci, co do Krakowa przyjechali, co przez Kraków mokrzy i głodni szli, by zaproszenie Kościoła zaakceptować. Tej bliskości Brata Jezusa i jedności z Matką Kościołem nie da się posmakować będąc gdzieś na zewnątrz. Taka jest prawda naszej wiary. ŚDM są zaproszeniem do tego, byśmy żyli świadomością oraz pragnieniem bycia w Kościele. Wydaje się, iż ŚDM były (i jeszcze będą) dobrą okazją, by odnowić w sobie życie Kościoła, czyli to życie z Bogiem, który jest w ludziach.
W końcu chciałbym przekazać iskierkę Miłosierdzia, którą każdy pielgrzym ŚDM mógł zabrać ze sobą do swego kraju i swego domu. Jestem przekonany, iż miłosierdzie nie jest przestrzenią gadania, lecz konkretnego działania. Jednak myślę, że słowa i świadectwa, które słyszałem będąc w Krakowie, muszą dotrzeć do jak największej liczby serc – być może w taki sposób któryś z nas zostanie poruszony Miłosierdziem i odważy się na szaleństwo ewangelicznego Samarytanina. Bo Miłosierdzie jest odwagą. Wyjściem poza granice swojej wygody.
„Miłosierdzie ma zawsze młode oblicze”
Papież zaznacza, iż trzeba mieć odwagę, by porzucić swoją wygodę. Miłosierne serce potrafi nie myśleć o sobie na zapas, ale objąć wszystkich i każdego. Miłosierne serce zawsze ryzykuje, bo przecież tak łatwo może być odrzucone. Jednak dla Miłosierdzia ryzyko niezrozumianej miłości nie jest przeszkodą. Miłosierdzie potrafi marzyć o sprawach wielkich. Zauważmy – podobnie jest z młodością! Przecież gdy jesteśmy młodzi, to za dużo nie zastanawiamy się nad konsekwencjami naszych uczynków czy wyborów. Przyznajmy, głupio, jeżeli młody rezygnuje z każdej imprezy, by nie być zmęczonym rano po zabawie… I może to nie jest coś, czym się trzeba szczycić, jednak taka jest natura młodości. Może dlatego papież mówi, że „Miłosierdzie ma zawsze młode oblicze”. Chcecie mieć zawsze młodą twarz? Twarz bez zmarszczek? To wyrzućcie do kosza wszystkie „cudo-kremiki” i weźcie się za uczynki miłosierdzia. Miłosierdzie jest lekiem na starość!
W czasie czuwania z papieżem, usłyszałem świadectwo młodzieży z Syrii – państwa, gdzie już od pięciu lat politycy walczą, a niewinni ludzie cierpią. Młoda dziewczyna opowiadała o tym, jak każdego ranka wychodząc na uczelnię i zamykając drzwi swego domu nie wie, czy wieczorem wróci i czy zastanie swój dom i rodzinę w całości. Ta młoda chrześcijanka dzieliła się, że ich życiowa historia jest naznaczona strachem i niepewnością. Ale nie patrząc na to, ona całemu światu mówiła, że ufa Jezusowi i Jego miłości, iż codziennie z zaufaniem modli się i prosi też o naszą modlitwę za jej ojczyznę. Dobrze, jeżeli te słowa biją w serce. Mnie biły i biją do tej pory. My nie raz żalimy się, że nie mamy najnowszego iPhone, szukamy coraz wygodniejszego materaca, lekceważymy czułość naszych bliskich i z łatwością gardzimy ludźmi innymi niż my. A przecież z natury są tacy sami – są „nasi”. Nawet nie wyobrażamy jak wielu „naszych” nie ma elementarnego łóżka, nie ma kontaktu ze swymi najbliższymi; jak wielu czuje się obco wśród swoich.
Nie chcę być źle zrozumiany – nie piszę tego, żeby nam się smutno zrobiło. Bo smutek z czasem przemija. Raczej chciałbym, żebyśmy zrobili to, do czego zaprosił papież w czasie nocnego czuwania młodzieży na Brzegach – niech historia innych ludzi stanie się naszą historią! Trzeba dotknąć historii cierpiącego czy potrzebującego pomocy człowieka. Tylko w taki sposób jego historia nie będzie kolejną anonimową i odległą wiadomością z ekranu, lecz stanie się nam bliska. Stanie się historią, która ma swoje imię i swoją twarz. Wydaje się, że to jest droga do bycia miłosiernym wobec innych – utożsamić się z historią konkretnego człowieka, sercem dotknąć jego życia. W tym nie ma komfortu – to prawda. Jest natomiast naśladowanie „szaleństwa” naszego Boga.
Chcąc być miłosiernym, trzeba wyjść poza siebie
Podzieliłem się z wami trzema doświadczeniami: (1) że żywy Kościół jest piękny swoją różnorodnością i mocny Chrystusem, który nas łączy i uświęca; (2) że być Kościołem znaczy być w Nim i dla Niego i że to jedyna droga do budowania lepszej wspólnoty; oraz (3) że chcąc być miłosiernym, trzeba wyjść poza siebie i poznać twarz człowieka, który jest w biedzie.
Nie miałem celu, by kogoś uczyć. Nie. Bardziej chciałem razem z wami nauczyć się czegoś sensownego. Dlatego, podsumowując, proszę, by każdy z nas po przeczytaniu tego artykułu coś zrobił. Zróbmy tak, że schodzimy do swego proboszcza (wiesz jak się nazywa i jak wygląda?) i zapytamy, czy możemy mu w czymś pomóc. Podzielmy się z innymi parafianami swymi pomysłami na aktywniejsze życie kościelnej wspólnoty. Poszukajmy też obok siebie konkretnego człowieka i zapoznajmy się z jego historią. Nie musimy mu coś dawać, ale MOŻEMY podać mu swoją dłoń i zapytać jak się nazywa. Fajnie by było, gdyby ten tekst nie kończyłby się odczytaniem go na kanapie. Papież Franciszek zaprasza nas, byśmy byli aktywnymi bohaterami historii: „tak to jest: jeśli nie dasz z siebie tego, co w tobie najlepsze, świat nie będzie inny”. Więc niech to będzie wyzwanie!
Artur Adam Markiewicz
www.fb.com/nemeziobaznycia
Mając możliwość, chciałbym w imieniu całej kościelnej grupy z Niemieża podziękować każdemu, kto na różny sposób postarał się, byśmy mogli uczestniczyć w Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie. Dziękujemy dla mer rejonu wileńskiego Marii Rekść i dyrekcji Administracji Samorządu Rejonu Wileńskiego za przychylną decyzję wsparcia naszej pielgrzymki. Dziękujemy naszym przyjaciołom, wspólnotom i organizacjom, którzy nas wspierali modlitwą, dobrą radą czy też finansowo. Dziękujemy dla naszych rodziców, którzy zaufali naszej dzielności i nas w świat wypuścili. Dzięki wam wszystkim nasze marzenie zamieniło się w niezwykły ślad w naszej historii i wierze – Bóg Wam zapłać.
- Title Title
- Title Title
- Title Title
- Title Title
- Title Title
- Title Title
- Title Title
- Title Title
- Title Title
- Title Title
http://l24.lt/pl/napisali-do-nas/item/147021-nadzwyczajna-przygoda-mlodziezy-z-niemieza?tmpl=component&print=1#sigProGalleriaa88abd37da